To pierwszy sezon Thomasa Thurnbichlera w roli głównego szkoleniowca skoczków. Od razu został rzucony na głęboką wodę, bowiem przyszło mu pracować z wielkimi gwiazdami tej dyscypliny: Kamilem Stochem, Dawidem Kubackim i Piotrem Żyłą.
Na razie wszystko układało się jak w bajce: doświadczeni zawodnicy zaakceptowali metody treningowe, młody trener znalazł z nimi nić porozumienia, a efekty widzieliśmy na skoczni. Dawid Kubacki skakał najlepiej w karierze, Piotr Żyła nigdy jeszcze nie był tak równy na wysokim poziomie, a do ścisłej światowej czołówki wrócił też Kamil Stoch.
Młodość ma to do siebie, że nie lubi jednak stagnacji. Młody trener Thurnbichler nie chciał czekać, gdy zobaczył, że u Kubackiego i Stocha wcześniejsze metody nie chcą działać tak, jak powinny. Nie czekał na wdrożenie poprawek po lotach w Bad Mitterndorf. Chciał, by poprawki zadziałały tu i teraz.
ZOBACZ WIDEO: Mróz, wichura, a on wspinał się w takim stroju. Hit sieci!
To nie było dobre posunięcie. Na skoczni do lotów, gdzie zawodnicy rozpędzają się od 95 do ponad 100 km/h, trudno jest wprowadzić jakiekolwiek zmiany. Wyjątku nie było i tym razem. Zamiast lepszych skoków oglądaliśmy u Kubackiego i Stocha coraz słabsze próby. Skończyło się miejscami pod koniec drugiej dziesiątki w niedzielę.
I właśnie wtedy młody szkoleniowiec zachował się imponująco. Nie schował głowy w piasek, tylko otwarcie stanął przed kamerami Eurosportu i powiedział: - Myślę, że za bardzo skupiłem się na detalach, a to nie działa dobrze na prędkości najazdowe na tego typu skoczniach. Powinieneś być odprężony, skupiać się bardziej na tej naturalności. (...) To był mój debiut jako szkoleniowiec w lotach narciarskich. Będę starał się coś z tego wynieść. To wszystko.
Postawa godna uznania. Thurnbichler dopiero zaczyna przygodę z wielką "trenerką". Ma prawo do błędów, tak jak każdy z nas, gdy rozpoczyna nową pracę, w nowym środowisku. Sztuką jest jednak zauważyć te pomyłki, nie zamiatać ich pod dywan, tylko wyciągnąć z nich wnioski, by podobna sytuacja nie zdarzyła się w przyszłości.
I Thurnbichler, swoim zachowaniem po niedzielnym konkursie, zyskał to, co najcenniejsze - jeszcze większy szacunek w zespole. Nie szukał wytłumaczenia porażki w błędach technicznych Dawida Kubackiego czy Kamila Stocha. Wziął winę na siebie, potrafił przyznać się do błędu, co tylko wzmocni jego pozycję u najbardziej doświadczonych skoczków w kadrze.
Skoczkowie zobaczyli, że ich kapitan cały czas panuje nad sytuacją. Że po jednym słabszym weekendzie nie ma zwieszania głów, tylko szybka diagnoza tego, co nie zadziałało. Tym samym nie będzie scenariusza, że zawodnicy rozjadą się do domu i Kamil Stoch czy Dawid Kubacki będą zbyt dużo rozmyślać co się nagle stało, że ze skoków wśród najlepszych spadliśmy do drugiej dziesiątki.
Diagnoza jest, szkoleniowiec zyskał jeszcze większe zaufanie, czas zatem na wprowadzenie "planu naprawczego". Na mniejszej skoczni niż ta do lotów, a właśnie na takiej Polacy będą w tygodniu trenować, o wprowadzenie poprawek powinno być łatwiej i nie będę zdziwiony, jeśli przyniosą one efekt u Kubackiego i Stocha już w najbliższy weekend, podczas Pucharu Świata w Willingen.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Piotr Żyła miał szczęście. Tylko spójrz na to
Mina Thurnbichlera mówiła wszystko. To będzie kluczowy moment [OPINIA]