To był jego debiut na mamuciej skoczni. Planica, mistrzostwa świata, rok 1979. Biało-Czerwoni dotarli tam wbrew zakazowi Polskiego Związku Narciarskiego, a transport załatwił trener Tadeusz Kołder. Kiedy zawodnicy po raz pierwszy w życiu stanęli u stóp gigantycznego obiektu powiedział im wprost: - Jeśli nie chcecie skakać, nie musicie. Zrozumiem.
Piotr Fijas się nie bał, pobił rekord kraju (166 metrów). Później wspominał, że przed pierwszym treningiem na Velikance nie spał przez całą noc.
MŚ były tryptykiem. Każdego dnia zawodnikowi zaliczano do wyniku dwie najlepsze z trzech prób. Polak był na najniższym stopniu podium zarówno po pierwszej, jak i po drugiej odsłonie powietrznej rywalizacji. Tak już zostało, bo trzeciego dnia zawody storpedowała zła pogoda.
Ostatni taki rekord
Ten medal to dla niego jedno z największych osiągnięć w karierze. Drugim jest rekord świata w długości lotu. 14 marca 1987 roku Polak skoczył w Planicy 194 metry. Noty za tą próbę organizatorzy zawodów nie doliczyli mu do konkursowego wyniku, bo z powodu wiatru serii nie udało się ukończyć.
Dzień później Fijas zamierzył się na dwusetny metr. Gra była warta świeczki, organizatorzy za przekroczenie bariery marzeń dawali Mercedesa. Spiął się jednak ponad miarę. Wylądował blisko, w dodatku na brzuchu.
Jego wynik wstrząsnął światem skoków. - Władze międzynarodowej federacji uznały, że czas zatrzymać pogoń za odległością, za rekordami. I zakazały modernizacji skoczni w kierunku zwiększania odległości - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty prezes PZN Apoloniusz Tajner.
FIS postawił na bezpieczeństwo. Najpierw zdrowie, później wyniki. Rekord Fijasa wytrzymał 7 lat, pobił go dopiero Martin Hoellwarth. Stylem klasycznym - bo Austriak układał już narty w "V" - dalej nie poleciał jednak nikt.
Naturszczyk z instynktem
Fijas jakby urodził się do lotów. Mierzy 189 centymetrów, skoczków takich rozmiarów próżno było wówczas szukać. - Był bardzo szczupły. Jako jeden z pierwszych zauważył, że im mniej się waży, tym dalej można skakać. Wcześniej zawodnicy nie do końca zdawali sobie z tego sprawę - wspomina Tajner.
Miał własny styl. - Po wyjściu z progu narty prowadził wprawdzie równolegle, ale uciekały one w prawo - wyjaśnia nam jego przyjaciel, trener Jan Szturc. - Tworzył dzięki temu drugą płaszczyznę, dodatkową powierzchnię nośną. Ciało leciało obok tych nart. Po prostu tak to czuł. Skakał w ten sposób, odkąd pamiętam.
Tajner: - Sami zastanawialiśmy się, jak on to wypraktykował? W skokach nie było wówczas pogoni za technologią, nie analizowało się tak szczegółowo sprzętu i techniki rywali. Zawodnicy to byli trochę naturszczycy. Swojego stylu u nikogo nie podpatrzył. To był instynkt.
Elektromonter na skoczni
Fijas urodził się w Buczkowicach, treningi narciarskie rozpoczął w Szczyrku. Jako młodzian skoki poznał od najgorszej strony, bo choć latał daleko, to często lądował na tyłku. Trenerzy zobaczyli w nim jednak talent i jako 18-latek trafił do kadry. Treningi przerwała żółtaczka, a sportowa przygoda stanęła pod znakiem zapytania.
Na rok przerwał karierę, pracował w zawodzie jako elektromonter. Wreszcie upomniało się o niego wojsko, więc wykpił się skokami. Przeżył unitarkę i trafił do klubu z Zakopanego. Dobrze, że wrócił.
Z seniorami skakał kilkanaście lat. Cztery razy był w najlepszej "dziesiątce" Turnieju Czterech Skoczni, wygrał trzy konkursy Pucharu Świata. W klasyfikacji generalnej najwyżej był trzynasty.
Kariera znaczona kontuzjami
Na igrzyska olimpijskie do Sarajewa (1984) jechał po medal. Marzył o brązie, Matti Nykanen i Jens Weissflog wydawali się być poza zasięgiem. Przed startem odnowiła mu się kontuzja kolana, lekarze nogę wpakowali w gips. Zakończyło się na siódmym oraz siedemnastym miejscu.
Skakanie Fijasa przerwała kontuzja. Rok 1988, zerwane więzadła. Miał dwie operacje, doznał infekcji bakteryjnej, mógł stracić nogę. Leczenie trwało kilka miesięcy. Lekarze uratowali kończynę, ale na powrót do sportu nie miał szans. - Podczas kariery często doskwierały mu te pokiereszowane kolana. Gdyby urodził się później, to przy dzisiejszej medycynie na pewno jego osiągnięcia byłyby bogatsze - przyznaje Szturc.
Odłożył narty. Pracował na wyciągu, był w BBTS-ie Bielsko-Biała członkiem brygady remontowo-budowlanej. Wreszcie zabrał się za trenerkę. Przy pierwszej reprezentacji współpracował z Pavlem Mikeską i Tajnerem. Był członkiem grupy trenerskiej odpowiedzialnej za największe sukcesy Adama Małysza. Pracował z kadrami B i C, zajmował się też juniorami.
"I tak się wszystko spiep***"
- Kulturalny. Zawsze miły, koleżeński i wyluzowany - mówi o Fijasie Szturc. A Tajner dodaje: - Skromny, solidny, rzetelny. Trochę skryty, na co dzień wolał trzymać się z boku. Zawsze był jednak chętny do pomocy. To ten typ człowieka, do którego można zadzwonić o drugiej w nocy i powiedzieć: "Wstawaj! Trzeba jechać do Monachium". A on wstaje i jedzie.
Niektórzy skoczkowie lubią się przed próbą przeżegnać albo sprawdzić wiązania. On także miał swój przesąd. - Czy to na belce, czy trochę wcześniej. Zawsze lekko skręcał główkę i musiał splunąć. Odruch taki - opowiada Szturc.
ZOBACZ WIDEO Maciej Kot: Byłem bardzo zły. Podjęliśmy decyzję, abym nie rozmawiał z mediami
Fijas był flegmatykiem. Przyjaciele mówią, że nie dało się go wyprowadzić z równowagi. W ekipie trenerskiej, która pracowała z Małyszem, pełnił rolę dyżurnego sceptyka. Stanowił idealną przeciwwagę dla tryskającego optymizmem Tajnera oraz doktorów Jana Blecharza oraz Jerzego Żołądzia.
Tajner: - Pamiętam, jak wybuchła wielka forma Adama. Byliśmy w Saint Moritz, przeskakiwał wszystkich. Łapaliśmy się za głowy, mówiliśmy że wygra Turniej Czterech Skoczni. A Fijas tylko krzywił głowę, nie mógł tego zrozumieć. I wreszcie oznajmił: "Wiesz co? Teraz wracamy do domu na święta, do turnieju zostało sporo czasu. Jeszcze się wszystko zdąży spiep****".
Autor na Twitterze: