Urodziła się ze "wszystkim", ale na własne nazwisko zapracowała sama. To kolejna rywalka Igi Świątek

PAP/EPA / CJ GUNTHER / Na zdjęciu: Jessica Pegula
PAP/EPA / CJ GUNTHER / Na zdjęciu: Jessica Pegula

Jessica Pegula będzie kolejną przeciwniczką Igi Świątek w US Open 2024. Amerykanka pochodzi z bogatego domu, ale na wszystko, co osiągnęła, zapracowała sobie sama. - Taka po prostu jestem. Nie chcę się poddawać - mówiła dla BBC Sport.

Iga Świątek z meczu na mecz rozpędza się podczas tegorocznej edycji US Open. Pokonała już Kamillę Rachimową, Enę Shibaharę, Anastazję Pawluczenkową oraz Ludmiłę Samsonową. Poprzeczka z każdym spotkaniem idzie jednak w górę. Tak też będzie w ćwierćfinale, w którym w czwartek o godzinie 1:00, liderka światowego rankingu zmierzy się z Jessicą Pegulą.

- Nigdy nie chciałam, by ludzie patrzyli na mnie przez pryzmat tego, że coś mi dano. Myślę, że zdecydowanie zapracowałam na swoją pozycję w świecie tenisa - tak Amerykanka opowiadała o swojej drodze na szczyt w wywiadzie z BBC Sport. Słowa te jak najbardziej są słuszne. Pegula pochodzi z bardzo bogatego domu, ale na tenisowe wyżyny chciała dojść sama. I to jej się udało.

Inspiracją dla Amerykanki byli jej rodzice, którzy kiedyś również zaczynali od zera. Poznali się w 1991 roku w restauracji. On był 39-letnim rozwodnikiem, ona - mając 21 lat - starała się o pracę kelnerki, aby zarobić na realizację swoich celów - podróż na obóz wędkarski na Alasce. Przedsiębiorca dał jej swoją wizytówkę, a później zaproponował pracę w East Resources, swojej firmie zajmującej się poszukiwaniem i wydobyciem ropy naftowej i gazu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pogromca Błachowicza złapał oponę. Kilkanaście sekund i po sprawie!

Terry specjalizował się konkretnie w dziedzinie gazu łupkowego, a własną firmę założył w 1983 roku za pożyczone od rodziny i znajomych 7,5 tysiąca dolarów. Dotarł na same "Himalaje" - obecnie jego majątek wyceniany jest na 6,8 miliarda dolarów, jak podaje magazyn "Forbes".

Terry inwestuje także w sport. Jest właścicielem klubu NHL - Buffalo Sabres, a wraz z żoną stoi za sterami drużyny NFL - Buffalo Bills. Jeśli mowa o matce Jessici, ona nie miała życia usłanego różami. Kim Pegula urodziła się w Korei Południowej, a w wieku pięciu lat została porzucona na ulicach Seulu. Przez pewien czas Kim znajdowała się w sierocińcu, a następnie została adoptowana przez Kanadyjczyków - Ralpha i Marilyn Kerr, zamieszkując z nimi w Fairport w stanie Nowy Jork.

Matka Jessici nie do końca pamięta swoje dzieciństwo, a pierwszy raz na odkrywanie przeszłości zdecydowała się w 2020 roku. Taka okazja nadarzyła się, ponieważ Pegula występowała wtedy w turnieju odbywającym się w Seulu. Kim odwiedziła sierociniec, w którym przebywała przed laty, po tym, jak została porzucona przez swoich biologicznych rodziców.

Szczególnie symboliczny natomiast dla całej rodziny mógł być triumf Amerykanki w imprezie Hana Bank Korea Open 2023. "Ten jest wyjątkowy. Jestem w połowie Koreanką. Nie mówię po koreańsku i wciąż uczę się o mojej kulturze... ale byłam przytłoczona wsparciem ze strony koreańskich fanów" - napisała po tamtej wiktorii Jessica na portalu X.

Jej rodzice zaczynali z niczym, a odnieśli niesamowity sukces. Taką właśnie ścieżką chciała podążać ich córka, co świetnie jej wychodzi. Na pewno nie mogło jej niczego brakować, co potrzebne było na starcie, ale ona zdecydowała się na pracę na swoje nazwisko w pojedynkę. - Dorastałam w przekonaniu, że trzeba ciężko pracować i dobrze sobie radzić - mówiła na łamach BBC Sport.

Mimo to nie wszyscy ufają słowom Peguli. Znajdą się tacy, którzy czasem skierują w jej stronę opryskliwe komentarze, które jednak sama Amerykanka wyśmiewa, zachowując przy tym dystans. - To trochę irytujące, że ludzie myślą, że mam lokaja, że jestem wożona, że mam prywatną limuzynę, że wszędzie latam prywatnie. Zdecydowanie taka nie jestem. Ale szczerze mówiąc, uważam, że to trochę zabawne, bo tak naprawdę nie znam nikogo, kto tak żyje - przyznała dla AFP.

Wszystko to pokazuje, że Jessica przy całej otoczce jest normalną dziewczyną. Dorastając w takich warunkach, nie jest ciężko, aby komuś do głowy uderzyła "sodówka". Jednak nie w przypadku Peguli, która przy tym wszystkim, co zapisała już na swoje konto, nadal pozostaje skromną, znającą dobre wartości dziewczyną.

Przed nią szansa na pierwszy w karierze wielkoszlemowy singlowy półfinał. Dotąd w każdym z czterech największych turniejów na świecie najdalej docierała do najlepszej ósemki: trzykrotnie podczas Australian Open (2021-2023) i po razie na Rolandzie Garrosie (2022), Wimbledonie (2023) i US Open (2022).

Dwa lata temu w Nowym Jorku na drodze Amerykanki na tym samym etapie zmagań również stanęła Iga Świątek. Dla Polki była to wyjątkowa edycja imprezy, ponieważ zwycięska. Tego samego roku, ale wcześniej, bo w Paryżu, Pegula także musiała uznać wyższość Polki, która i wtedy podniosła puchar za końcowy triumf w całych zawodach.

Ogólny bilans ich bezpośrednich pojedynków jest na korzyść Świątek. Wynosi 6:3. Dziesiąte starcie pomiędzy obiema tenisistkami zapowiada się niezwykle interesująco. Forma Polki zwyżkuje, a momentami na Flushing Meadows podopieczna Tomasza Wiktorowskiego ociera się o perfekcję. Amerykanka z kolei do Nowego Jorku przybyła po wiktorii w Toronto i finale w Cincinnati, a swoją dyspozycję potwierdza także tutaj.

Komentarze (2)
avatar
Srdjan
4.09.2024
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Za dużo niepotrzebnych informacji przed meczem Świątek, ten artykuł jest tego przykładem.