[tag=11763]
Piotr Żyła[/tag] od wielu lat należy do czołówki wśród skoczków narciarskich. Na największe sukcesy musiał jednak długo poczekać. Aż do marca 2017 roku - do mistrzostw świata w Lahti. Polacy - wówczas pod wodzą Stefana Horngachera - jechali tam z olbrzymimi nadziejami. Biało-Czerwoni świetnie radzili sobie w tamtym sezonie i byli wymieniani wśród kandydatów do medali.
Konkurs na skoczni normalnej nie poszedł jednak po ich myśli. Pozostało wierzyć, że karta odwróci się na większym obiekcie. Najbardziej liczyliśmy na Kamila Stocha, Dawida Kubackiego czy Macieja Kota. Nikt tak mocno nie stawiał na Żyłę. Niesłusznie.
Już w pierwszej rundzie Polak zademonstrował się z bardzo dobrej strony, osiągając 127,5 metra, co umiejscowiło go na szóstej pozycji. Różnica punktów dzieląca go od Andreasa Stjernena, który był na trzecim miejscu, była nieznaczna. Kluczowym momentem okazał się być drugi skok.
To właśnie wtedy Żyła oddał jeden z najwybitniejszych skoków w swojej karierze. Od razu po wyjściu z progu było wiadomo, że będzie to odległa próba. Wylądował na 131. metrze, dzięki czemu przeskoczył rozmiar obiektu. Do tego otrzymał aż 57 punktów za styl.
A kiedy okazało się, że kolejni zawodnicy nie są w stanie go wyprzedzić, w tym zajmujący trzecią lokatę Stjernen, wiadomo już było, że Żyła sięgnie po pierwszy w karierze medal indywidualny. Reprezentant Polski wydawał się być w szoku. Siedząc na miejscu lidera, pozostawał nieruchomo, z głową skłonioną ku dołowi. Trudno było dostrzec uśmiech na twarzy tego, który właśnie zdobył medal na mistrzostwach świata.
Skończył z brązem, a w rozmowach telewizyjnych nadal wydawał się być bardzo zdezorientowany, jakby nieobecny. Jego wywiad dla TVP był krótki, ponieważ dziennikarz szybko zdał sobie sprawę, że Żyła nie był w stanie prowadzić spójnej rozmowy.
ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła