Gdy 7 czerwca Novak Djoković poinformował, że przeszedł operację kontuzjowanego podczas Rolanda Garrosa kolana, panowało przekonanie, że jego występ w Wimbledonie jest wykluczony. Tymczasem Serb znów udowodnił, iż dla niego nie ma rzeczy niemożliwych i ku zaskoczeniu wielu weźmie udział w najsłynniejszym turnieju tenisowym na świecie.
- Przyjechałem tu w ubiegłą niedzielę. Mam za sobą bardzo dobry tydzień treningów. Miałem intensywne sesje, ćwiczyłem z Sinnerem, Miedwiediewem, Ruusuvuorim, Tiafoe'em i Runem. Moje kolano zareagowało na to bardzo dobrze i dlatego zdecydowałem, że wezmę udział w Wimbledonie - wyjaśnił podczas konferencji prasowej w Londynie.
Zapytany, dlaczego zdecydował się na tak szybki powrót i czy nie ryzykuje zbyt wiele, odparł: - To pytanie zadała mi też żona. Stoi za tym niesamowita chęć rywalizacji, zwłaszcza że jest to Wimbledon, turniej, o którym marzyłem jako dziecko i śniłem, iż go wygrywam. Sam pomysł, że tak po prostu opuszczę Wimbledon, nie był brany przeze mnie pod uwagę.
- Może nie jest to idealne rozwiązanie, bo specjaliści zalecają trzy-sześć tygodni przerwy, aby nie ryzykować, ale jest to sprawa indywidualna. Każdy inaczej reaguje na rekonwalescencję, rehabilitację i ćwiczenia. Gdybym miał choć jeden nawrót objawów, zastanowiłbym się, czy tu przyjeżdżać. Ale nie miałem żadnego, z kolanem wszystko jest w porządku, więc dlaczego miałbym nie spróbować? - zapytał retorycznie.
Serb podkreślił, że skoro przystąpi do Wimbledonu, to jego celem jest ósmy w karierze triumf w tym turnieju. - Nie przyjechałem tutaj, by rozegrać kilka meczów. Naprawdę chcę walczyć o tytuł. Ostatnie dni napełniły mnie optymizmem, że naprawdę mogę rywalizować na najwyższym poziomie.
W drabince Wimbledonu 2024 Djoković został rozstawiony z numerem drugim. W I rundzie, we wtorek, zmierzy się z kwalifikantem Vitem Koprivą. - Oczywiście, gdy turniej się rozpocznie, będę miał więcej informacji o stanie mojego kolana. Jak dotąd wszystko, co zostało zrobione, jest pozytywne - podkreślił.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Mecz z Francją dał mu do myślenia. "Nie rozumiem"