Nigdy nie zdobył punktu, miał dziwne wypadki. Oto najgorszy kierowca w historii F1

WP SportoweFakty / Twitter
WP SportoweFakty / Twitter

Taki Inoue liczy na powrót do Formuły 1. 53-letni Japończyk chciałby zastąpić Nico Rosberga, który niedawno zakończył karierę. Poznajcie zawodnika, który w latach 90. został okrzyknięty "najgorszym kierowcą w historii królowej sportów motorowych".

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=18397]

Eddie "Orzeł" Edwards[/tag] niczego w skokach narciarskich nie wygrał (skakał o 20-30 metrów bliżej niż przeciwnicy), a mimo przeszedł do historii tej dyscypliny. Ba! Ostatnio nakręcono nawet film na podstawie jego życiorysu. Kibice sportu na całym świecie ciepło wspominają również Erika "Węgorza" Moussambaniego, pływaka z Gwinei Równikowej, który na igrzyskach olimpijskich w Sydney meldował się na mecie z ogromną stratą do rywali w wyścigu na 100 metrów stylem dowolnym.

W jednym szeregu z tymi sportowcami można stawiać byłego zawodnika Formuły 1, Takiego Inoue. Na pewno z tego powodu się nie obrazi.

Nie wie, czym jest wyprzedzanie

- Jestem najgorszym kierowcą w historii F1 - mówi z dumą (!) o sobie Japończyk, który w latach 90. ubiegłego wieku brał udział w 18 wyścigach. Nie zdobył w nich ani jednego punktu. W zawodach, które udało mu się ukończyć, zawsze był dublowany. - Nigdy nie udało mi się nawet wyprzedzić innego bolidu. A w kwalifikacjach traciłem około pięciu sekund do swojego kolegi z zespołu - przyznaje.

Były zawodnik teamów Simtek i Footwork pozostał w pamięci kibiców nie tylko ze względu na marne umiejętności, ale także ogromnego pecha. To w jego bolid wjechał samochód bezpieczeństwa, gdy był odholowywany w Monaco. I to jego potrąciła karetka, gdy podczas GP Węgier próbował gasić pożar swojej maszyny.

Inoue do dziś nie ma pojęcia, jak to możliwe, że ktoś taki jak on dostał się do królowej sportów motorowych. - Miałem chyba trochę szczęścia, bo znalazłem się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Moja wiedza na temat F1 była wówczas niewielka. W pierwszym wyścigu nie wiedziałem nawet, co to jest pit stop, bo w innych seriach wyścigów po prostu tego nie miałem - wyjaśnia w wywiadach.

Zawstydzająca pomyłka w Anglii

W dzisiejszych czasach kierowcy Formuły 1 zaczynają przygodę ze sportami motorowymi od wyścigów gokartów w bardzo młodym wieku. Inoue nigdy tego nie doświadczył. - Przyznam szczerze, że po raz pierwszy bolid F1 zobaczyłem, gdy miałem 15 lat. To była maszyna Jamesa Hunta na obrazku znalezionym w popularnej gumie balonowej. Pytałem "Co to jest?" Ludzie odpowiadali: "Formuła 1, dla Japończyka coś nieosiągalnego". Te ostatnie słowo przyjąłem jako wyzwanie i od tego momentu robiłem wszystko, żeby dostał się do F1- wspomina.

Przygodę ze sportami motorowymi Inoue zaczynał w 1985 roku w serii Fuji Freshman. Początki miał bardzo trudne. - Źle wspominam te czasy. Większość kierowców miała już wielkie doświadczenie w wyścigach. Dla nich byłem jak zwykły dzieciak - przyznaje. Dwa lata później Japończyk postanowił zrobić kolejny krok. Wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie liczył, że dostanie się do Formuły Ford i  przybliży do wymarzonej F1.

- To była moja pierwsza podróż samolotem. Pierwszy wyjazd poza Japonię. Nie byłem najlepiej przygotowany. Mój angielski był bardzo słaby. Gdy wylądowałem na Heathrow, w biurze obsługi klienta powiedziałem: "Chcę być kierowcą wyścigowym. Gdzie powinienem pojechać?" Pani z okienka powiedział, że w Newmarket jest tor, więc wziąłem taksówkę i pojechałem - opowiada.

To był październik, było zimno i ciemno. Gdy Inoue dojechał na miejsce, spotkała go niemiła niespodzianka. - Okazało się, że tor w Newmarket jest torem nie dla wyścigów samochodowych, lecz dla... konnych! To była katastrofa - stwierdza.

Japończyk po dwóch tygodniach musiał wracać do kraju z powodu problemów wizowych. Gdy w końcu udało mu się załatwić papierkowe sprawy, zamieszkał w Norfolk, gdzie uczył się jazdy w Jim Russell Racing School, a w międzyczasie dorabiał jako kelner. - Później w końcu dostałem się do Formuły Ford. Nabrałem trochę doświadczenia i po sezonie poleciałem do Japonii, aby rozpocząć przygotowania do startów w Brytyjskiej Formule 3. Straciłem przez to 20 miesięcy. Leżałem w domu, bo nie potrafiłem znaleźć sponsora. To był dla mnie trudny okres - zdradza.

Imprezy, alkohol i debiut w F1

Po długich poszukiwaniach Inoue znalazł miejsce w Japońskiej Formule 3. Początki miał słabe, ale z czasem zaczął jeździć coraz lepiej i osiągać dobre rezultaty. W 1992 roku kilka razy był czwarty. - Trzeba jednak przyznać, że miałem sporo szczęścia. Zazwyczaj byłem wysoko, gdy moi rywale odpadali z rywalizacji z powodu problemów technicznych - tłumaczy.

W 1994 roku sportowiec z Azji wrócił na Stary Kontynent, aby ścigać się w Europejskiej Formule 3. W swoim debiutanckim sezonie nie zdobył ani jednego punktu, ale zaczął być zauważany. Pod koniec roku dostał propozycję przetestowania bolidu F1. Po 20 okrążeniach w Barcelonie dostał angaż w teamie Simtek.

- W tym czasie sporo imprezowałem i piłem. Ciągle byłem na kacu. Nie żałuję tego. Dzisiaj kierowcy F1 to nudziarze, muszą ciągle grać profesjonalistów. Ja wówczas piłem, bo byłem przerażony. Bolidy były potwornie szybkie! Dla mnie za szybkie - nie ukrywa.

W Formule 1 Inoue zadebiutował 6 listopada 1994 roku na torze Suzuka w Japonii. - To był koszmar, którego nie lubię wspominać. Źle czułem samochód. Miałem problemy z biegami. Na trzecim okrążeniu uderzyłem w ścianę alei serwisowej. W sumie dobrze się stało, że odpadłem tak wcześnie, bo wtedy nawet nie widziałem, co to jest pit stop, nie miałem pojęcia o oponach - przyznaje.

NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ O DWÓCH DZIWNYCH WYPADKACH INOUE ORAZ DOWIESZ SIĘ, DLACZEGO ODMÓWIŁ ŚCIGANIA SIĘ W INDYCAR I CO ROBI NA SPORTOWEJ EMERYTURZE.[nextpage]Po zaledwie jednym starcie Japończyk przeniósł się do teamu Footwork, gdzie jeździł przez cały sezon 1995 i zaliczył dwa groźnie wyglądające wypadki (najlepiej pojechał na torze Monza - zajął ósme miejsce, które nie było wówczas punktowane). Pierwszy z nich miał miejsce po sesji treningowej w Grand Prix Monako. W bolidzie Inoue doszło do awarii. Gdy maszyna była holowana do boksów, została uderzona przez samochód bezpieczeństwa. Spowodowało to kilkukrotne przetoczenie się bolidu w stronę barier.

Absurdalny wypadek na Węgrzech

- Aż strach pomyśleć, co by było, gdybym wtedy nie miał na sobie kasku. Pamiętam, że chwilę przed uderzeniem założyłem go na głowę tylko po to, aby kamery nie widziały, jak bardzo jestem załamany - opowiada były kierowca.

Inoue był przytomny, ale na wszelki wypadek odwieziono go do szpitala. Jego team dostał za to rekompensatę finansową, ale zawodnikowi nie przekazał ani centa. Japończyk musiał z własnej kieszeni opłacić lekarzy.

- Powiedziano mi, że mam siedzieć cicho, a wtedy moje miejsce w zespole będzie bezpieczne. To był absurd, bo straciłem przez to pieniądze. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem to zaakceptować. Jeszcze gorzej było po incydencie na Węgrzech - wyjaśnia.

Po trzynastu okrążeniach Inoue musiał zjechać na pobocze z powodu wysokiego ciśnienia oleju, które doprowadziło do pożaru. Kierowca Footwork nie chciał stracić swojego bolidu (aby móc kontynuować nim rywalizację w następnych wyścigach), dlatego bez czekania na pomoc wziął gaśnicę i... w tym momencie został potrącony przez nadjeżdżająca karetkę!

Japończyk przez moment utrzymał się na nogach, a potem stracił przytomność.

Zobacz.

- To było kapitalne lądowanie. 9,9 punktu - żartuje dziś z tego zdarzenia sportowiec. Ale wtedy nie było mu do śmiechu. - Spodziewałem się, że do szpitala od razu zabierze mnie helikopter. Jednak dyrektor wyścigu Charlie Whiting powiedział, że nie może go wezwać, bo będzie musiał przerwać GP. Musiałem czekać godzinę na pomoc - wspomina.

Po zakończonej rywalizacji Inoue wreszcie doczekał się transportu. Na miejscu był zszokowany. - Lekarze, zamiast sprawdzać moje kości, zaczęli wypytywać o kartę kredytową. To było śmieszne. Przecież wtedy byłem jeszcze w kombinezonie wyścigowym. Musiałem negocjować - zdradza zawodnik, dla którego wypadek na Węgrzech zakończył się złamaną nogą.

"Nie miałem jaj, żeby ścigać się w Indycar"

W 1996 roku Inoue prowadził rozmowy z zespołem Tyrrella, ale zakończyły się fiaskiem. Później pojawiły się informacje, że jest faworytem do miejsca w Minardi. Jednak w ostatniej chwili jeden z jego sponsorów zrezygnował i do teamu dołączył Giancarlo Fisichella.

Japończyk przez kolejne trzy lata ścigał się w innych seriach, po czym zakończył karierę sportową. - To nie było to, co chciałem robić. W międzyczasie pojawiła się oferta z Indycar, ale nie miałem jaj, żeby ją przyjąć. Kiedy brałem udział w prywatnych testach na torze Indianapolis, dosłownie narobiłem w gacie ze strachu - przyznaje.

Inoue na sportowej emeryturze zamieszkał w Monaco. - Z Formuły 1 nie została mi żadna pamiątka. Rozdałem wszystko. Dziś wyścigi oglądam w telewizji, bo bardzo rzadko się zdarza, żebym dostał przepustkę na jakiś tor - przyznaje.

Jak zarabia na życie? 53-latek prowadzi firmę w branży górniczej. W wolnym czasie udziela się w mediach społecznościowych i pomaga młodym japońskim kierowcom odnaleźć się w europejskich sportach motorowych. - Za to jednak nie biorę pieniędzy. Nigdy - przekonuje.

Ostatnio o Inoue zrobiło się głośno po tym, jak Nico Rosberg zapowiedział zakończenie kariery. Japończyk na Twitterze zamieścił zdjęcie swojego CV i wyraził chęć ubiegania się o miejsce u boku Lewisa Hamiltona. Mało kto jednak bierze to na poważnie.

- Inoue jest zapewne jednym z ostatnich zawodników na liście życzeń Mercedesa - piszą media.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak rapuje najdroższy piłkarz świata. Zobacz Pogbę w akcji

Komentarze (3)
rotawirus
23.12.2016
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
"Te ostatnie słowo" - tak teraz uczą w szkole, albo na studiach dziennikarskich? Przecież to jest tragedia. 
avatar
sidomen
23.12.2016
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Ale się uśmiałem.. najlepszy artykuł w sf 2016 ! 
Krystian
23.12.2016
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
Co za gość. Przecież to on potrącił to auto, a nie auto jego. :)