Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Zatrudniłaś przed tym sezonem w swoim sztabie naszą najlepszą przed laty tenisistkę. Znałyście się wcześniej z Agnieszką Radwańską?
Magda Linette, 34. tenisistka na świecie: Poznałyśmy się, jak miałam 11 lat. Agnieszkę, trzy lata starszą, całe życie potem podpatrywałam. Byłyśmy razem w kadrze, ale nie miałyśmy bliskich relacji. Dopiero gdy jej mąż został kapitanem reprezentacji, zbliżyłyśmy się, zaczęła mi trochę pomagać, aż w końcu zgodziła się być w moim teamie. Trochę żałuję, że nie byłam odważniejsza i wcześniej nie doszło do tej współpracy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Mecz jak film akcji. Tak odwrócili losy spotkania
Co ci w niej imponuje?
Wyobraźcie sobie, że gdy wychodzi ze mną na kort, wygląda, jakby cały czas była w treningu. Ja biegam, męczę się, a ona gra zupełnie bez żadnego wysiłku. Nie widziałam jeszcze nigdy kogoś takiego. Absolutnie dotrzymuje mi kroku, choć zakończyła karierę siedem lat temu. Na pewno nie jestem tak utalentowana, jak ona. Imponuje mi też spokojem, uczy mnie chłodniejszego podejścia do meczu, treningu. Ma też znakomite spostrzeżenia dotyczące taktyki.
Masz szczególny stosunek do meczów reprezentacji w rozgrywkach Billie Jean King Cup. Inaczej, niż na przykład Iga, zawsze przyjeżdżasz na kadrę?
Odmówiłam chyba dwa razy: przez względy zdrowotne i z powodów prywatnych. Jeżeli tylko mogę, jestem. Dla mnie to fajna odskocznia od grania tylko dla siebie, co robię całe życie. Obiecałam Dawidowi Celtowi, że dopóki on jest kapitanem, będę dla niego grać i zawsze może na mnie liczyć.
Czy kadra, jak mówiła ostatnio Iga podczas turnieju finałowego Billie Jean King Cup w Maladze w listopadzie, to faktycznie większy wydatek energetyczny?
Chyba tak. Występ dla kraju powoduje dodatkową mobilizację, czasem gram nawet z kontuzją, zdzieram sobie buty na korcie. I nawet, jak tylko siedzę na ławce, to pochłania to dużo energii. To niekiedy bardziej stresujące i wykańczające niż samo granie.
W jednym ze swoich ostatnich meczów kadry, podczas Billie Jean King Cup, byłyście na korcie z Sarą Sorribes ponad cztery godziny. To dłużej niż byście biegły maraton.
Uff, zapamiętam to do końca życia! Tak źle po meczu nie czułam się nigdy. No ale właśnie, to był mecz kadrowy, który być może nigdy nie wydarzy mi się w karierze niereprezentacyjnej.
Jak zmieniło się twoje życie po półfinale Australian Open 2023?
Po pierwsze, zyskałam większe bezpieczeństwo finansowe.
Czyli większe pieniądze (za półfinał AO Linette otrzymała nagrodę finansową w wysokości 2,85 mln zł, natomiast w całej karierze zarobiła już ponad 7 mln dolarów, co po obecnym kursie daje niespełna 28 mln zł - przyp. red.)?
Po odjęciu wszystkich podatków nie były to nieprawdopodobne pieniądze, ale zmieniły mój status. Wiedziałam, że już mogę być spokojna, jeżeli chodzi o karierę, i że pierwszy raz mogę kupić sobie miejsce do życia. Jeżeli dalej coś by mi nie wyszło, to jestem bezpieczna. To nie było coś, co zawróciłoby mi w głowie. Po prostu poczułam się spokojniejsza o przyszłość.
A po drugie…
Zaczęłam być trochę bardziej rozpoznawalna w samolocie, sklepie czy restauracji.
Nie było to męczące?
Mnie to nie przeszkadzało, raczej było niesamowicie sympatyczne. Było to dla mnie jak nagroda za dobry wynik.
Często poruszasz tematy polityczne i społeczne. Dołączyłaś do akcji na Instagramie z innymi sportsmenkami (Moniką Pyrek, Joanna Wołosz, Katarzyną Zillmann, Mają Włoszczowską i Justyną Kowalczyk-Tekieli - przyp. red.), bo chcecie nowelizacji ustawy o sporcie. Co powinno się zmienić?
Chciałabym, żeby powstał centralny ośrodek tenisowy, gdzie najlepsi tenisiści po prostu mogą przyjeżdżać i trenować. Chciałabym, żeby w naszym kraju sportowcy mieli więcej do powiedzenia w sprawie swoich karier, dzielenia pieniędzy na dyscypliny, jak powinien rozwijać się sport. Za mało u nas jest wydarzeń sportowych darmowych i ogólnodostępnych. A ponadto mam wielkie przekonanie, że sport jest ważny, bo łączy nas społecznie.
Byłaś przedstawicielką tenisistek w waszej radzie zawodniczej. Czego cię to nauczyło?
Na przykład prowadzenia dyskusji w grupie. A to wcale nie jest łatwe. Umiejętności odpowiedniego wyrażania opinii, przekonywania do swoich racji. Zrozumiałam też, jak działają organizacje i że nie da się zawsze wszystkiego szybko zmienić. Udoskonaliłam pisanie formalnych listów w języku angielskim. Ponieważ działałam w czasach pandemii, powrotu tenisa do Chin i wybuchu wojny w Ukrainie, musiałam się mierzyć z trudnymi polityczno-społecznymi zagadnieniami, na które zupełnie nie byłam przygotowana i czasami miałam wrażenie, że mnie przerastają.
To doświadczenie dało też impuls do pracy nad swoją marką osobistą?
Ten pomysł zaczął u mnie kiełkować jakoś w połowie 2022 roku. Rok wcześniej skończyłam studia, zastanawiałam się, co będzie po karierze. Dlatego powstała też moja fundacja.
Zaskoczyło cię wyróżnienie przez Forbesa i trzecie miejsce na liście 100 najcenniejszych marek osobistych w 2024 roku? Znalazłaś się wyżej w zestawieniu od Ani Lewandowskiej.
Bardzo. Pierwsze wyróżnienie w 2023 roku było ogromnym zaskoczeniem, ale myślałam, że to efekt wyników w tenisie. A teraz okazuje się, że praca pozatenisowa dała jeszcze lepszy rezultat.
Moda i od niedawna też modeling - to twoje dwie pasje. To odskocznia od tenisa czy coś więcej?
Na pewno pomogło, że moja przyjaciółka jest fotografką, więc łatwiej mi było się na to otworzyć. Ale tak - to fajna odskocznia od codziennych podróży, monotonii, stresu, grania, wiecznej rywalizacji. A przy okazji wychodzi z tego coś naprawdę ładnego.
Dlaczego nigdy nie grasz miksta?
Bo się boję! Nie chcę grać przeciwko mężczyznom. Oni grają szybciej, nie chcę dostać piłką! Poza tym byłaby to dla mnie trzecia tenisowa konkurencja po singlu i deblu podczas turnieju wielkoszlemowego. Fizycznie nie jestem w stanie wystąpić we wszystkich.
Ale nigdy cię nie kusiło?
Miałam zagrać z Jankiem Zielińskim na Wimbledonie w zeszłym roku, ponieważ chciałam spróbować zagrać z nim również na igrzyskach w Paryżu. Ale że on wygrał Australian Open z Su-wei Hsieh, no to został z nią, wygrali Wimbledon, więc już odpuściłam. Może jeszcze będzie okazja. Mam taki plan, żeby zagrać choć raz na Wimbledonie. Mam partnera, więc jak się dostaniemy, to zagramy. Ale nie będę nie będę więcej mówić, aby nie zapeszyć.
Czy po tylu latach w tourze, kiedy już jesteś osobą publiczną, no i jednak dużo udzielasz się w mediach społecznościowych, radzisz sobie z hejtem?
Zawsze mówię, że tak, ale zdarza się, że mnie zaskakuje. Nienawistna krytyka pomeczowa już mnie nie zaskakuje, a ta dotycząca moich działań społecznych - owszem. Ale jakoś sobie z tym radzimy.
Często hejtują ludzie, którzy obstawiają mecze, gdy wynik jest nie po ich myśli.
Te wiadomości w ogóle mnie nie ruszają, dopóki nie zaczynają dotyczyć mojej rodziny. Jest to o tyle trudne, że moi bliscy nie są do tego przyzwyczajeni.
Czy możesz powiedzieć, że masz jakieś życie prywatne, czy jednak tenis pochłania sto procent czasu?
Jak się jest po trzydziestce, to już nie trenuje się tak długo, więc życia prywatnego mam zdecydowanie więcej. Nauczyłam się, jak wygospodarować czas dla siebie, żeby mieć odskocznię od całego tego wariactwa tenisowego. Bardzo często jest tak, że po przegranym meczu ma się zły humor, więc nie chce się niektórych rzeczy robić. Trzeba oddzielić te dwie rzeczy, ale to ciągła walka i nauka, która nigdy się nie skończy, dopóki będę grać.
W zestawieniu Sportico wśród 100 najlepiej zarabiających sportowców nie ma ani jednej kobiety. Jak sądzisz, czy istnieje dyskryminacja zarobkowa?
Łatwo możemy zauważyć, że większość miejsc zajmują przedstawiciele sportów zespołowych, które przynależą do klubów, a te właśnie generują wielkie pieniądze. Trudno nam się z nimi mierzyć choćby pod względem kosztów, bo ich kariery, czyli treningi, wyjazdy, logistykę, sztaby i tak dalej opłacają właśnie kluby. My w sportach indywidualnych najczęściej musimy zapłacić za to ze swojej kieszeni. Stąd już choćby różnica w dochodach sportowca indywidualnego, a tego, który jest w zespole.
No tak, a dyskryminacja zarobkowa pod względem płci?
Oczywiście jest, ale myślę, że głównie dla dziewczyn również z gier zespołowych jest to przepaść gigantyczna, większa niż między nami a tenisistami. Przepaść wręcz przetłaczająca. Pieniądze, które można zarabiać w sporcie w męskich grach zespołowych, są aż onieśmielające, żeby nie powiedzieć - oderwane od rzeczywistości. To jest coś, co nie mieści się w głowie, że niektórzy sportowcy mogą dostawać tak gigantyczne kwoty za uprawianie sportu w momencie, kiedy kobiety w tej samej dyscyplinie mogą liczyć na promil ich wynagrodzenia. I choć głośno bywało o tym temacie i w naszym tenisowym środowisku, to jednak myślę, że w przeciwieństwie do kobiecych gier zespołowych jesteśmy wynagradzane bardzo dobrze.
Rozmawiała Dominika Pawlik, WP SportoweFakty
* Magda Linette będzie mówczynią Impact'25, najważniejszego wydarzenia gospodarczo-technologicznego, które odbędzie się 14-15 maja w Poznaniu. Wirtualna Polska jest partnerem medialnym wydarzenia