[tag=3208]
[/tag]Dawid Kubacki bardzo miło będzie wspominać miniony weekend w szwajcarskim Engelbergu. W pierwszym dniu zmagań Polak ustąpił miejsca w klasyfikacji tylko Anze Laniskowi, aby po następnym konkursie stanąć na najwyższym stopniu podium.
Sukces 32-latka nie był zaskoczeniem, skoczek kolejny raz spisał się rewelacyjnie, czego nie można było powiedzieć o organizatorach ceremonii wręczenia nagród dla najlepszej trójki zawodów. Po rozdaniu statuetek przyszedł czas na "Mazurka Dąbrowskiego", jednak po pierwszych jego dźwiękach dało się odnieść wrażenie, że coś jest nie tak.
Miejscowy DJ zagrał wersję, która mówiąc delikatnie, nie była zbytnio zbliżona do prawidłowego wykonania polskiego hymnu. Nie zgadzało się przede wszystkim tempo, będące żenująco powolne. Fani jednak nie zawiedli i wraz z triumfującym Kubackim dośpiewali refren a cappella.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzucał przez całe boisko. Pięć razy. Coś niesamowitego!
Kompromitacje
To nie pierwszy raz, kiedy to organizatorzy oficjalnych zawodów FIS zaliczają poważną wpadkę. Przykładowo w zeszłym sezonie doszło do dość podobnej sytuacji co we wspomnianym Engelbergu.
Po konkursie na obiekcie w Titisee-Neustadt nastał moment oficjalnej ceremonii. Wówczas zawody wygrał Kamil Stoch. Po odebraniu nagrody przez zwycięzcę, przyszedł więc czas na zagranie polskiego hymnu. Ostatecznie on jednak nie wybrzmiał, w związku z czym zawodnicy stali przez chwilę w ciszy.
Ale we wspomnianym sezonie doszło do jeszcze jednej poważnej wpadki, tym razem w Niżnym Tagile. Wielkie zamieszanie wokół rywalizacji wywołała błędnie wyświetlana zielona linia, która zmyliła chociażby Stocha.
Wspomniane oznaczenie ma za zadanie pokazywać odległość, której osiągnięcie powoduje zmianę lidera. Jej błędne osadzenie sprawiło, że Polak cały czas myślał, że jego rywale zrzucili go z pierwszego miejsca. - Ta zielona linia była w miejscu, które wszyscy przeskakiwali później, a jednak dalej byłem na pierwszym miejscu. Nie powiem, żeby mi to nie pasowało, ale to jakieś takie dziwne uczucie - skomentował 35-latek w rozmowie telewizją TVN24.
Kuriozum na nartach
Do zaskakujących wydarzeń w historii tej dyscypliny dochodziło także z udziałem skoczków. Znakomitym tego przykładem jest przypadek Wolfganga Loitzla z 2004 roku. Zimowe popołudnie sprowadziło tłumy kibiców na trybuny Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Nie spodziewali się oni jednak tego, że będą świadkami jednej z najbardziej kuriozalnych sytuacji w skokach narciarskich.
W pewnej chwili na belce zasiadł oznaczony numerem 25. Austriak, który czekał na sygnał do startu od swojego trenera. Po otrzymaniu go, odepchnął się i po kilku sekundach runął na ziemie, zjeżdżając z coraz większą prędkością w stronę wyskoku. Na szczęście zawodnik w inteligentny sposób ułożył narty i zdążył wyhamować, oszczędzając sobie licznych złamań.
Do bliźniaczo podobnej sytuacji doszło dziewięć lat później. Tym razem jej bohaterem stał się Daiki Ito, biorący udział w zawodach na obiekcie w Sapporo. Japończykowi także udało się uniknąć wielometrowego upadku, do czego przyczyniły się osoby, stojące przy torze zjazdowym.
Grozą powiało także i w tym samym roku, tylko tym razem w Val Di Fiemme. Manuel Fettner stanął przed szansą na umocnienie pozycji swojej drużyny w klasyfikacji, która wówczas walczyła o złoty medal. Nie spodziewał się on jednak z jak wielkim wyzwaniem będzie musiał się mierzyć.
Wszystko wyglądało dobrze, do momentu aż doszło do lądowania. Podczas tej fazy skoku Austriakowi odpięła się narta. Ale nie przeszkodziło mu to w zdobyciu potrzebnych punktów, bowiem niemal natychmiast przybrał on pozycję snowboardzisty i w konsekwencji czego, nie upadł. Jego świetne zachowanie sprawiło, że wraz ze swoim zespołem stanął na najwyższym stopniu podium.
"To go zniszczyło". Przestrzega przed taką decyzją na Turniej Czterech Skoczni
Gwiazda skoków przyznała to wprost. "Blokada psychiczna"