Redakcja PZTS: Mało kto wierzył, że prowadzony przez pana zespół zdetronizuje Eneę Siarkopol Tarnobrzeg.
Zdzisław Tolsdorf: Największy sukces był faktycznie tym najmniej spodziewanym. Wywalczyliśmy złoto w ekstraklasie na 25-lecie sekcji tenisa stołowego Klubu Uczelnianego Akademickiego Związku Sportowego Uniwersytetu Ekonomicznego. Tym bardziej cenne, że w składzie polskim, a podstawową trójkę tworzyły zawodniczki z regionu - urodzona w Brzegu Natalia Bajor oraz pochodzące z Trzebieszowic koło Stronia Śląskiego bliźniaczki Anna i Katarzyna Węgrzyn. Wcześniej Bajor 4-krotnie triumfowała w MP w singlu, zaś i ona, i siostry Węgrzyn stawały na podium ME w kategoriach młodzieżowych. Na sukces w DMP pracowaliśmy kilka lat. Było warto.
Rywalki z Tarnobrzega od 1991 roku aż 30-krotnie sięgały po mistrzostwo kraju. Przed wami ich hegemonię przerwał tylko GLKS Nadarzyn w 2006 roku.
Jeszcze raz podkreślę, że w XXI wieku żaden klubowy mistrz Polski nie grał krajowymi pingpongistkami. Do tego młodymi dziewczynami, bo przecież Natalia miała 24 lata, zaś Ania i Kasia po 21. Epizod zanotowała także juniorka Julia Furman.
Co było kluczem do pokonania obrończyń tytułu? Trzeba zaznaczyć, że w dwumeczu, bo to nie było jedno spotkanie w finale.
Uważam, że pomogło nam wcześniejsze rozegranie - na prośbę SKTS Sochaczew - półfinałowych spotkań. Jedna z zawodniczek pisała maturę, dlatego zależało im, by wcześniej wyłonić finalistę. Wygraliśmy 3:2, 3:0 i mieliśmy aż 10 dni na przygotowania do walki o tytuł. Tymczasem Enea Siarkopol grał co 2-3 dni. Ale i tak najważniejsze było to, że każda z naszych tenisistek stołowych zagrał niemal życiowe mecze.
ZOBACZ WIDEO: Odważna kreacja Ewy Brodnickiej. "Szalejesz"
Nie wspomniał pan o zaskakującym ustawieniu w pierwszym spotkaniu finału.
Spodziewaliśmy się, że przeciwnicy mogą wystawić Białorusinkę Wiktorię Pawłowicz na Natalię Bajor, dlatego zmieniłem, uznając, że większe szanse na pokonanie defensorki ma Kasia Węgrzyn. I triumfowała 3:2. Następnie Natalka Bajor grała z Portugalką Fu Yu, której nigdy nie pokonała. Spisała się doskonale i znów 3:2 dla nas. Kropkę nad "i" postawiła Ania, wygrywając 3:2 z doświadczoną Kingą Stefańską.
Rewanż w Tarnobrzegu był popisem Bajor. Wiedział pan już wtedy, że to jej praktycznie ostatni mecz w KU AZS UE i że przechodzi do Enei Siarkopolu?
Bajor pożegnała się z nami w wielkim stylu. Jak na profesjonalistkę przystało, zagrała na maksa i pokonała dwie zawodniczki z "30" listy światowej - ponownie Fu Yu oraz Rumunkę Elizabetę Samarę. Po 3:0! Z kolei Katarzyna ograła Stefańską 3:2. Jedynie Anna przegrała z Fu Yu 0:3.
Później jeszcze Bajor pomogła w zdobyciu Pucharu Polski.
Dublet to coś wspaniałego, zwłaszcza, że czekałem całe życie na drużynowe mistrzostwo. Wiele radości tytuł sprawił też Natalii. Jestem pewny, że ewentualne złote medale w tarnobrzeskich barwach już tak nie będą jej smakować. Muszę jeszcze dodać, że kiedyś zakładając walkę o zwycięstwo w ekstraklasie, byliśmy nastawieni na sezon 2022/23. Myśleliśmy o tym, aby do Bajor i Węgrzynek zakontraktować jakąś super pingpongistkę spoza Polski. Tymczasem złoto zdobyliśmy rok wcześniej i bez cudzoziemki.
Wcześniej prowadzony przez pana klub wiele razy kończył rozgrywki na 2., 3. miejscu.
Dlatego tak bardzo cieszy złoto z 2022 roku. Zażartowałem nawet, że mógłbym 5 lat być z zespołem bez medalu niż za każdym razem zdobywać wicemistrzostwo. Złoto to złoto.
Po odejściu Bajor ma pan dalej zespół na medal?
Zajmujemy 3. pozycję, a nasz bilans to 7 zwycięstw, 4 przegrane. Węgrzynki nie są jeszcze przygotowane na bycie liderkami, ale jest pewny, że w następnym sezonie będzie dużo lepiej sobie radziły. Chinka Wu Xinxin zaś nie jest wybitną tenisistką stołową. Grały też Paula Krysińska i Julia Furman, a kolejne młode zawodniczki grają w pierwszej lidze.
W pierwszej rundzie zaskoczył nas Start Nadarzyn, wystawiając Japonkę Reinę Aso. Pokonała i Anię, i Kasię.
O KU AZS UE można powiedzieć, że jest dwupokoleniową rodziną pingpongową.
Julia Furman jest córką dawnego zawodnika Andrzeja Furmana, w pingponga grali rodzice Natalii Gaworskiej, Dariusz i Magdalena z domu Staszak. Za czasów gry w Burzy miała medal ME juniorek w mikście. Z kolei ojciec Julii Girulskiej, Robert, wspomagał nas w sezonie mistrzowskim jako sparingpartner.
Z pewnością solidne europejskiej tenisistki stołowe szukały zatrudnienie we Wrocławiu. Dlaczego nigdy nie doszło do angażu?
Zgłaszały się wysokiej klasy pingpongistki, ale dla nas najważniejsze jest szkolenie. Co nam z cudzoziemki, która przyjedzie tylko na mecz, weźmie kasę i pojedzie do domu. Dlatego zamiast Europejek woleliśmy sprowadzać zawodniczki z Chin, które były u nas na stałe i przyczyniały się do podwyższenia poziomu przez całą grupę.
Gdyby miał pan wybrać sześć najlepszych dziewczyn z którymi pracował przez wszystkie lata. Kto by się znalazł w takiej drużynie?
Myślę, że na takie wyróżnienie zasługują Bajor, siostry Węgrzyn, Alina Mikijaniec oraz Daria Łuczakowska i Magda Cichocka. A więc mamy trzy współcześnie grające zawodniczki, Łuczakowską, Cichocką z początków tego wieku oraz najstarszą, utytułowaną Mikijaniec.
Pan przez cały życie związany jest z wrocławskim tenisem stołowym. Gdzie pan zaczynał jako zawodnik?
Treningi w Burzy zacząłem późno, w wieku 15 lat, a więc to był 1970 rok. Pięć lat później już pomagałem trenerowi Stefanowi Wlazło, zaś pod koniec tamtej dekady samodzielnie prowadziłem zespół. Jeszcze trochę grałem na drugim poziomie, ale nie chciałem, aby doszło do takiej sytuacji jak w Ślęzie, w której zawodnicy i trener kłócili się o miejsce w składzie. Po co mi taka sytuacja, w której mój podopieczny życzy mi porażki, by mógł wskoczyć do drużyny? Wiele osób nie mogło uwierzyć, że wycofuję się z grania w młodym wieku. Wiedziałem, że postępuję dobrze, bo jakiegoś super talentu nie miałem. Trenerka była mi pisana i w niej się spełniam do dziś. Trzeba lubić to, co się robi. A ja jestem taki, że nawet mógłbym pracować za darmo jako szkoleniowiec.
We wrocławskiej Burzy mocne były i sekcja kobiet, i mężczyzn. Ale na podium ekstraklasy próżno szukać tego wrocławskiego klubu.
Nasze panie plasowały się na 4. lub 5. pozycji, panowie zaś wchodzili do elity, by zaraz z niej spaść. I tak przez kilka lat. Po awansie odchodził najlepszy zawodnik, a młodzież nie była w stanie się utrzymać. Co istotne, władze klubu nie były zainteresowane sportem wyczynowym. Mieliśmy pingpongistów, którzy w ciągu dekady osiągnęli mnóstwo sukcesów w kraju, ale musieli odchodzić. Trafiali do klubów z pieniędzmi, lecz bez szkolenia. Poza nami, dobra praca prowadzona była w Gdańsku i Gliwicach, zaczynał fajnie funkcjonować też Drzonków.
W sezonie 1987/88 w najwyższej lidze żeńskiej rywalizowało 8 klubów, z których połowę stanowiły dolnośląskie AZS Politechnika, Burza, Granit Strzelin i Zagłębie Lubin.
Wynikało to z kilku spraw, w Strzelinie pan Kozak trafił na grupę zdolnych dziewczyn, ale trzeba też oddać mu bardzo dobrą pracę. My, czyli Burza, i AZS też byliśmy silni pod względem szkoleniowym, zaś w Lubin przyciągał finansami.
W jakich okolicznościach odszedł pan w 1997 roku do Akademii Ekonomicznej?
Ówczesny wiceprezes dążył do likwidacji Burzy, ale nie chodziło tylko o sekcję tenisa stołowego, lecz także inne. Wymyślono, że mnie zwolnią, a tymczasem zawodniczki zdecydowały, że odejdą wraz ze mną. Pomógł prezes KU AE Andrzej Hrehorowicz i współpracujemy już ćwierć wieku.
Odszedłem z Burzy z całą grupą młodzieży, w klubie został tylko zespół kobiet w ekstraklasie. Przypomnę, że w Burzy osialiśmy dobre wyniki w pracy z młodzieżą, moi zawodnicy wywalczyli ponad 120 medali na MP i 5 na ME, głównie w kategoriach młodzieżowych.
Szybko awansowaliście do 1. ligi i ekstraklasy, zaraz też pojawiły się medale IMP i DMP.
Był dobry klimat, dobre warunki do treningów, a prezes Hrehorowicz zaspakajał w miarę swoich możliwości potrzeby finansowe.
Tarnobrzeg był poza zasięgiem?
Klub z Podkarpacia zatrudniał zawodniczki z wysokich miejsc na liście światowej, a ja nigdy nie miałem nikogo z "100". Poza tym tenis stołowy jest takim sportem, w którym ciężko o niespodziankę. To nie piłka nożna, w której można jakimś cudem zremisować z kimś lepszym. W naszej dyscyplinie tak się nie da.
A jak pan wspomina zawodnika Mateusza Morawieckiego?
Pojawił się u nas jakoś na początku lat 80. Był zdolny i gdyby trenował dłużej mógłby osiągnąć dobre wyniki. Przypominam sobie, że raz znalazł się w najlepszej ósemce kadetów w turnieju ogólnopolskim. Szybko skończył z grą, postawił na naukę, dziś jest premierem kraju.
Jakie ma pan pingpongowe marzenie?
Aby któraś z moich podopiecznych zdobyła medal w singlu podczas mistrzostw kontynentu seniorek. Będę zadowolony nawet jeśli wywalczy go Bajor, mimo że jej nie ma już u nas. Na medal w igrzyskach nie liczę za specjalnie, bo Europejki ich nie zdobywają. Dominują od lat Azjatki. Chciałbym jeszcze wspomnieć o moich kolegach trenerach Ziemowicie Bańkoszu i Rafale Michalaku, z którymi współpracuję prawie od początku i mieli swój wkład w wyniki klubu.
Czytaj także:
- Zachwyca się polską młodzieżą i czeka na seniorskie sukcesy
- Polska letnią stolicą europejskiego tenisa stołowego