Gdy Iga Świątek zakończyła pierwszego gema ćwierćfinału turnieju WTA 1000 w Miami efektownym returnem w linię, głośno krzyknęła z radości. Bo do zdobycia punktu i przełamania potrzebowała siedmiu minut. W tenisie to "aż" siedem minut. 19-letnia Alexandra Eala od pierwszych piłek komunikowała Polce, że łatwo nie będzie.
Że ich miłe spotkanie i wspólne zdjęcie z czerwca 2023 roku, wykonane w słynnej Akademii Rafaela Nadala, to był bardzo sympatyczny moment, ale tu i teraz na Florydzie nie ma żadnego znaczenia. I nie było to zaskoczenie. Bo przecież przypadkiem nie mogły być zwycięstwa 19-letniej Filipinki nad Jeleną Ostapenko i Madison Keys.
Eala grała od początku znakomicie, dominując nad Świątek, choć miała wyraźne gołym okiem problemy z prawym udem. Momentami Eala wyraźnie kulała, jednak to nie przeszkodziło jej w dwukrotnym przełamaniu wiceliderki światowego rankingu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Znakomita atmosfera w kadrze. Tak się bawią Hiszpanie
Nie przeszkadzał ból nogi, nie rozstrajał jej upał. Jak ujawnił komentujący mecz w Canal+ Sport Bartosz Ignacik, w środę w Miami panowały ekstremalne temperatury i termometry w cieniu pokazywały ponad 30 stopni Celsjusza. Słońce grzało niemiłosiernie, co wpływało też ponoć na funkcjonowanie przyrządów elektronicznych na korcie.
To Filipinka wyglądała na bardziej opanowaną, dokładnie wiedzącą, co chce robić na korcie. W grze Polki widać było jedno - ogromną nerwowość. Popełniała wiele błędów (w pierwszym secie aż 19 niewymuszonych), a po drop-szocie Eali w ósmym gemie pierwszej partii nawet nie ruszyła do piłki, tylko wymownie schowała twarz w dłoniach.
To wręcz niewiarygodne, ale w pierwszym secie, który trwał 43 minuty, Iga Świątek nie wygrała własnego podania! Nic dziwnego, że przegrała 2:6. Wyglądała na nieobecną na korcie, nie pokazywała nic z tego, co widzieliśmy w starciu z Eliną Switoliną. Brakowało po prostu wszystkiego.
Optymizmem powiało dopiero w piątym gemie drugiej partii, gdzie wreszcie poziom gry Polki poszedł odrobinę w górę. Nadal była nerwowa, złość po nieudanych akcjach wyładowując na linii końcowej, jednak błędów już było mniej, jej gra przyspieszyła. To wystarczyło, by szybko zrobiło się 4:2.
Kilka minut później Polka serwowała, by doprowadzić do remisu w setach. Wydawało się, że to jej wielka szansa - przy spokojnej grze i mądrej grze Świątek tracąca siły Filipinka mogłaby nie dać rady w trzeciej partii. Ale tego się już nie dowiemy.
Raszynianka nie wykorzystała swojej okazji. Przy 5:5, na podpowiedzi ze swojego boksu ze złością odpowiedziała tylko głośno: "staram się!". Scena pełna bezradności, po której trudno było być optymistą. Zwłaszcza że po chwili Świątek znowu przegrywała.
Eala poczuła krew i przy podaniu Polki zagrała bardziej agresywnie. I to jest chyba najsmutniejsze, że to wystarczyło, by wygrać. 140. zawodniczka rankingu WTA rozbiła naszą rodaczkę w ćwierćfinale turnieju w Miami. Tak, rozbiła. 2:6, 5:7.
Po najlepszym meczu w imprezie, przeciwko Switolinie, polska gwiazda zagrała najgorszy. I to nie tylko w Miami, ale od wielu tygodni. Alexandra Eala grała świetnie, jednak tak dramatyczna zmiana dyspozycji naszej rodaczki jest zdumiewająca. Oby to był tylko efekt zmęczenia turniejem i ostatnimi nieprzyjemnymi wydarzeniami, których rzeczywiście w jej życiu nie brakowało.
Ale kto wie, czy to może nie jest odpowiedni czas, by zadać pytanie, czy współpraca Igi Świątek z Wimem Fissettem zmierza w dobrą stronę.
Jednocześnie głęboko wierząc, że odpowiedź jest pozytywna i ich kooperacja przyniesie Polce kolejne zwycięstwa w turniejach WTA. Ale niepokój jest w nas spory, bo takie porażki w dotychczasowej, niezwykłej karierze Igi Świątek, do tej pory się nie zdarzały.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty