Konkurs drużynowy w Planicy był idealnym podsumowaniem sezonu w wykonaniu Biało-Czerwonych. Gdy w końcu pojawiało się światełko w tunelu, to błyskawicznie byliśmy sprowadzani na ziemię.
Zawody dla Polaków rozpoczęły się znakomicie. Po bardzo dobrych i dalekich lotach Piotra Żyły oraz Kamila Stocha podopieczni Thomasa Thurnbichlera byli na drugim miejscu. Mogli zakończyć fatalny sezon w znakomitym stylu - na podium. Niestety, nadzieje rozwiał skok Dawid Kubackiego. Mistrz świata nie doleciał nawet do punktu konstrukcyjnego. Marzenia o czołowej trójce trzeba było odłożyć na kolejną zimę.
Nie chodzi tu o to, by znęcać się nad Dawidem Kubackim, bo gdy ten podczas zimy miał dobre momenty, to słabiej skakali Stoch i Żyła. Nasza wielka trójka przez cały sezon nie była w stanie ustabilizować formy. Często nawet na przestrzeni jednego tygodnia poszczególni zawodnicy potrafili raz prezentować skoki na czołową dziesiątkę Pucharu Świata, by później skakać na poziomie zawodników z Kazachstanu czy Stanów Zjednoczonych.
ZOBACZ WIDEO: "Inspiracja". Tak polska gwiazda trenuje miesiąc po porodzie
O tym sezonie Żyła, Stoch i Kubacki powinni jak najszybciej zapomnieć. Z sygnałów, które do nas docierają, wiadomo, że mają nastąpić ogromne zmiany w przygotowaniach do następnego sezonu. Oby przyniosły skutek, bo tę wielką trójkę wciąż stać na osiąganie znakomitych rezultatów.
Oczywiście, marzenia o Kryształowej Kuli w Pucharze Świata w skokach narciarskich trzeba raczej porzucić. Jednak warto zaznaczyć, że Manuel Fettner zdobył srebro igrzysk olimpijskich w wieku 36 lat, a Noriaki Kasai po czterdziestce. W przyszłym roku mamy mistrzostwa świata i one powinny być głównym celem dla naszej wielkiej trójki. Medale są w zasięgu.
Ważniejszym zadaniem dla Thomasa Thurnbichlera będzie rozwój młodych skoczków. Kacper Juroszek, Tomasz Pilch oraz Jan Habdas mają zadatki, by zastąpić Kubackiego, Żyłę i Stocha. W tym sezonie jednak kompletnie przepadli i nie oglądaliśmy ich nawet w zawodach elity. Nasza wielka trójka też przecież nie będzie skakać wiecznie, a żeby dyscyplina przetrwała, to potrzebujemy chociaż jednego zawodnika na światowym poziomie.
Najprawdopodobniej wiosną ma zostać ogłoszony długo wyczekiwany program, który ma pomóc młodym talentom wchodzić do świata skoków. To będzie rzecz, która na dekady określi przyszłość polskich skoków. Oprócz Juroszka, Pilcha czy Habdasa mamy przecież jeszcze młodszą bardzo dobrą generację, która zdobyła brąz mistrzostw świata juniorów w drużynie. Z kolei Łukasz Łukaszczyk zajął trzecie miejsce na igrzyskach olimpijskich młodzieży. Jest z czego budować.
Wróćmy jednak do przedostatnich zawodów w tym sezonie. Biało-Czerwoni zajęli w nich piąte miejsce, wygrali Austriacy, ale i tak największym echem odbiły się groźne upadki. Deckerowi Deanowi na szczęście nic poważnego się nie stało. Mniej szczęścia mieli Giovanni Bresadola, który został zniesiony na noszach oraz Timi Zajc, który nie mógłby wystąpić w drugiej serii.
Finałowa runda została odwołana i w internecie zawrzało. Niektórzy doszukują się w tym teorii spiskowej, że niby specjalnie odwołano zawody, ponieważ w wypadku absencji Zajca w drugiej serii Słoweńcy straciliby szansę na podium. Nic bardziej mylnego.
Jury, jak rzadko, popisało się bardzo przytomną decyzją. Po groźnych upadkach uznało, że nie ma sensu ryzykować zdrowiem zawodników, którzy są przecież zmęczeni całym sezonem rywalizacji. W końcu pokazali, że bezpieczeństwo to nie pusty slogan, którym tłumaczą swoje błędne i często zbyt asekuranckie decyzje o obniżaniu belki niemal w nieskończoność po każdym dalekim skoku.
Już w niedzielę finał Pucharu Świata. Oby Polacy zakończyli sezon dobrze. Marzy mi się w końcu czołowa dziesiątka dla Kamila Stocha, bo w piątek było już bardzo blisko. Szkoda by było, by taki mistrz zakończył zimę bez miejsca w TOP 10.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Przerwane święto. Skoki przegrały z wiatrem