Rywalka Świątek wygrała w przeszłości US Open. Z tą imprezą wiąże się też jej rodzinny dramat

Getty Images / Elsa / Na zdjęciu: Sloane Stephens
Getty Images / Elsa / Na zdjęciu: Sloane Stephens

Gdy Sloane Stephens wygrała pięć lat temu nowojorskiego szlema, wydawało się, że rozpoczyna nowy, lepszy rozdział kariery. Ostatnie lata nie były jednak pasmem sukcesów. - Nie stresuję się swoim rankingiem - mówi 50. tenisistka świata.

Sezon 2017 był dla Stephens niczym przejażdżka kolejką górską. Podczas przygotowań do sezonu zrozumiała, że konieczna będzie operacja doskwierającej od dłuższego czasu stopy. Przed rozegraniem choćby jednego spotkania trafiła na stół operacyjny. Był 23 stycznia. Po wszystkim nie mogła nawet chodzić, o grze w tenisa nie wspominając. Zdawała sobie sprawę, że może już nie wrócić na największe korty świata.

Rehabilitacja, choć mozolna, przyniosła wymarzone efekty. W lipcu wolna od bólu Stephens wróciła do gry, a już w sierpniu pokonała Petrę Kvitovą i Angelique Kerber. Obserwatorzy tych śmiałych poczynań łapali się za głowy, a to było jedynie preludium do tego, co wydarzyło się miesiąc później.

Losowanie drabinki US Open było dla Stephens wręcz koszmarne. Siedem meczów - siedem spotkań z zawodniczkami, które choć raz grały w wielkoszlemowym półfinale. Same duże nazwiska i same zwycięstwa. W finale wygrała 6:3, 6:0 z Madison Keys, rywalką absolutnie szczególną.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tenisiści czy piłkarze? Jest forma!

- Kiedy Sloane była zdołowana i wyłączona z gry, to właśnie Madison wysyłała jej wiadomości i dzwoniła, pytała: "co tam?", "co robisz?". (...) W tak samotnym sporcie jak tenis moja córka ma kogoś, na kim może polegać - cytuje matkę tenisistki Sports Ilustrated.

Rodzinne inspiracje i dramaty 

Matka Sloane, Sybil Smith, to bodaj najważniejsza osoba w boksie tenisistki. Jest dla Sloane największą inspiracją i nauczycielką. - Jako była sportsmentka na wysokim poziomie, podchodzi do każdej sytuacji z empatią i rozumie, pod jaką presją się znajduję - opowiada Stephens, wyrażając dużą wdzięczność za porady. Niekoniecznie stricte tenisowe, bo Smith była pływaczką (najlepszą w historii swojej uczelni), a nie tenisistką. Dodatkowo pomaga fakt, że gdy przestała pływać, skierowała się w stronę psychologii i medytacji.

Stephens była niemal skazana na sport. Zamiłowanie do aktywności fizycznej przekazał jej w genach również ojciec. Sloane poznała go dopiero, gdy miała 13 lat. Jej rodzice rozwiedli się bowiem, gdy była niemowlęciem i przez długi czas ojciec nie zabiegał o kontakt. Straconego czasu już nie nadrobią, bo John Smith zmarł w wypadku samochodowym, gdy Sloane miała raptem 16 lat. Rywalizowała wówczas w juniorskim US Open, na tych samych kortach, na których osiem lat później osiągnie największy sukces. Wtedy jednak jej świat się załamał. - Wpadłam w histerię - wspomina tenisistka.

Już wcześniej życie jej nie rozpieszczało. Dwa lata przed śmiercią ojca pożegnała ojczyma, który przegrał walkę z rakiem...

Przebić piłkę więcej 

Stephens, pytana po latach o klucz do sukcesu w US Open 2017, zwraca uwagę na swobodę, jaką cieszyła się na korcie. - Kiedy pracowałem nad moim powrotem po operacji stopy, moja uwaga nie skupiała się na wygraniu US Open osiem tygodni później, jak to się skończyło. Cieszyłam się postępem, tym jak cały ten proces przebiegał, bo wiedziałam, że to, co miałam, mogło odejść na zawsze  - wspomina Amerykanka w rozmowie z portalem Essence.

Gdy wychodziła na olbrzymie, nowojorskie korty nic nie obciążało jej głowy ani reszty ciała. Może nie grała z polotem, ale była nadzwyczaj cierpliwa. "Świeża" w porównaniu do przeciwniczek, które miały już w nogach kilka miesięcy zmagań na najwyższym poziomie. Ale przede wszystkim radosna, bo zamiast zawracać sobie głowę niepowodzeniami, mogła cieszyć się z tego, w jakim miejscu się znajduje.

Ostatnimi czasy Stephens nie przybiera już tak wyczekującej postawy na korcie. Pokazał to chociażby ostatni mecz z Igą Świątek, jaki panie rozegrały 17 sierpnia w Cincinnati. Polka wygrała go 6:4, 7:5. Jak na dłoni było widać, która z tenisistek potrafi lepiej wykorzystać moc swoich odbić. Niewątpliwie możliwości Stephens wciąż są olbrzymie. Można ją porównać do uśpionego wulkanu.

Wykute w umyśle 

Kiedy się obudzi? To pytanie zadaje sobie wiele osób i na razie pozostaje bez odpowiedzi. Jeśli ktoś potrafiłby ją wskazać, to najprędzej Kamau Murray, z którym tenisistka współpracuje z przerwami od siedmiu lat. To właśnie ten trener nauczył ją profesjonalizmu i ciężkiej pracy na treningach. Wcześniej bywało z tym ponoć różnie, co jest kolejnym dowodem na ponadprzeciętny talent Amerykanki. Już wcześniej potrafiła bowiem wygrywać z najlepszymi na świecie, z Sereną Williams włącznie.

W ostatnich latach takich spektakularnych wyników nieco Stephens brakuje. W związku z tym w rankingu WTA spadła na 51. miejsce. "Zawsze wierzę, że najlepsze jest dopiero przed nami. Każdego dnia ciężko pracuję z tym przekonaniem wykutym w moim umyśle. W żadnym wypadku nie pozwalam sobie już jednak na duży stres związany z moim rankingiem - opowiada tenisistka w rozmowie z Essence.

Dodatkową motywacją dla Stephens będzie jednak pewnie ranking naszej reprezentantki. Iga Świątek od blisko pięciu miesięcy jest liderką rankingu WTA. Od tego czasu cztery razy zmierzyła się z mistrzyniami wielkoszlemowymi? Efet? Cztery zwycięstwa, zero porażek.

W czwartkowe popołudnie nasza tenisistka stanie przed szansą na wyśrubowanie tego bilansu. Starcie ze Sloane Stephens rozpocznie się o godzinie 18 polskiego czasu na Arthur Ashe Stadium, największym korcie świata. Portal WP Sportowe Fakty przeprowadzi relację LIVE z tego pojedynku.

Zobacz też:
Serena Williams wyrzuciła za burtę wiceliderkę rankingu! 

Komentarze (0)