Naturalnym kandydatem do wpisania go na wielkoszlemową listę biało-czerwonych jest Jerzy Janowicz. Każdy kolejny rok jest lepszy w wykonaniu ponad dwumetrowego łodzianina, wciąż 20-latka, którego talent rozwija się w innych warunkach niż chociażby ten Michała Przysiężnego. Już w 2009 roku był o krok od wejścia do głównej drabinki US Open, a w ubiegłym sezonie zdobył swój pierwszy tytuł w turnieju drugiej kategorii (ATP Challenger Tour).
Jerzy Janowicz, 19 lat, trzecia rakieta polskiego tenisa (foto Seweryn Dombrowski)
Wśród pań w minionym roku nadzieje związane z Katarzyną Piter przeszły na ognistą Magdę Linette, młodszą o rok od koleżanki z Poznania, sensację rozgrywek ITF, w których odniosła 21 zwycięstw z rzędu (rekord w historii polskiego tenisa zawodowego) i zanotowała finały we wszystkich czterech rodzimych turniejach o puli nagród 25 tys. dol. Jedna istotna uwaga odnośnie tej rezolutnej 18-letniej dziewczyny, potomka napoleońskiego żołnierza: ważniejsza od tenisa jest dla niej w tym momencie edukacja, i to taka poważna.
Tak jak w 2010 roku eksplodowała Linette, czekamy na podobny przypadek w sezonie właśnie zainaugurowanym. To chwila prawdy dla szeregu naszych singlistów, czas na przełamanie dla tych z rocznika 1988 (Marcin Gawron i Grzegorz Panfil, szkoda pozostawionego na lodzie Błażeja Koniusza) i czas na pierwsze sukcesy tych urodzonych w roku 1991 (Igor Bujdo, Sebastian Chyliński, Rafał Gozdur, Maciej Rajski). A może mający wielkie ambicje 17-letni Maciej Smoła? Przede wszystkim jednak oby owej ambicji nikomu nie zabrakło i przerażający w wymowie apel Pauli Kani nie musiał być ostatecznością dla wkraczających w dorosłość kandydatów na reprezentantów Polski w najważniejszych zawodach tenisowych.