Pytanie na sezon tenisowy (4): czy Top 100 to początek czy kres dla polskich singlistów?

Na chwilę przed startem Australian Open, pierwszego w roku turnieju skupiającego czołówkę, zastanówmy się nad najważniejszymi kwestiami, przed którymi stoi polski tenis w sezonie 2011. Pytanie czwarte: czy Top 100 to początek czy kres dla polskich singlistów?

W tenisie zawodowym zarabia się na poważnie po przekroczeniu bariery Top 100 rankingu, co jest podstawowym celem każdego zawodnika myślącego o karierze. Niedawno czołowy dziennik w Argentynie, gdzie tenis ma olbrzymią rangę, opublikował pozbawiający złudzeń reportaż o doli zawodników, którym nie powiodła się kampania awansu do "setki". Do 2009 roku jedynym Polakiem, który o regularnej grze wśród najlepszych mógł mówić, był Wojciech Fibak. W obrębie pięciu miesięcy na przełomie lat 2009 i 2010 w "setce" zawitali jednak Łukasz Kubot i Michał Przysiężny.


Michał Przysiężny, 26 lat, głogowianin (foto PAP/EPA)

Samo to plasuje dwóch kolegów z Krzyckiego Klubu Sportowego we Wrocławiu tuż za Fibakiem na liście najlepszych polskich singlistów w Erze Otwartej. Kubot ma 28 lat, Przysiężny jest o dwa lata młodszy. Prawdopodobnie aż tyle co oni na awans do Top 100 nie będzie musiał czekać Jerzy Janowicz. Inni nasi singliści na razie tylko marzą o wybiciu się z otchłani coraz dłuższej (już 1752 nazwiska) klasyfikacji ATP. Nagroda na powodzenie wysiłków jest niebanalna: występ bez eliminacji w turniejach Wielkiego Szlema, Masters 1000 i całego szeregu innych zawodów pod egidą szczodrego Związku Tenisistów Zawodowych (ATP).

Dla Kubota i Przysiężnego naturalnym celem powinno być utrzymanie miejsca w Top 100 (obaj mają je nieprzerwanie od 39 tygodni, a sam Kubot już ponad rok), bo to pozycja wyjściowa do walki o coś więcej. Coś więcej to np. komfort rozstawienia w turnieju premierowego cyklu - co notowanemu już w Top 50 Kubotowi trafiło się dwukrotnie (Casablanca i Nicea w ubiegłym roku), a wraz z tym szansa uniknięcia czołowych rywali na początku rywalizacji. Inna sprawa: zachęcające i motywujące starcie z Federerem czy Nadalem. Ta ewentualność to jeden z tych owoców uczestnictwa polskich singlistów w najlepszym światowym cyrku tenisowym, którego jeszcze ani oni, ani my sympatycy nie zasmakowaliśmy, a zasmakujemy tylko wtedy, gdy Kubot, Przysiężny i - oby już za chwilę - także Janowicz nie stracą rachuby liczb oznaczających przy ich nazwisku punkty za wygrane mecze.

Źródło artykułu: