Angielskie tabloidy przypominają wyjątkową sytuację z kariery Lewandowskiego

PAP/EPA / OLIVER WEIKEN / Robert Lewandowski
PAP/EPA / OLIVER WEIKEN / Robert Lewandowski

Perypetie z lotem kapitana Biało-Czerwonych do Blackburn w 2010 roku znane są polskim kibicom od dawna. Na Wyspach Brytyjskich historia dziś robi furorę.

- "Lewy" musi żartować. Napastnik Bayernu twierdzi, że chmura pyłu wulkanicznego jest jedynym powodem, że nie podpisał kontraktu z Blackburn Rovers w 2010 roku - brzmi tytuł artykułu "The Sun", w którym gazeta wraca do niedoszłego transferu Roberta Lewandowskiego do Premier League.

O sprawie było już wielokrotnie głośno w polskich mediach. Przypomnijmy, że w kwietniu 2010 roku Lewandowski, który występował wówczas w Lechu Poznań, otrzymał zaproszenie od działaczy Blackburn Rovers na mecz z Evertonem. Polak znajdował się bowiem na liście życzeń managera Sama Allardyce'a. W mediach spekulowano, że Anglicy mogli zapłacić nawet 5 milionów euro za transfer wychowanka Varsovii Warszawa.

Allardyce: Lewandowski mógł grać w Rovers

Piłkarz planował polecieć na Wyspy Brytyjskie, żeby zobaczyć stadion i centrum treningowe swojego potencjalnego pracodawcy, ale na miejsce nie dotarł. Wszystko przez chmurę pyłu wulkanicznego powstałą w wyniku erupcji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull, która zaległa nad północną Europą i uniemożliwiła podróże samolotem.

- Trwało to przez tydzień. Mieliśmy zarezerwowany lot, ale nie mogliśmy polecieć na Wyspy. Czy zmieniło to moje życie? Tak. Gdybym wówczas poleciał do Blackburn, być może bym tam już został - przypomina dziś słowa Lewandowskiego "Daily Mail".

W czerwcu 2010 roku Lech osiągnął porozumienie z Borussią Dortmund i sprzedał reprezentanta Polski za kwotę 4,5 mln euro.

Z kolei portal Squawka Football podsumowuje sprawę niedoszłego transferu stwierdzeniem, że "Lewy" nie przeszedł do angielskiej drużyny, ponieważ... agentowi piłkarza - Cezaremu Kucharskiemu - nie uśmiechała się trwająca 17 godzin podróż samochodem z Poznania do Blackburn.

Źródło artykułu: