Polak osiągnął życiowy sukces w Australian Open. "Debel skazywany jest na drugi sort"

Getty Images / Mark Kolbe / Na zdjęciu: Jan Zieliński
Getty Images / Mark Kolbe / Na zdjęciu: Jan Zieliński

- Wiemy, że jeszcze daleka droga przed nami, ale chcemy się uczyć i pracować - zapewnił Jan Zieliński po osiągniętym finale w pierwszym wielkoszlemowym turnieju w sezonie. Australian Open był najlepszym turniejem w karierze Polaka.

W obecny sezon Jan Zieliński wchodził z ogromnymi nadziejami i chciał udowodnić, że sukces na US Open nie był dziełem przypadku. Jak sam jednak przyznaje, tournee po Australii przeszło jego najśmielsze oczekiwania, bo sam się nie spodziewał, że już w pierwszym Wielkim Szlemie w tym roku osiągnie swój największy sukces w karierze!

- Gdyby ktoś dwa tygodnie temu powiedział, że będę w dniu finałowym w tym miejscu, to bym w to nie uwierzył - stwierdził sam tenisista po zakończonym turnieju.

Dzięki ogromnemu zastrzykowi punktów od poniedziałkowego notowania rankingu, Jan Zieliński jest 15. deblistą świata i Antypody opuścił w znakomitym humorze.

ZOBACZ WIDEO: Mróz, wichura, a on wspinał się w takim stroju. Hit sieci!

Marcin Stańczuk, WP SportoweFakty: Udało ci się spędzać święta w Polsce, ale ledwo skończyło się świętowanie i ruszyłeś do gorącej Australii.

Jan Zieliński, finalista Australian Open 2023: Szczęście w nieszczęściu, święta spędziłem w kraju, ale już 27 grudnia wyruszyłem do Australii. Nie było tak, jak rok temu, kiedy musiałem wylecieć ze względu na rozgrywki ATP Cup już w trakcie świąt. Część zimy i tak straciłem, ponieważ przez tydzień okresu przygotowawczego byłem w Monte Carlo. Co prawda pogoda w Monako nie była taka, jaką sobie wymarzyliśmy, bo było dość deszczowo, ale na pewno cieplej i przyjemniej niż w polskich realiach. Jako tenisiści szukamy przygotowania w wyższych temperaturach, z racji tego, że sezon zaczynaliśmy w Australii, gdzie gorące powietrze daje się we znaki.

Reilly Opelka stwierdził, że w deblu jest "za dużo pieniędzy", a samych deblistów nazwał "najbardziej przepłacanymi sportowcami na świecie". Jako deblista, wiadomo, że będziesz bronić gry podwójnej, ale jaki jest twój, a właściwie wasz, stosunek do dysproporcji finansowych w pulach nagród?

Jestem deblistą, więc będę bronił swojej dyscypliny. Wiadomo, że singliści zawsze będą lepiej opłacani, ponieważ przyciągają więcej widzów, co przekłada się też na promocję marketingową tenisa. Jest fair, że singliści dostają większe pieniądze za swoje występy. Uważam jednak, że jako debliści powinniśmy dostać większy kawałek tortu z całej puli. Wiem, że prowadzone są rozmowy, żeby dofinansować turnieje, ale te dopłaty miałyby iść tylko na grę pojedynczą, co jeszcze zwiększy różnice w zarobkach. Nie zgadzam się z tym, bo wielu singlistów regularnie bierze udział w zmaganiach deblowych i pojedynczy wpis Opelki nie powinien być opiniotwórczy.

Mimo wszystko, singiel zawsze będzie cieszył się większą popularnością.

Jasne, ale jest wiele osób spoza środowiska, które oglądają debla, często przy tym twierdząc, że jest atrakcyjniejszy ze względu na chociażby szybsze wymiany, czy więcej nieprzewidywalnych akcji. Nie wszyscy są fanami długich wymian, które mają miejsce w singlu, a ja sam nie raz słyszałem, że debel jest bardzo przyjemny i fajny do oglądania. Faktycznie, na turniejach mniej osób przychodzi na mecze debla, ale w Wielkim Szlemie, na większości spotkań, mieliśmy niezłą frekwencję i to są dowody na to, że dysproporcje między singlem a deblem nie powinny się zwiększać, a raczej zmniejszać. Niestety, debel jest nieco skazywany na "drugi sort", ale mimo wszystko, cieszymy się, że dalej jesteśmy na mapie tenisowej, mimo tego, że już kiedyś chodziły głosy, żeby częściowo ograniczyć turnieje deblowe.

Jeszcze przed sezonem ustaliliście z Hugo Nysem, że zagracie razem cały sezon. Po Australian Open chyba już nie ma wątpliwości?

Jesteśmy umówieni na stałe, nie zakładaliśmy przed rozpoczęciem sezonu żadnego deadline'u. Cały okres przygotowawczy do tego sezonu trenowaliśmy tak, żeby być stałą parą na ten rok. Założyliśmy sobie przed rozpoczęciem sezonu, że naszym celem jest Masters w Turynie i mówimy to z pełną świadomością. Patrząc na to, co się wydarzyło, to zdecydowanie realny cel. Wiemy, że jeszcze daleka droga przed nami, ale chcemy się uczyć i pracować. Oczywiście, gdyby przyszły takie miesiące, że będziemy wszystko przegrywać, to na pewno usiądziemy, jak dwóch dorosłych facetów, przy stole i podejmiemy pewne decyzje.

Po takim sukcesie jak ćwierćfinał na US Open zaczynasz zauważać większe zainteresowanie swoją osobą wśród potencjalnych sponsorów? Po Australian Open dopiero może się to zmienić, ale jak było w ostatnich tygodniach?

Nie zwracam uwagi na to, ile artykułów ukazuje się na mój temat w mediach. Na pewno cieszyłem się, że Idze Świątek udało się wtedy wygrać cały turniej, przez co, chcąc nie chcąc, to ona zgarnęła całą śmietankę polskich mediów wokół swojej osoby. Mam nawet zdjęcia, jak oglądaliśmy finał podczas wieczoru kawalerskiego Kamila Majchrzaka. Jest to coś, co nie tylko napawa nas radością, ale też motywuje do ciężkiej pracy. Co do samego wyniku na US Open, to tak naprawdę to nic nie zmieniło w moim życiu. Żadne oferty sponsorskie się nie pojawiły. Jedynie przybyło kilku obserwujących moje profile w mediach społecznościowych. Cały rok dobrze współpracowało mi się z polskim przedstawicielem firmy Diadora. Od tego roku zacząłem współpracę na skalę międzynarodową, pozostając twarzą polskiego oddziału. Być może, to zasługa wyniku w Nowym Jorku, ale poza tym nie odczułem żadnych zmian.

W Melbourne mogliście liczyć na Mariusza Fyrstenberga, a jak ma to wyglądać w dalszej części sezonu?

Podjęliśmy decyzję o inwestowaniu w siebie poprzez częstsze jeżdżenie z Mariuszem Fyrstenbergiem, jeżeli czas mu na to pozwoli. Połączyliśmy również siły z Marcelem du Coudray’em, który współpracuje z Polskim Związkiem Tenisowym i dobrze się dogadujemy. Jesteśmy na takim etapie, że chcemy zaryzykować i pewnie nie zawsze ktoś z nami będzie, ale chcielibyśmy, żeby trener nam towarzyszył i mógł usiąść po meczu, żeby przeanalizować, co było dobrze zrobione, a co źle. Dzięki temu będziemy mogli wyciągać dokładniejsze wnioski. To lepsze niż stwierdzić, że coś poszło nie tak i dlatego skończyliśmy występ.

Poruszyłeś temat trenerów, którzy w przypadku deblistów często nie są widywani na turniejach.

No tak. Niewielu deblistów jest w stanie pozwolić sobie na taki stały koszt. Można dzielić go z partnerem deblowym, ale często mamy różnych trenerów i nie zawsze jest to do zrobienia. Są takie niuanse, przez które jest ciężej opłacić trenera na każdy wyjazd. Chociażby w szlemie - kwalifikanci dostają po kilkadziesiąt tysięcy dolarów i są w stanie zapłacić za dodatkową osobę. A tak naprawdę, to obojętne czy jesteś trenerem singlisty, czy deblisty, to żyjesz tak samo, jesz to samo, więc wydatek jest taki sam dla singlisty i deblisty. Patrząc na to, że chcesz kogoś z dużym doświadczeniem, kto ma pojęcie o tym, co mówi, tak jak mój trener Mariusz Fyrstenberg, to wiadomo, że nie zapłacę mu 50 złotych, bo za takie pieniądze nikt nie pojedzie ze mną na turniej, a tym bardziej nie utrzyma siebie i swojej rodziny.

Przewidujesz w takim razie jakiś "złoty środek"?

Liczymy się z tym, że w mniejszych turniejach będziemy wychodzić "na zero", a czasami i skończymy występ na małym minusie, ale celujemy w przygotowania do największych turniejów na świecie z Wielkim Szlemem na czele, bo wiadomo, że tam pieniądze do wygrania są największe. Wierzymy, że opłaci się nam to o tyle, że dzięki zwycięstwu w jednym, czy w dwóch meczach więcej w dużych turniejach zwrócą nam się te wszystkie koszty z nadwyżką, bo celujemy w to, żeby właśnie w takich turniejach wygrywać dalej mecze, jak podczas Australian Open.

Sukcesy na Wielkich Szlemach spowodowały, że jesteś pierwszym deblistą Polski, za tobą w setce jest jeszcze Hubert Hurkacz, ale w drugiej setce mamy już trzyosobowy peleton. Czy wracamy do czasów, kiedy znów będziemy mówić, że polski tenis deblem stoi?

Wszyscy w polskim tenisie wspieramy się i na pewno nie czuję żadnej rywalizacji między mną a innymi Polakami. Jesteśmy w stałym kontakcie i wszyscy sobie życzymy jak najlepiej na każdym turnieju. Wierzę, że Szymon Walków, Karol Drzewiecki i Piotr Matuszewski niebawem dołączą do pierwszej setki i będziemy cieszyć się ze wspólnych wyjazdów na turnieje. Im więcej Polaków na turniejach, tym jest lepsza atmosfera, a co za tym idzie, zazwyczaj osiągamy lepsze wyniki. Wiem, że mają odpowiedni poziom i wierzą w sukces i też poświęcają całe swoje życie, żeby te marzenia spełniać. Mają duże pole do popisu i mam nadzieję, że ten rok da im takiego kopa, że będziemy się coraz częściej widywać.

Jesteś obecnie na etapie, w którym masz pewne występy w turniejach rangi ATP. Dochodzisz w takiej imprezie do ćwierćfinału czy półfinału, a przy korcie kamery są wyłączone, co uniemożliwia oglądanie takich spotkań. Z drugiej strony mamy zawody z cyklu ATP Challenger Tour, które zostały dofinansowane i tak naprawdę od eliminacji aż do finału możemy obejrzeć każdy mecz, zarówno w singlu, jak i w deblu.

Jest to coś, z czym regularnie walczymy, zwłaszcza na poziomie turniejów ATP 250, ponieważ w większości przypadków na takich turniejach finał odbywa się na korcie centralnym albo 2-3 godziny przed finałem singla, albo zaraz po meczu singlowym, to i tak na czas finału deblowego kamery są wyłączone i nie można takiego spotkania zobaczyć nawet w oficjalnej aplikacji Tennis TV. Tylko wybiórcze mecze są pokazywane w skali całego roku. W większych turniejach już tego problemu nie ma, ale tak naprawdę dopiero od ubiegłego sezonu kłopot ze znalezieniem streamów zniknął. Niestety, w ATP 250 nie jesteśmy w stanie nawet zobaczyć finału. Musimy zgłaszać się do tour managerów i organizatorów, żeby otrzymać specjalne linki, na co przeważnie czekamy minimum kilka dni, więc nawet nie mamy szansy przeanalizowania z trenerami meczu. Jest to nie fair, ale niestety, debel jest traktowany nieco po macoszemu.

Jak w takiej sytuacji przygotować się pod konkretnego przeciwnika, skoro tych materiałów jest stosunkowo mało?

Tak naprawdę za każdym razem przygotowujemy się pod konkretnego przeciwnika, niezależnie czy są to mistrzostwa Polski, czy mecz w Wielkim Szlemie. Zawsze wychodząc na kort mam jakąś wiedzę na temat mojego rywala. Nawet jak nie grałem przeciwko danemu tenisiście, to można przeważnie znaleźć jakieś przeszłe mecze w internecie lub też trener miał okazję go widzieć w akcji w innych turniejach. Świat tenisowy nie jest aż tak wielki, żeby nie znać osób, które biorą udział w turnieju. Tak naprawdę na każdego można coś znaleźć, bo w internecie nic nie ginie. Czasami zajmuje to więcej czasu, ale wtedy pomagają nam trenerzy i managerowie, a my dostajemy czyste informacje, które staramy się wdrożyć w życie już w trakcie samego starcia.

Pamiętam, że będąc sam na korcie, jeszcze kilka lat temu, byłeś bardzo wymagający wobec siebie. Często nerwy brały górę.

Nie ma co tego ukrywać, byłem samodestrukcyjny w singlu i to bardzo mi przeszkadzało.

Pracując z młodymi adeptami tenisa nie raz słyszałem o "filozofach z kortu", czyli właśnie zawodnikach, którzy komentują sobie cały mecz, nie bacząc na wynik.

Jest to po części prawda. Trzeba się tylko zastanowić, z czego to się bierze? Znając siebie, doszedłem do wniosku, że z powodu mojego perfekcjonizmu, nie byłem w stanie zaakceptować jakichkolwiek nieudanych zagrań. Do dzisiaj bardzo wymagam od siebie, ale faktycznie, kilka lat temu ta presja po prostu mnie przerastała. W deblu gra jest o wiele szybsza, przez co nie ma tyle czasu na myślenie po zepsutej akcji, co ułatwia mi sprawę. W singlu jest więcej opcji zagrania pojedynczej piłki, a w deblu gra jest bardziej dynamiczna, no i jest więcej rywali na korcie, więc analogicznie, jest o wiele mniej rozwiązań.

Czytaj też
Linette nie wybrała takiego zawodu jak siostra. "Przy mnie zaczynają płakać"
Hugo Nys - partner Zielińskiego, fan Federera i... sąsiad Djokovicia

Źródło artykułu: WP SportoweFakty