"Car Tyczki", jak zwykło się o nim mówić, przyszedł na świat 4 grudnia 1963 roku w Ługańsku, leżącym wówczas na terytorium ZSRR. Jego ojciec był żołnierzem, a matka pracowała jako asystentka medyczna. Sportowego bakcyla Siergiej połknął na podwórku, gdzie uprawiał różne dyscypliny wraz z o trzy lata starszym bratem oraz jego często jeszcze starszymi kolegami. Najlepiej radził sobie w piłce nożnej i hokeju.
- Ducha rywalizacji miałem w sobie od urodzenia - mówi w rozmowie ze Sports Illustrated. - Kiedy uprawiam sport lub robię cokolwiek innego, zawsze daję z siebie sto procent. Taka jest moja natura. W pierwszej klasie podstawówki, z uwagi na to że byłem szybki i miałem dobrą koordynację, zaproponowano mi dodatkowe zajęcia z gimnastyki. Na pierwszy trening zgodnie z umową stawiłem się o ósmej rano. Na miejscu okazało się, że trzeba się jeszcze przespacerować do hali. Zapytałem więc nauczyciela jak daleko to jest, a on odpowiedział, że około piętnaście minut marszu. Uznałem, że to za daleko i... wróciłem do domu. Mniej więcej w tym samym czasie razem z bratem zacząłem uczęszczać na lekcje pływania. Po dwóch treningach dałem sobie z tym spokój. Niekomfortowo czułem się pod wodą, gdzie nie mogłem złapać oddechu.
Wszechstronny sportowiec
Gdy Siergiej miał 10 lat, brał udział w niemal wszystkich zmaganiach sportowych zarówno w szkole, jak i poza nią. Specjalizował się w biegu na 100 metrów i skoku w dal. W tamtych czasach w Związku Radzieckim tak młodzi chłopcy raczej nie trenowali na poważnie lekkoatletyki, ale przyjaciel zarekomendował Bubkę niejakiemu Witalijowi Pietrowowi, który szkolił tyczkarzy. Podczas testów dzieciak wypadł znakomicie w biegu na trzydzieści metrów i podciąganiu, więc coach nie miał za bardzo wyjścia i wziął go pod swoje skrzydła.
- Byłem najmłodszy w całej grupie, która po pewnym czasie musiała przenieść się do Doniecka z uwagi na to, że właśnie tam mieścił się jeden z najlepszych radzieckich ośrodków treningowych dla tyczkarzy - dodaje. - Miałem wielkie szczęście, że spotkałem na swojej drodze Witalija Pietrowa. Miał on kolosalny wpływ na to, jakim sportowcem się stałem. Nikt na świecie nie ma większego pojęcia o technice skoku. Współpracowałem z nim przez szesnaście lat i przyznaję, że to bardzo mądry człowiek.
Pierwsze złoto
"Car Tyczki" startował w juniorskich czempionatach, ale pierwszy znaczący sukces odniósł dopiero w seniorskich zawodach, a konkretnie w mistrzostwach świata w 1983 w Helsinkach. Reprezentant ZSRR pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5,70 m i wywalczył złoty medal. Natomiast w kolejnym sezonie wynikiem 5,85 m ustanowił swój pierwszy rekord świata na otwartym stadionie. Na igrzyska do Los Angeles nie wybrał się jednak z powodów politycznych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się działo! Oprawa godna finału
- Fenomen Pietrowa polegał również na tym, że nie oczekiwał on wielkich wyników natychmiast - wspomina. - Wielu trenerów, kiedy obejmuje pieczę nad jakimś utalentowanym sportowcem, chce od razu worka pełnego medali. Pietrow tymczasem zawsze powtarzał, że zależy mu na tym, żeby moja kariera była długa, i żebym pełnię swoich możliwości pokazał dopiero w rywalizacji seniorów. W związku z tym do ukończenia szesnastego roku życia nie miałem ani jednego treningu siłowego. Oczywiście wykonywałem ćwiczenia, które miały na celu wzmocnienie poszczególnych partii ciała, ale wszystko odbywało się tak, żeby nie obciążać nadmiernie stawów i mięśni. W końcu moje ciało nadal się rozwijało.
Granica sześciu metrów
Wysokość sześciu metrów dla tyczkarzy przez długi czas wydawała się nieosiągalna. 13 czerwca 1985 roku w Paryżu Siergiej Bubka jako świeżo upieczony halowy mistrz świata sprawił, że granicę ludzkich możliwości w tej konkurencji trzeba było wyznaczyć na nowo.
- Starałem się brać przykład z najlepszych sportowców, którzy następnego dnia po wielkim sukcesie wracali do normalnych treningów po to, żeby w kolejnych zawodach wypaść jeszcze lepiej - opowiada na łamach New York Timesa. - To, co było wczoraj, nie ma już znaczenia. Ponadto osiągnięcie perfekcji jest niemal niemożliwe, więc zawsze znajdą się jakieś błędy, które można spróbować wyeliminować. Dla mnie wzorem do naśladowania był Bob Beamon.
Olimpijskie laury
Na igrzyska olimpijskie do Seulu w 1988 roku Bubka udawał się jako panujący mistrz świata i Europy oraz rekordzista globu z wynikiem 6,06 m. W Korei Południowej reprezentant ZSRR pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości niższej o 16 cm od swojej "życiówki", ale to spokojnie wystarczyło do zdobycia krążka z najcenniejszego kruszcu. Co ciekawe, tyczkarze ze Związku Radzieckiego zajęli wówczas całe podium - drugi był Radion Gataullin (5,85 m), a trzeci Grigorij Jegorow (5,80 m). W tamtym momencie "Car Tyczki" był już właściwie sportowcem w stu procentach spełnionym, ale nie zamierzał spoczywać na laurach i cały czas poszukiwał usprawnień w treningu, które pozwolą mu na maksymalne wyśrubowanie rekordu świata.
- Witalij Pietrow uzmysłowił mi, że skok o tyczce to tak naprawdę połączenie dwóch dyscyplin - dodaje. - Na rozbiegu byłem lekkoatletą, ale w powietrzu stawałem się już gimnastykiem. Dlatego właśnie trener zaczął się wkrótce rozglądać za jakimś specjalistą od gimnastyki. Od 1990 roku pomagał mi Aleksander Sołomachin z Doniecka. Najpierw nauczył mnie podstaw gimnastyki, a następnie opracował specjalny zestaw ćwiczeń dla tyczkarzy. Dzięki niemu poprawiłem się zwłaszcza w drugiej fazie skoku.
Pechowa Barcelona
Czas do igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku w skoku o tyczce upłynął w atmosferze dominacji Siergieja Bubki, który zgarnął tytuły mistrza świata A.D. 1991 zarówno w hali, jak i na otwartym stadionie. Do rywalizacji w stolicy Katalonii "Car Tyczki" przystępował z rekordami świata wynoszącymi 6,11 (stadion) oraz 6,13 (hala) i mówiło się, że złoty medal może on przegrać jedynie sam ze sobą. No i stało się. Z wynikiem 5,80 zwyciężył Maksim Tarasow, a za jego plecami uplasowali się Igor Trandienkow (również 5,80) i Javier García (5,75). Bubka w finale spalił wszystkie próby i sensacyjnie wracał do domu z niczym.
- Większości z nas na rozbiegu dokuczał wiatr i ja zaliczałem się do tej grupy zawodników - wraca pamięcią do tamtych chwil. - Być może za długo zwlekałem z oddawaniem swoich prób, a być może zjadły mnie nerwy. Przy trzeciej próbie pomyliłem się też przy wyborze tyczki, ale to jest niczym hazard. To był naprawdę pechowy występ, który przyniósł największe rozczarowanie w mojej karierze.
Seryjny mistrz świata
Jedno niepowodzenie nie złamało jednak Siergieja, który już jako reprezentant niepodległej Ukrainy zgarnął złote krążki MŚ w Stuttgarcie (1993) i Göteborgu (1995) oraz złoto HMŚ w Barcelonie (1995). 21 lutego 1993 roku w hali w Doniecku skoczył 6,15 m, co było jego kolejnym rekordem świata, a 31 lipca roku 1993 w Sestriere pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6,14 m, czym ustanowił rekord globu na otwartym stadionie. W nagrodę za ten drugi wynik odebrał nowiutkie Ferrari Testarossa - obiekt westchnień fanów motoryzacji po dziś dzień.
- Stres podczas zawodów dodatkowo mnie motywował - cytuje go Los Angeles Times. - Uwielbiałem takie sytuacje, kiedy trzecia próba na danej wysokości mogła sprawić, że albo wygram zawody, albo skończę je na słabym miejscu. Trener Pietrow nauczył mnie odpowiedniej komunikacji pomiędzy ciałem a mózgiem. Potrafiłem skoncentrować się na każdym nawet najmniejszym elemencie i czuć skok od chwili stanięcia na rozbiegu aż do szczęśliwego lądowania.
Musiał się wycofać
Na IO w Atlancie latem 1996 roku "Car Tyczki" miał odzyskać to, co stracił cztery lata wcześniej, czyli złoty medal. Wydawało się, że jest w stanie to zrobić, ale kontuzja ścięgna Achillesa wykluczyła go z rywalizacji. Bubka wprawdzie poleciał do USA wraz z reprezentacją Ukrainy, ale w ostatniej chwili wycofał się ze startu w zawodach.
- Najgorsze w tym wszystkim było to, że znajdowałem się w znakomitej formie zarówno fizycznej, jak i mentalnej - mówi. - Skonsultowałem się jednak wcześniej z dwoma specjalistami, jednym z USA, a drugim z Finlandii, którzy zgodnie twierdzili, że ścięgno jest w dwudziestu pięciu procentach naderwane, a start w zawodach mógłby doprowadzić do całkowitego zerwania.
Multirekordzista
Ostatni krążek wielkiej imprezy Siergiej Bubka zdobył w sierpniu 1997 podczas mistrzostw świata w Atenach. Uczynił to w wielkim stylu, wygrywając rywalizację z rezultatem 6,01 - na tamten moment najlepszym w sezonie oraz w dziejach MŚ. Kolejne kontuzje sprawiły jednak, że rekordu świata od 1994 roku nie poprawił już ani razu. Specjaliści uważają, że Ukrainiec w swoim tzw. prime time mógł uzyskać nawet około 6,40 m, ale w pewnym momencie zgubiło go to, że kolejne rekordy poprawiał o zaledwie centymetr, gdyż wiązały się one z różnymi gratyfikacjami. Według różnych źródeł firma Nike płaciła mu za każdy nowy rekord od czterdziestu do nawet stu tysięcy dolarów amerykańskich.
- Ludzie gadają, że biłem rekord świata aż tyle razy tylko i wyłącznie z powodu pieniędzy - dodaje. - Zapominają oni jednak, że dorastałem w państwie socjalistycznym, a wtedy nie było przecież żadnych pieniędzy. Nie wolno też zapominać, że aż dziewięć z tych rekordów ustanowiłem jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego. Trener Pietrow zawsze mi powtarzał: "Skup się na wynikach, a pieniądze same przyjdą". Według mnie to smutne, kiedy sportowiec patrzy tylko na finanse. To nie jest właściwa droga, ponieważ sport staje się wówczas pracą jak każda inna. Tymczasem powinien pozostać on czymś wyjątkowym i opierać się na pokonywaniu kolejnych barier. Pieniądze nie mogą tego przesłaniać. Kiedy biłem jeden rekord, już myślałem o kolejnym. Słyszałem głosy, że poprzedni pobiłem tylko o centymetr i zapewne gram w jakieś gierki, ale dla mnie każdy rekord to odrębna historia. Każdy jest na swój sposób wyjątkowy, uzyskany w innym dniu, w innych warunkach i okolicznościach.
Człowiek ze złota
Co ciekawe, Siergiej Bubka na wielkich imprezach nie zdobywał medali w innym kolorze niż złoty. "Car Tyczki" wprawdzie tylko raz okazał się najlepszy podczas igrzysk olimpijskich, ale do tego dołożył sześć krążków MŚ, cztery HMŚ i po jednym ME oraz HME. Takie rezultaty notował w głównej mierze dzięki unikatowej technice skoku, wypracowanej wspólnie z Witalijem Pietrowem. Polegała ona maksymalnym wykorzystaniu siły oraz szybkości, które wyróżniały Ukraińca spośród innych zawodników. Bubka imponował również przygotowaniem gimnastycznym, ale to i tak była połowa sukcesu. Reszta tkwiła w głowie.
- Jako sportowiec musiałem też nauczyć się gospodarować energią - tłumaczy w wywiadzie dla Sports Illustrated. - Dom rodzinny opuściłem jako piętnastolatek, wyjechałem do Doniecka. Pewnego razu udałem się do sklepu spożywczego, żeby kupić dziesięć deko sera. Kobieta za ladą próbowała jednak mnie oszukać i dała mi tylko dziewięć deko. Urządziłem z tego powodu wielką awanturę, ponieważ wychowywano mnie na uczciwego człowieka. Najzwyczajniej w świecie straciłem nad sobą panowanie. Później usłyszałem jednak: "nie marnuj energii na takie błahostki. Musisz nauczyć się, żeby dawać jej ujście podczas zawodów". Z tego powodu z biegiem czasu zacząłem unikać potencjalnie nerwowych sytuacji, czyli na przykład... spotkań z dziennikarzami.
Życie po
"Car Tyczki" pojawił się jeszcze na igrzyskach olimpijskich w Sydney w 2000 roku, ale tam znów odezwał się uraz ścięgna Achillesa. Choć tym razem Bubka stanął na starcie rywalizacji, to przepadł już w eliminacjach. Sportową karierę zakończył w 2001 roku podczas zawodów Pole Vault Stars w Doniecku. Na sportowej emeryturze zajął się karierą polityczną, działał też w IAAF i MKOl-u, ale przede wszystkim spełnia się w roli biznesmena, dzięki czemu jego majątek jest szacowany na ponad dwieście milionów dolarów. Siergiej Bubka od 1984 roku jest żonaty z byłą gimnastyczką - Lilią Tutunik. Para doczekała się syna, który został zawodowym tenisistą.