Jak trwoga, to do Maciusiaka. "Nie sztuka być trenerem, kiedy wszystko wychodzi"

Newspix / KACPER KIRKLEWSKI / 400mm.pl / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Maciej Maciusiak
Newspix / KACPER KIRKLEWSKI / 400mm.pl / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Maciej Maciusiak

Gdyby w skokach narciarskich rozdawano Oscary za role drugoplanowe, Maciej Maciusiak wygrywałby każdego roku. Nigdy nie przebił się do mainstreamu, tymczasem to on wyciąga naszych zawodników z największych opresji.

Co robią Maciej Kot i Dawid Kubacki, kiedy zapominają, jak oddawać dalekie skoki? Idą po odpowiedzi do Maciusiaka. To on kilka lat temu wydobył ich z kryzysu. Skoczkowie szybko na nowo zaczęli zajmować miejsca w pierwszych dziesiątkach konkursów Pucharu Świata.

Najnowszym osiągnięciem 38-letniego trenera jest spektakularny powrót Andrzeja Stękały do skoków na poziomie międzynarodowym. Zarząd Polskiego Związku Narciarskiego w 2017 roku wykluczył skoczka z kadry narodowej. Wtedy sam musiał dbać o środki na swoje utrzymanie i powrót do dyspozycji. Pierwsze załatwił zatrudniając się w zakopiańskiej karczmie jako kelner. Po drugie poszedł do Maciusiaka. A ten, jak zawsze, wykazał się niebywałą wręcz skutecznością.

Kiedy Stękała miał momenty zwątpienia, trener dzwonił do niego i powtarzał, że jeszcze może być dobrze, że "coś w nim jest". Na inaugurację sezonu 2020/2021 Stękała zdobył punkty w PŚ i poczuł, że właśnie ostatecznie zaliczył powrót do świata skoków. Po zawodach w Wiśle stanął przy dziennikarzach i nie ukrywał, kto jest współautorem jego sukcesu.

ZOBACZ WIDEO: Apoloniusz Tajner mówi o problemie polskiego sportu. "Andrzej Stękała to przetrwał i teraz odbiera nagrodę"

- Nie wiem, ile trzeba mieć zaparcia, aby wrócić, ale gdyby nie Maciek Maciusiak i reszta ówczesnej kadry B, to bym nie doszedł do tego miejsca i nie kontynuował kariery. Ich motywacja przyniosła efekty. A teraz moje skoki są coraz lepsze - cieszył się Stękała. - Raz rzuciłem narty w kąt, ale wiara trenerów nie pozwoliła mi nawet pomyśleć o końcu kariery. Od razu były telefony i słowa, żebym się nie poddawał. Długo walczyłem z myślami. Przestałem wierzyć, że mogę skakać dobrze. Wiadomo że to, co dziś pokazałem, nie jest żadnym wielkim sukcesem, ale to skutek naprawdę ciężkiej pracy. Nie tylko w skokach, ale w życiu w ogóle.

Wypowiedzi zawodników potwierdza Adam Małysz. Dyrektor w Polskim Związku Narciarskim nazywa Maciusiaka "trenerem wysokiej klasy".

- Udowadniał to nieraz. Po prostu niektórzy szkoleniowcy mają w sobie coś, co sprawia, że skuteczniej realizują swoje założenia. Podobnie było ze mną i Jasiem Szturcem. To on zawsze mnie wyciągał, miałem do niego zaufanie. Zawodnik w kryzysie potrzebuje mieć zaufanie do osoby, która go szkoli. Maciek przekonał Andrzeja, żeby nie kończył kariery. Trener przecież to nie tylko szkoleniowiec, ale też psycholog, osoba, która wspiera zawodnika. Maciek taki właśnie jest - zaznacza Małysz w rozmowie z WP SportoweFakty.

Zrozumiałem, że nic z tego nie będzie

W młodości Maciusiak był skoczkiem. Reprezentował Polskę w Pucharze Kontynentalnym, ale bez większych sukcesów. Jego największym osiągnięciem jest złoty medal w drużynie na mistrzostwach Polski. Razem z Krystianem Długopolskim, Tomisławem Tajnerem i Tomaszem Pochwałą reprezentował AZS AWF Katowice.

- Kiedy kończyło się 18 lat, już nie było się juniorem. A kadra narodowa była jedna. Budowano ekipę w oparciu o młodszych zawodników, jak Tonio Tajner, Marcin Bachleda czy Tomek Pochwała. Im udawało się jeździć na Puchar Świata. Ale poza tym nie było żadnego zaplecza. Świat uciekł nam bardzo szybko. Na arenie międzynarodowej nie mieliśmy żadnych szans. Potem skakałem tylko dlatego, że po prostu lubiłem to robić - tłumaczy nam dziś Maciusiak.

Ostatecznie jego koledzy również nie wywalczyli większych sukcesów. Ze starszych roczników skakali m.in. Robert Mateja czy Wojciech Skupień, ale oni również nie doczekali się wybitnych osiągnąć. Karierę zrobił jedynie Adam Małysz, który, jak się później miało okazać, pociągnął za sobą całe polskie skoki.

- Trenując w szkole sportowej nie skakałem źle, ale nie potrafiłem przebić się do czołówki na arenie międzynarodowej. Potem poszedłem na studia do Katowic i szybko zrozumiałem, że z mojego skakania już chyba nic nie będzie. Kiedy byłem na drugim roku, w kadrze szukano serwismena. Hannu Lepistoe zapytał, czy nie chciałbym dołączyć do sztabu. Jeszcze tego samego dnia dałem odpowiedź twierdzącą - wspomina Maciusiak.

Typową pracę serwismena wykonywał też później w kadrze Łukasza Kruczka. Wszystko zmieniło się dopiero w czasie, kiedy swój indywidualny zespół stworzył Małysz. Trenerem polskiego mistrza znów został Lepistoe.

- Bardzo dużo się przy nim nauczyłem. Oficjalnie wciąż byłem serwismenem, ale nieustannie towarzyszyłem Adamowi na treningach. Wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie - podkreśla Maciusiak.

Podstawą jest szczerość

To Fin nauczył polskiego trenera tego, co jest najważniejsze w skokach. Co ciekawe, nie chodzi o specjalistyczną wiedzę z zakresu techniki skoku, ale cierpliwość i żmudną analizę.

- Nie sztuka być trenerem, kiedy wszystko wychodzi, a zawodnik skacze bardzo dobrze. W takich przypadkach trener na skoczni jest właściwie niepotrzebny. Hannu zawsze po zawodach spędzał kilka godzin przed komputerem i analizował skoki. Zastanawiał się, co zmienić, jakie wnioski wyciągnąć. Nigdy sam nie podejmował decyzji w kwestiach technicznych, wolał porozmawiać ze sztabem, ale wcześniej wszystko miał zapięte na ostatni guzik. Dzięki niemu wiem, że zawsze muszę mieć swoje zdanie, ale zanim podejmę ostateczną decyzję, wsłuchuję się w głos innych trenerów i samego zawodnika - tłumaczy Maciusiak.

I dodaje, że z zawodnikami trzeba być na co dzień. Konieczna jest wiedza, co dzieje się u nich również poza życiem sportowym. Sprawy prywatne wpływają bowiem na profesjonalizm wykonywania zawodu.

- Staram się być sobą. Podstawą relacji zawodnik-trener jest szczerość. A jeśli mówimy sobie mocne słowa, to tylko w cztery oczy. Kiedy zawodnik sygnalizuje mi problem, zawsze biorę go na bok czy organizuję osobne spotkanie. To buduje zaufanie - wyjaśnia trener.

Dotkliwy cios

Maciusiak najtrudniejsze chwile w kadrze przeżywał zaraz po zwolnieniu Kruczka. Do Polski przyjechał nowy trener. Stefan Horngacher zaprowadził w reprezentacji swoje porządki.

- Pamiętam ten dzień. Trudno mi się o tym mówi. To było po sezonie, kiedy kadrze A nie szło najlepiej. Prowadziliśmy kadrę B i była ona wtedy chyba najmocniejszą na świecie w swojej kategorii. Zdarzały się sytuacje, że w weekend Pucharu Świata startowała cała grupa z tej kadry, a z kadry A tylko Kamil Stoch. Wtedy odbudowali się Dawid Kubacki, Maciej Kot, Andrzej Stękała i Stefan Hula. Mieliśmy naprawdę sporo sukcesów na koncie. I wreszcie przyszło podsumowanie sezonu, po którym odchodził Łukasz. Okazało się, że ja mam prowadzić kadrę... C - juniorską. Zarówno dla mnie, jak i innych członków sztabu, to było przygnębiające. Nie zgadzałem się z taką oceną mojej pracy - nie ukrywa Maciusiak.

Jak dziś wspomina, miał żal także o to, że dookoła wszyscy wiedzieli, jak poukładane będą kadry. Twierdzi, że on dowiedział się ostatni.

- Kiedy dotarła do mnie informacja o tym, że mam przejąć kadrę juniorską, że już nie będę prowadzić kadry B, razem z Wojtkiem Toporem pojechaliśmy do Stefana. Mieszkał wtedy jakiś czas w zakopiańskim hotelu. Chciałem szczerze porozmawiać - opowiada Maciusiak. - Usłyszałem, że juniorzy w Polsce kuleją i trzeba się za to porządnie wziąć. Może nie wskóraliśmy wiele tą rozmową, ale przynajmniej zachowałem swój stary sztab ludzi. Według pierwotnej decyzji bowiem, miałem go zbudować na nowo, co również było dla mnie ciosem.

38-latek twierdzi jednak, że po incydencie z początku pracy Horngachera w Polsce, współpraca układała się optymalnie. Potrzeba było jednak sporo czasu na dotarcie.

Nic na siłę

Dziś Maciusiak jest asystentem trenera głównego Michala Doleżala w kadrze narodowej. Nie prowadzi więc swojej grupy zawodników, a ostateczną decyzję zawsze podejmuje Czech. Maciusiak podkreśla jednak, że w grupie Doleżala pracuje mu się świetnie, a komunikacja jest utrzymana na bardzo wysokim poziomie.

- Nikt nikomu nie chce niczego udowadniać. Widać zaufanie i wdzięczność zawodników. To bardzo ważne - komentuje Maciusiak.

Czech daje też więcej czasu na odpoczynek. Między sezonami polski trener relaksuje się w swoim domu w Chochołowie. Zdarza się, że pomaga żonie w prowadzeniu apartamentów na wynajem. Poza tym poświęca czas rodzinie. Ma dwójkę synów w wieku 8 i 13 lat. Młodszy, Maciej junior, gra w piłkę. Starszy, Mateusz, uczy się w szkole sportowej w Szczyrku i skacze na nartach.

Kiedy tylko nadarza się okazja, Maciusiak ogląda sport. Szczególnie piłkę nożną. Kibicuje Realowi Madryt i reprezentacji Polski.

Na pytanie, kto miał największy wpływ na jego zawodowe życie, odpowiada bez namysłu - Adam Małysz.

- To za jego sprawą zrobił się boom na skoki. Nasza dyscyplina stała się medialna. Za tym poszli sponsorzy i dziś mamy zupełnie inne możliwości niż w czasach, kiedy startowałem w zawodach. To bezpośrednio wiązało się również ze mną, bo przecież bez Adama nie byłoby nas wszystkich - twierdzi trener.

I choć kilku skoczków mogłoby już dziś powiedzieć, że bez Maciusiaka nie byłoby ich samych, trener skromnie podchodzi do swoich dokonań. Nie wyklucza scenariusza, w którym zostaje głównym trenerem kadry, ale... "nic na siłę".

- Zawsze staram się wykonywać swoje obowiązki najlepiej, jak potrafię. Pracuję na sto procent. Każdy marzy o posadzie głównego trenera, ale do tego potrzeba dużego doświadczenia. A co będzie za kilka lat? Zobaczymy - zastanawia się Maciusiak.

Janusz Stękała: Andrzej czerpie z Lewisa Hamiltona >>
Nowy start Roberta Matei. Błysk popularności i najdłuższe zgrupowanie w karierze >>

Źródło artykułu: