Skandal w Willingen. Czy w FIS ktoś za to odpowie?

Twitter / Eurosport / Upadek Timiego Zajc
Twitter / Eurosport / Upadek Timiego Zajc

To cud, że Timi Zajc wstał o własnych siłach, po tym jak otrzymał potężny podmuch wiatru w mikście w Willingen. W tych warunkach Słoweńca, oraz pozostałych skoczków i skoczkiń, w ogóle nie powinniśmy widzieć na skoczni. To był żenujący spektakl.

Co jeszcze musi się wydarzyć, by jury potrafiło podjąć męską, ale jedyną w takiej sytuacji decyzję, czyli odwołać zawody? Czy skoki narciarskie zmierzają w stronę dyscypliny, w której zawodnicy i zawodniczki będą walczyć nie o dobre odległości, ale o przetrwanie w jednym kawałku w powietrzu i po lądowaniu?

"Safety first" - powtarzają niemal przy każdym konkursie członkowie jury, gdy oglądamy ich żonglowanie belką startową. Gdzie to "safety first", czyli "bezpieczeństwo na pierwszym miejscu" było w piątkowym konkursie? Na pewno nie na skoczni, gdzie podmuchy pod narty na dole, jak pokazywały wykresy, dochodziły prawie do 10 m/s. To skandal, że przy takich warunkach ktoś w ogóle pomyślał o tym, by przeprowadzić zawody.

Momenty, kiedy wiatr przestawał tak mocno wiać, były bardzo krótkie. Przy tak szalejącym wietrze nikt z jury nie potrafił jednak zagwarantować, że chwilę po tym jak zawodnik bądź zawodniczka otrzymali pozwolenie na start, wiatr nagle nie przybierze na sile i będzie stwarzał niebezpieczeństwo dla zdrowia sportowców.

ZOBACZ WIDEO: Był w szoku. Trener Realu spełnił abstrakcyjną prośbę kibica

To cud, że po piątkowym mikście, który ostatecznie zakończono po pierwszej serii, Timi Zajc o własnych siłach opuścił zeskok. Przy skoku Słoweńca stało się to, co przy tak szalejącym wietrze prędzej czy później musiało się wydarzyć. Gdy Zajc ruszał z belki startowej, wiatr mieścił się w korytarzu. Gdy wzbił się w powietrze miał już wichurę pod nartami i nie miał właściwie żadnej kontroli nad skokiem. Gdzie tutaj było "safety first" panowie sędziowie?

Słoweniec upadł na 161,5 metra! Gdy wiatr był tak niestabilny po prostu nie mógł tego wylądować. Całe szczęście, że nie zerwał sobie więzadeł albo nie doznał jeszcze innej poważnej kontuzji. Zobaczcie, jak to wyglądało:

Już po tym skoku, mimo że do końca pierwszej serii miksta pozostało zaledwie dwóch skoczków, jury powinno powiedzieć "dość". Tymczasem żenujący spektakl trwał dalej. Igrzyska musiały odbyć się do końca, mimo potężnego ostrzeżenia od natury.

Skoro pojawiały się tak mocne podmuchy, po których zawodnicy bądź zawodniczki mogli i w przypadku Zajca stracili kontrolę nad skokiem, zawody w ogóle nie powinny mieć miejsca.

Skoki narciarskie to nie zabawa. To bardzo niebezpieczny sport na powietrzu. Ktoś wreszcie musi wziąć za to odpowiedzialność i nie mówić na prawo i lewo o "safety first", kiedy przy stabilnych warunkach zmienia się co chwila belki startowe, tylko powiedzieć to hasło wtedy, kiedy wiatr tak jak w piątek nie pozwala na skakanie.

W mikście tego zabrakło. To, że te zawody się odbyły, które ostatecznie wygrali Norwegowie, to jeden wielki skandal. I całe szczęście, że odwołano chociaż kwalifikacje skoczków, które miały rozpocząć się po rywalizacji drużyn mieszanych. To była jedyna słuszna decyzja tego dnia. Szkoda, że tak późno.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty