Agnieszka Borowska ma wówczas 24 lata. Diagnoza: złamany kręgosłup, uraz rdzenia kręgowego. Wyrok.
A to przecież jej pierwsze w życiu bobslejowe zgrupowanie. Wcześniej jako wieloboistka w różnych kategoriach wiekowych zdobywa na lekkoatletycznych mistrzostwach Polski kilkanaście medali. Aż zmienia profesję, idzie w nowy sport za klubowym trenerem. Jeden fatalny przejazd przykuwa ją do wózka. O zdrowie walczy do dziś.
Ostatni zakręt
Październik 2015. Łotwa, Sigulda, przejazd w "dwójce". Agnieszka jest rozpychającą, pojazd prowadzi Dominika Marczyk. Bob pędzi. Możliwe że w przedostatni zakręt - najbardziej zdradliwy, najtrudniejszy - wchodzi za wysoko. Agnieszka nie widzi zbyt wiele. Nagle czuje uderzenie. I spadanie.
Bolid się zatrzymuje. Już wie, że coś jest nie tak. Nie czuje nóg. Krzyczy, że ma złamany kręgosłup.
A przecież od rana ma dziwne przeczucia. Jeszcze przed zjazdem chce zamienić się miejscami z kolegą, zostać na górze. A do trenera mówi w żartach, że miło było go poznać. - Wykrakałam sobie - opowiada później w reportażu Agnieszki Kopacz.
Przeszywający ból, jak szpilki wbijane w kręgosłup. Uspokajające słowa kolegów. I zatarte wspomnienie drzwi karetki, po którym zapada ciemność.
Agnieszka budzi się w szpitalu. Potrzebuje kilku dni, aby dojść do siebie. Zdać sobie sprawę z tego, co się stało. Słyszy, czyta różne rzeczy. Także od ludzi twierdzących, że po takich wypadkach nie wraca się do normalnego życia. Ale ona taka nie jest. Jest sportowcem, a sportowiec nie odpuszcza. I do dziś się nie poddaje.
Stadion jak drugi dom
Od wypadku mijają dwa lata. - Zbyt wiele się u mnie nie zmieniło. Spektakularnej poprawy nie ma - mówi nam szczerze Agnieszka. - Rehabilituję się. Idę do przodu, ale rdzenia się nie oszuka. On żyje własnym życiem.
26-latka dzień dzieli jak tort: rodzina, przyjaciele, rehabilitacja, praca.
W domu ma specjalne łuski, które blokują kolana. Chodzi z balkonikiem. Pracuje, poprawia sprawność, aby mięśnie się nie zastały. Harówka, kilka godzin dziennie. Co jakiś czas jeździ też do Bydgoszczy i wtedy przez dwa tygodnie ma zabiegi od rana do nocy.
Taki wyjazd to 6 tysięcy złotych. Pomaga rodzina, pomagają - za pośrednictwem Fundacji Sedeka - podatnicy (1-procentowy odpis). W ubiegłym roku klub Agnieszki zorganizował bieg charytatywny. Ona sama pracuje zaś jako instruktor sportu na stadionie w Sztumie.
Agnieszka: - Pomagam trenerom podczas zajęć z dzieciakami. Dzielę się moim doświadczeniem, staram się z nimi bawić, pokazuję ćwiczenia. Na początku było mi przykro, bo długo czekałam na nowy stadion i kiedy go wybudowali, ja usiadłam na wózku. Teraz jednak świetnie się w tej pracy odnajduję. A stadion to mój drugi dom, uwielbiam tu przychodzić.
"Czas ucieka, a ja ciągle na wózku"
Szansą na normalne życie może być dla niej zabieg komórek macierzystych. Półtora roku temu miała go przejść w Olsztynie, ale projekt nie wypalił. Szuka więc odpowiedniego miejsca na własną rękę. W kraju taka terapia składa się z 5-7 zabiegów, 20 tysięcy złotych każdy.
- Sam zabieg polega na wstrzyknięciu komórek macierzystych nad i pod uszkodzenie - wyjaśnia nam Agnieszka. - Trudno w tym momencie powiedzieć, czy mój rdzeń się do tego nadaje. Tam są śruby, blachy. Na rezonansie wszystkiego dokładnie nie widać. Poza tym tego typu zabieg to wciąż eksperyment. Nie wiadomo, kiedy i jakie przyniesie efekty, wszystko zależy od organizmu. Muszę jednak zaryzykować, chwytam się wszystkiego. Czas ucieka, a ja ciągle na wózku.
Dar Mistrzów Sportu
Nadzieję dają jej koledzy-sportowcy. Wśród nich dyskobol Piotr Małachowski. To on inicjuje akcję "Dar Mistrzów Sportu", dzięki której rok wcześniej uczestnicy Balu Mistrzów Sportu zbierają 111 tysięcy złotych na pomoc walczącemu z rakiem mózgu Kamilowi Nowosielskiemu. Teraz pada na Agnieszkę.
Dary przekazane przez Kamila Glika (podwójne zaproszenie na mecz AS Monaco, koszulkę oraz lunch z zawodnikiem), Kajetana Kajetanowicza (kask, w którym zdobył tytuł Rajdowego Mistrza Europy) i Mai Włoszczowskiej (rower olimpijski z Rio) dają 100 tysięcy złotych. Ten ostatni kupuje żona kolarza Michała Kwiatkowskiego, a on sam zapowiada, że przeznaczy nowy nabytek na aukcję w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Dobro wraca. Agnieszka: - Kiedyś dużo pomagałam ludziom. Zbiórki, "marzycielska poczta"... Teraz, kiedy pomóc trzeba mi, niekomfortowo się z tym czuję. Początkowo miałam jechać do Warszawy, ale plany nie wypaliły. Bal oglądałam w domu. Kiedy słyszałam, jak Piotrek o mnie mówi podczas transmisji, byłam naprawdę wzruszona. Gdybym siedziała tam na miejscu, to na pewno bym się rozpłakała.
Małachowski: - Nie znałem Agnieszki osobiście, ale o jej wypadku było przecież kiedyś głośno. Zadzwoniłem i zapytałem, czy nie ma nic przeciwko. Sportowcy nie zawsze chcą pomocy, wstydzą się. Udało mi się ją namówić. Mam nadzieję, że pieniążki pomogą jej w powrocie do zdrowia.
ZOBACZ WIDEO Kiedy pytamy o nią wicemistrza świata w biegu na 800 metrów Adama Kszczota, mówi wprost: - To dla mnie sportowiec roku. Aga, jesteś dla mnie wzorem
"Muszę walczyć, muszę chcieć"
Dwa lata to szmat czasu. Nawet najtwardszych może dopaść niewiara, zwątpienie. - Czy ja tak miałam? Jeśli nawet, to tylko przez krótką chwilę. Od razu dawałam sobie kopa w d*** i mówiłam: trzeba walczyć - odpiera Agnieszka ze śmiechem.
A po chwili przyznaje: - Wiadomo, że po tak długim czasie nadzieja może zaniknąć. Ale teraz, kiedy dostałam takie wsparcie... Usiadłam sobie i powiedziałam: "muszę jeszcze bardziej się starać, jeszcze bardziej chcieć". Wiem, że nie odpuszczę. Obcy ludzie mi pomogli i chcą dla mnie dobrze. Będę walczyć z całych sił.
Autor na Twitterze: