Zanim Rosjanie rozpętali wojnę, 15-letni Andrij chodził do Szkoły Sportowej numer 3 w rodzinnym Kropywnyckim, 220-tysięcznym mieście w centralnej Ukrainie, 250 kilometrów na południe od Kijowa. Kiedy już pierwszego dnia wojny rosyjskie samoloty zbombardowały pobliskie lotnisko wojskowe, mama Andrija, Tatiana, postanowiła, że trzeba zabrać syna i jego młodszą siostrę Ksenię w bezpieczne miejsce.
Tyle że najpierw musiała ściągnąć Andrija do domu. A on był wtedy ze swoją szkolną drużyną siatkarską na turnieju. W Charkowie.
ZOBACZ WIDEO: Tego się nie spodziewała. Problemy Igi Świątek
Zamiast na pierwszy mecz w zawodach, poszedł z kolegami i trenerką do schronu przeciwlotniczego. Zamiast braw i aplauzu kibiców słyszał świst rakiet i huk eksplozji.
Tatiana i jej mąż Roman przez dwa dni odchodzili od zmysłów, próbując wydostać chłopaka z ostrzeliwanego miasta. Sami nie mogli pojechać do Charkowa. Przez korki, które w pierwszych dniach wojny były na ukraińskich drogach gigantyczne.
Oparciem dla nich, dla rodziców innych chłopców i dla samych młodych siatkarzy była w tym czasie trenerka Margareta Kolcowa. Podtrzymywała wszystkich na duchu i zapewniała, że będzie dobrze. I co najważniejsze, pomogła drużynie wydostać się z bombardowanego miasta.
Andrij wyjechał z Charkowa w bagażniku samochodu osobowego. W środku nie było miejsca, a on chciał wrócić do domu. Jakkolwiek. Przejechał tak prawie 400 kilometrów. Wrócił. Tylko po to, by niedługo później ruszyć w kolejną, jeszcze dłuższą podróż.
Tatiana, Andrij i Ksenia pożegnali się z Romanem i ruszyli do Polski. Żadnych Polaków nie znali, ale słyszeli, że pomagają, dają wsparcie i dach nad głową.
Do przejścia granicznego w Dołhobyczewie dotarli autobusem, z Dołohobyczewa zabrano ich do centrum pomocowego w Hrubieszowie. Tam spotkali Grzegorza Ciosia, kierowcę autobusu miejskiego z Kędzierzyna-Koźla.
Dla Grzegorza to był drugi wyjazd na granicę. Albo trzeci, dziś już nie pamięta. Pamięta za to, że kiedy razem z kolegami z firmy pojechali pierwszy raz, na przejście graniczne w Korczowej, wiedzieli już, że na tym jednym wyjeździe nie mogą skończyć. Że trzeba dalej pomagać. Skrzyknęli się w kilka osób, wynajęli autobus MZK i zorganizowali własne wyprawy. Na granicę wozili pomoc humanitarną, a wracali z uchodźcami.
Do jednego z takich autobusów wsiedli Tatiana, Andrij i Ksenia.
Osoby, które wozili Grzegorz i jego znajomi, znajdowały schronienie w różnych miastach. Jedni na Śląsku, inni w Krakowie. Ale akurat rodzina z Kropywnyckiego trafiła do Kędzierzyna-Koźla. Los wiedział, co robi.
Nowi polscy znajomi zapytali Tatianę: Co możemy zrobić, żeby twoje dzieci nie myślały o wojnie? Czym możemy je zająć? Ksenia bardzo lubi tańczyć, więc załatwili jej lekcje. Andrij chciałby nadal grać w siatkówkę. A przecież Kędzierzyn-Koźle to jedno najbardziej siatkarskich miast w Polsce. Każdy zna tam kogoś, kto ma jakiś związek z Grupą Azoty ZAKSĄ.
Adam i Małgorzata Albinowie, u których zatrzymała się rodzina Andrija, odezwali się do Kamila Mrugały, wiceprezesa klubu kibica kędzierzyńskiej drużyny. Kamil rozpuścił wici w lokalnym siatkarskim środowisku. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pomógł klub, pomógł środkowy ZAKSY i reprezentacji Polski Norbert Huber. Odzież sportowa i buty dla Andrija szybko się znalazły.
A potem Kamil i Grzegorz zabrali go na trening do Przemysława Kaczmarczyka. Szkoleniowca kadry województwa opolskiego. Drużyny, która w roczniku Andrija, 2007, jest aktualnym mistrzem Polski.
- Powiedziałem Przemkowi, że mam takiego chłopaka, ale na te zajęcia szedłem z duszą na ramieniu. Nigdy nie widziałem, jak Andrij gra. Nie miałem nawet pewności, czy to jest siatkarz - mówi Kamil Mrugała.
Na szczęście Andrij szybko rozwiał te obawy. Trener Kaczmarczyk szybko dostrzegł, że szczupły, wysoki (189 cm) chłopak o pociągłej twarzy dobrze wie, o co w siatkówce chodzi.
- Zobaczyłem, że jest utalentowany motorycznie, że bardzo ładnie odbija piłkę, do tego jest leworęczny. Widać było, że ktoś z nim wcześniej pracował - mówi.
Dodaje, że nie planował wpuszczać nowego podopiecznego na siatkę. I pewnie by nie wpuścił, gdyby nie to, że jeden z jego zawodników doznał kontuzji i nie przyszedł na zajęcia. - A że to był nasz ostatni trening przed ćwierćfinałami mistrzostw Polski w Jastrzębiu Zdroju, to uznałem, że nie zrobię mu krzywdy, jak go wpuszczę. Pomyślałem, że skoro ma podstawy i jest skoczny, to da sobie radę.
Trenerski nos nie zawiódł trenera kadry Opolszczyzny. Andrij zaprezentował się na tyle dobrze, że Kaczmarczyk wyraził chęć zabrania go do Jastrzębia Zdroju, na ćwierćfinały mistrzostw Polski młodzików. - Chłopak bardzo się ucieszył, jego mama też się zgodziła. Następnego ranka wsiadł z nami do busa i pojechał na turniej.
Nowi koledzy przyjęli go z wielką serdecznością. Starali się, żeby poczuł się jak wśród swoich. Wszystkim się z nim dzielili, zagadywali po polsku i po angielsku. - On też potrafił się odnaleźć w zespole. Widać po nim, że to dobra dusza - podkreśla Kaczmarczyk.
Już w Jastrzębiu poprosił znanego polskiego sędziego siatkarskiego Wojciecha Maroszka, żeby przymknięto oko na obecność Andrija w zespole. Maroszek i pozostali arbitrzy nie robili problemów. Andrij na boisku nie mógł się pojawić, byłoby to wbrew przepisom, ale mógł uczestniczyć w meczowym ceremoniale, odbijać piłkę na rozgrzewce, stać w kwadracie dla rezerwowych, zbierać się z kolegami wokół trenera na czasach. I obserwować, jak kadra województwa opolskiego przechodzi przez turniej jak burza i w finale turnieju pokonuje bardzo silną Akademię Jastrzębskiego Węgla. - Widziałem radość w jego oczach. To było dla niego duże przeżycie - zaznacza Kaczmarczyk.
- Jak zacząłem treningi z chłopakami myślałem sobie, że grają bardzo dobrze, że u nas na Ukrainie poziom nie jest tak wysoki. Potem na turnieju w Jastrzębiu spotkałem trenera, który mówił po rosyjsku, i on mi wytłumaczył, że trafiłem do jednej z najmocniejszych grup młodzieżowych w Polsce - mówi sam Andrij.
Teraz 15-latek z Kropywnyckiego trenuje w Szkole Podstawowej numer 11 imienia Władysława Broniewskiego w Kędzierzynie-Koźlu. Dwa razy w tygodniu ma tam zajęcia z Tomaszem Siemaszko, znanym i cenionym w lokalnej społeczności trenerem młodzieży.
Wychowankiem tego samego Siatkarskiego Ośrodka Szkolnego jest obecny gwiazdor Grupy Azoty ZAKSY Kamil Semeniuk. To jak na razie ulubiony zawodnik Andrija. Na meczu kędzierzyńskiej drużyny, na który zabrali go Grzegorz i Kamil, dynamiczny przyjmujący spodobał mu się najbardziej. W czasie turnieju w Jastrzębiu Zdroju nosił koszulkę z tym samym numerem, co "Semen" - 13.
Kiedy prosimy Andrija, żeby powiedział kilka słów o tym, jak przyjęto go w Kędzierzynie-Koźlu, nic nie odpowiada. Najpierw szeroko się uśmiecha, potem w jego oczach pojawiają się łzy wzruszenia. Tatiana cieszy się, że w całym tym nieszczęściu, które spotkało ich rodzinę, los pokierował ich we właściwe miejsce i stawiał na ich drodze kolejnych dobrych ludzi.
- Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że trafiliśmy do Kędzierzyna-Koźla. Mam nadzieję, że Andrij skorzysta z szansy, jaką tu dostał - mówi.
Jednak jeszcze w tym samym zdaniu dodaje, że ich serca zostały na Ukrainie. Z bliskimi, którzy wciąż tam są. Z ojcem Andrija, z jego dziadkami, kuzynami.
Tatiana, Andrij i Ksenia najbardziej by chcieli, żeby Roman dołączył do nich i żeby wszyscy razem mogli budować swoją przyszłość na Opolszczyźnie. Przyszłość, którą Andrij zwiąże z siatkówką. Tak, jak sobie wymarzył.
Ale to może się wydarzyć dopiero, jak skończy się wojna.
Czytaj także:
Specjalny konwój dotarł do Polski. Duże zaskoczenie, kto za tym stoi
Selekcjoner reprezentacji Rosji dostał pytanie o marzenia. Odpowiedź nie spodoba się Putinowi