W środę ujawniona została sensacyjna informacja dotycząca Jannika Sinnera. Okazało się, że w marcu 2024 roku w organizmie aktualnego lidera światowego rankingu ATP wykryto zakazaną substancję.
Sprawa dotyczy clostebolu. To steryd, który może być stosowany w celu zwiększenia masy mięśniowej. Mimo że stężenie było niskie, to nadal mowa o zakazanej substancji zawartej w sprayu, po który sięgnął jego fizjoterapeuta z uwagi na skaleczenie. Później Włoch został poddany masażowi, w ten sposób substancja miła przedostać się do jego organizmu. Dlatego Włoch stracił punkty i pieniądze za swój występ w turnieju rangi ATP 1000 w Indian Wells, gdzie dotarł do półfinału.
Słynny zawodnik z automatu został zawieszony, ale szybko udało mu się skutecznie to oprotestować i mógł startować w kolejnych turniejach, gdy jego sprawa była w toku. Kiedy teraz okazało się, że zastosowano wobec niego tego typu ulgę, wybuchła prawdziwa burza.
ZOBACZ WIDEO: Nowa bohaterka Polaków. Taka była od najmłodszych lat
Dlaczego Sinnera potraktowali ulgowo?
Sprawą Włocha zbulwersowane jest środowisko tenisowe, co potwierdzają wpisy zawodniczek i zawodników w mediach społecznościowych (więcej TUTAJ). Odniósł się do niej także Kamil Majchrzak, który pod koniec listopada 2022 roku otrzymał pozytywne wyniki testów antydopingowych.
Polakowi groziła czteroletnia dyskwalifikacja, ale udowodnił, że wziął zakazane substancje, które przepisał mu dietetyk, nieświadomie (więcej TUTAJ). Jednak w trakcie postępowania wyjaśniającego nie został odwieszony. Musiał czekać na wynik dochodzenia "bezczynnie", nie miał pozwolenia na uczestnictwo w żadnych turniejach czy meczach, a nawet w... treningach. Czekał tak aż 13 miesięcy.
"Ja przez większość czasu trwania mojej sprawy nawet nie mogłem postawić nogi na nieprywatnym korcie... a wychodzi na to, że inni mogą normalnie grać i spełniać marzenia w tej samej sytuacji" - brzmiała część wpisu Polaka (więcej TUTAJ).
W rozmowie z WP SportoweFakty Michał Rynkowski, szef Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA), wyjaśnił, skąd ta różnica w traktowaniu.
- Przypadki Majchrzaka i Sinnera to dwie różne historie. U Majchrzaka, w serii badań antydopingowych, wykryto trzy różne substancje zabronione. U Sinnera jedną. Już tutaj ciężar gatunkowy jest różny - podkreślił nasz rozmówca.
- W przypadku Majchrzaka o wiele bardziej skomplikowane i długotrwałe było składanie wyjaśnień, znajdowanie dowodów i badań produktów, które mogły być źródłem pochodzenia substancji zabronionej. Bez wiedzy, co może być potencjalnym źródłem pochodzenia zabronionej substancji, organ antydopingowy nie może podjąć decyzji, czy zawodnik stosował to na własną rękę i świadomie, czy było to nieświadome zastosowanie produktu, który był zanieczyszczony - dodał Rynkowski.
Przypadek Sinnera podobny do Polki
Clostebol w ostatnim czasie został także wykryty w organizmie polskiej kajakarki Doroty Borowskiej. Nasza zawodniczka od razu wytłumaczyła, że zakazana substancja dostała się do jej krwi przez jej psa, a konkretnie aerozol, którym go wysmarowała. Ostatecznie oczyszczono ją z zarzutów i mogła wystąpić w igrzyskach olimpijskich.
- W przypadku Sinnera mamy do czynienia z tą samą substancją. Sprawa Borowskiej była głośna z uwagi na okoliczności. Mieliśmy kilka dni do startu igrzysk, wtedy do tego rodzaju spraw podchodzi się też trochę inaczej - wyznał Rynkowski.
Tym samym spraw Polaka i Włocha nie da się porównać, bo u drugiego z wymienionych działanie Międzynarodowej Agencji ds. Integralności Tenisa (ITIA) było znacznie łatwiejsze.
- Sinner, tak zakładam, od razu wskazał, co było źródłem pochodzenia substancji, czyli podobnie jak w przypadku Borowskiej. No i wtedy oczywiście jest to wszystko analizowane. I tutaj mamy kluczową różnicę. Czas uprawdopodobnienia pewnych okoliczności i faktów mógł się znacząco różnić - ocenił szef POLADY.
ITIA ukrywała sprawę? "Musieli brać to pod uwagę"
Kontrowersje wywołuje także medialność tej sprawy. Mimo że Międzynarodowa Agencja ds. Integralności Tenisa działała już od marca, to dopiero w sierpniu dowiedzieliśmy się o wszystkim.
- Zgodnie z przepisami organ antydopingowy ma obowiązek poinformować o wyniku postępowania w momencie, kiedy jest już podjęta finalna decyzja - tłumaczy Rynkowski.
- Nie mam jednak pełnej wiedzy na temat tego, jak ta sprawa była dokładnie procedowana i na jakim etapie postępowania zawodnik przekazywał dowody. ITIA biorąc pod uwagę dobro zawodnika i sytuację, w której trwało postępowanie, zapewne zdecydowała się o tej sprawie nie informować wcześniej. Można się domyślać, że eksperci musieli brać pod uwagę także uniewinnienie i brak sankcji, dlatego nie informowali o niej przed weryfikacją odwołania - dodał.
Nasz rozmówca wyjawił również, że informowanie o postępowaniu zależy od wewnętrznej polityki ITIA. Tymczasem jego zdaniem, patrząc na ich działania, rzadko się na to decydują.
"To może być koniec tej sprawy, ale nie musi"
Mimo że Sinner został oczyszczony z zarzutów, nie może jeszcze zapomnieć o całej sprawie. - To może być koniec tej sprawy, ale nie musi. Cały czas prawo do wniesienia odwołania w sprawie Sinnera ma Światowa Agencja Antydopingowa, ITIA i Włoska Agencja Antydopingowa - wyjawił Rynkowski.
Pewne jest już, że sprawie przyjrzy się Światowa Agencja Antydopingowa. WADA potwierdziła to już bowiem Niemieckiej Agencji Prasowej. Jeżeli uzna to za konieczne, to będzie mogła zwrócić się do Sportowego Sądu Arbitrażowego (CAS) z siedzibą w Lozannie.
Jakub Fordon, dziennikarz WP SportoweFakty
Sprawy nie ma. Przestańcie drążyć.