WP Sportowefakty: Jakie to uczucie zdobyć mistrzostwo świata po raz pierwszy w karierze?
Stefan Kraft: - Nie marzyłem nawet o tym, że mogę zostać mistrzem świata na normalnej skoczni. Zwykle im większy obiekt, tym lepsze są moje skoki. Trener Heinz Kuttin powiedział mi, że los oddał to, co zabrał mi w czasie Turnieju Czterech Skoczni. Wtedy miałem dużego pecha. Mogłem walczyć o zwycięstwo, ale zachorowałem i szanse przepadły. A teraz zostałem mistrzem świata i trudno mi w to uwierzyć.
[b]
Sprawę zwycięstwa na dobrą sprawę rozstrzygnął pan już w pierwszej serii. Chyba w najbardziej optymistycznym scenariuszu nie zakładał pan, że będzie pan prowadził z przewagą ponad czterech punktów nad drugim zawodnikiem?[/b]
- Tak, nie spodziewałem się, że różnica będzie tak znacząca. Po mnie skakał jeszcze Kamil Stoch i myślałem, że osiągnie jakieś 100 metrów. W skokach mały błąd może jednak przerodzić się w sporą stratę. W drugiej serii siedząc na górze widziałem stumetrowy skok Andreasa Wellingera. Zrobił na mnie wrażenie, stałem się trochę nerwowy, ale pomyślałem sobie, że ja też mogę tego dokonać. Powiedziałem do siebie: zrób wszystko jak należy i będzie dobrze.
ZOBACZ WIDEO Niespodziewana porażka SSC Napoli. Zobacz skrót meczu z Atalantą [ZDJĘCIA ELEVEN]
Dostał pan najlepsze noty za styl ze wszystkich uczestników konkursu. Ponoć to efekt specjalnych treningów.
- Latem mieliśmy szkolenie z sędzią, który pokazywał nam, co powinniśmy robić inaczej. Mi uświadomił, że za bardzo się pochylałem po wylądowaniu. Jako wzór prezentował Wolfganga Loitzla, który był królem stylowych skoków i zawsze pięknie lądował. Jak widać takie przygotowania się przydały. Teraz marzę o tym, żeby któregoś razu dostać pięć not dwudziestopunktowych.
Czy po tym, co polscy skoczkowie pokazywali na treningach i w kwalifikacjach, nie jest dla pana niespodzianką, że zabrakło dla nich miejsca na podium?
- Oczywiście, że tak. Świetne wrażenie robił zwłaszcza Kamil, w każdym skoku był w czołowej trójce. Czwarte miejsce musi być dla niego trochę smutne i pechowe, w końcu to jeden z najlepszych, albo i najlepszy skoczek tego sezonu. Ma jednak duże szanse na medal na dużej skoczni, a polski zespół na medal w konkursie drużynowym.
Ostatnim skoczkiem, który zdobył dwa złote medale indywidualnie na jednych mistrzostwach świata, był w 2003 roku w Predazzo Adam Małysz. Jak ocenia pan swoje szanse na powtórzenie jego wyczynu?
- Zrobię co w mojej mocy, spróbuję wszystkiego, żeby mi się udało, ale kilkudziesięciu ludzi spróbuje mi w tym przeszkodzić. Co najmniej dziesięciu zawodników jest w stanie sięgnąć po medal na dużej skoczni. Kamil, Andy Wellinger, moi koledzy z kadry - Manu Fettner i Michael Hayboeck. Czeka nas konkurs na bardzo wysokim poziomie, ale jestem na to gotowy.
Wśród faworytów nikt nie wymienia Domena Prevca. Jak pan sądzi, co dzieje się ze skoczkiem, który dominował na początku tego sezonu? Na normalnym obiekcie był cieniem samego siebie.
- Rozmawiałem z nim w sobotę po serii próbnej i powiedział: "Jeszcze tylko dwa skoki tutaj i potem będą już coraz większe skocznie". Nienawidził K-90 w Lahti. A teraz - nigdy nie wiesz, czego się po nim spodziewać. Na dużym obiekcie może znów być bardzo groźny.
Pana nazwisko po niemiecku oznacza siłę, moc. Wygląda na to, że nosi je właściwy człowiek.
- Austriaccy dziennikarze czasami trochę z mojego nazwiska żartują, ja jednak bardzo je lubię. Nie jestem może dużym facetem, ale siłę mam na pewno.
W Lahti rozmawiał Grzegorz Wojnarowski
Dawid bardzo ładnie progresuje ale nadal jeden skok dobry a drugi już nie.Będzie jeden medal w drużynie n Czytaj całość