Strach ma wielkie oczy
Podobno każdy ma swoje demony. W przypadku polskiej reprezentacji było ich w ostatnim czasie stanowczo zbyt wiele. Nękały nas przede wszystkim kontuzje i to nie zawsze takie, z którymi łatwo nam się było pogodzić. O tym, że do dyspozycji trenera Daniela Castellaniego nie będą w najbliższym czasie Mariusz Wlazły oraz Michał Winiarski, wiedzieliśmy od stosunkowo długiego czasu, lecz absolutnie nikt nie mógł się spodziewać, że poważny uraz jednego z duchowych przywódców polskiej kadry, Sebastiana Świderskiego, spadnie na biało-czerwonych niczym grom z jasnego nieba. Jednak tzw. "team spirit" mógł zostać zachwiany, gdyż tak samo podważony został jego fundament, na który składali się doświadczeni siatkarze. Nic więc dziwnego, że do turnieju w Gdyni przystępowaliśmy bez przesadnej pewności siebie.
Za rywali Polacy mieli reprezentacje Francji, Słowacji i Słowenii. Dla siatkarskiego laika mogło się wydawać, że jedynie prawdziwe trzęsienie ziemi mogłoby spowodować, że na mistrzostwach świata w 2010 r. zabrakłoby aktualnych wciąż wicemistrzów globu - Polaków, a także zawodników Philippe Blain'a. W ich mniemaniu Słowacy i Słoweńcy nie mieli żadnych szans z wyżej notowanymi zespołami. Jednak dla nieco bardziej obeznanych z tematem sympatyków piłki siatkowej było jasne, iż z naszymi południowymi sąsiadami łatwo nie będzie. Wyśmienitą rekomendacją dla Słowaków było przede wszystkim zajęcie czwartego miejsca w tegorocznej edycji Ligi Europejskiej. Ponadto w ich szeregach znajduje się kilku klasowych graczy, między innymi zawodnicy dobrze nam znani z występów w PlusLidze, a także Emanuel Kohut, Lukas Divis i Martin Nemec. Natomiast Słoweńcy to drużyna nieco gorzej wyszkolona technicznie, lecz również mogąca się pochwalić znanymi nazwiskami, bowiem w swoim składzie ma Tine Urnauta, Matija Plesko i Mitję Gaspariniego.
Z kolei o klasie ekipy francuskiej wiedzieli chyba wszyscy. Zespół ten był swego czasu porównywany do brazylijskiego. Mówiło się, że Francja to swego rodzaju europejski "odpowiednik" Canarinhos. Na przestrzeni lat Trójkolorowi zdołali zapisać na swoim koncie kilka niezwykle istotnych osiągnięć, zarówno w Lidze Światowej, jak i na mistrzostwach świata oraz Europy. Teraz wprawdzie nie stanowią o sile światowego volley'a, lecz mają wysokie aspiracje i, co bardzo ważne, będą naszymi przeciwnikami w pierwszym meczu na rozpoczynających się we wrześniu mistrzostwach Starego Kontynentu w Izmirze.
Nie taki diabeł straszny...
Jednak w Gdyni okazało się, że wygrana i przede wszystkim awans są na wyciągnięcie ręki, zaś ci, których wszyscy po cichu panicznie się bali, muszą jeszcze wiele się nauczyć, by móc marzyć o występie na jednej z najważniejszych imprez siatkarskich. Trzeba bowiem przyznać, iż Słowacja to team bardzo ciekawy i perspektywiczny. Podopieczni Emanuele Zaniniego w każdym kolejnym sezonie robią gigantyczne postępy, lecz jak na razie nie stać ich na wyrównaną walkę z silną drużyną na przestrzeni całego pojedynku. Mieli swoje szanse zarówno w konfrontacji z Francją, jak i Polską, lecz nie potrafili ich należycie wykorzystać. Nie wystrzegli się także błędów, choć za drobną przewagę mógł im posłużyć fakt, iż ich rywale obawiali się ich nieobliczalności i dobrej dyspozycji. Niestety ostatni mecz o pietruszkę, jaki przyszło im zagrać ze Słoweńcami, całkowicie odkrył wszystkie ich braki oraz niedociągnięcia. Można co prawda powiedzieć, że było to starcie bez jakiejkolwiek stawki, lecz w żadnym wypadku nie zmienia to tego, że powinni byli pokazać się z o wiele lepszej strony. Tymczasem zagrali po prostu słabo technicznie, bez najmniejszej nawet zadziorności i walki. W ich postawie próżno było szukać niekonwencjonalnych zagrań, na które mogli sobie pozwolić przynajmniej w formie treningu. Momentami przypominało to bardziej "antysiatkówkę". Cieniem samego siebie był reprezentant ZAKSY Kędzierzyn-Koźle Michał Masny, którego rozegrania wołały często o pomstę do nieba. Niestety festiwal błędów słowackiej drużyny spowodował, że szybko zapomnieliśmy o całkiem dobrym występie naszych południowych sąsiadów w dwóch pierwszych spotkaniach w Gdyni.
Na nieco mniej liczyliśmy ze strony Słoweńców. Oni jednak nie sprawili większych kłopotów ani Francuzom, ani biało-czerwonym. Podopieczni Hribara Gregora nie zachwycili, lecz nie możemy mieć do nich większych pretensji, gdyż na chwilę obecną nie stanowią silnej reprezentacji. Warto podkreślić, iż od początku skazywani byli na pożarcie i każda ewentualna wygrana traktowana byłaby jako fantastyczny wynik. Tak się jednak nie stało i Słoweńcy wyjechali z Polski bez wiktorii, choć w swoim ostatnim pojedynku mocno postraszyli rywali ze Słowacji.
Na słowa uznania zasługują natomiast Trójkolorowi, którzy bez problemów wywalczyli w Gdyni awans na przyszłoroczne mistrzostwa świata. Mimo że w trakcie sezonu reprezentacyjnego nie omijały ich kontuzje, z którymi nie poradzili sobie jeszcze do chwili obecnej, zagrali w kwalifikacjach na dobrym poziomie, jakiego od nich oczekiwaliśmy. Kawał dobrej roboty "odwalił" specjalnie powołany z tej okazji libero Hubert Henno. Zawodnik ten nie grał w tegorocznej edycji Ligi Światowej. We francuskiej kadrze zadomowił się Jean-Francois Exiga, lecz z tego tytułu, iż w turnieju kwalifikacyjnym gra się zawsze o ogromną stawkę, szkoleniowiec Trójkolorowych uznał, że doświadczenie Henny będzie niezbędne. Okazało się to dobrym posunięciem, gdyż libero stanowił mocny punkt swojego zespołu w przyjęciu i obronie. W zespole dobrze radzili sobie również dynamiczni i ograni na arenie międzynarodowek środkowi, którzy mimo nie najlepszych warunków fizycznych, popisywali się wysoką skutecznością w ataku i bloku, a także przyjmujący. Uzupełniali oni grę wahającego się w swojej dyspozycji Antonina Rouziera, który choć jest świetnym zawodnikiem, miał w Gdyni lepsze i gorsze momenty.
Warto jednak zwrócić uwagę na ostatni pojedynek Francuzów i Polaków, który pokazał bardzo istotny mankament ekipy znad Sekwany. Okazało się bowiem, iż w przypadku absencji na boisku kilku czołowych graczy, poziom gry zespołu ulega diametralnej zmianie na gorsze. Francuzi nie posiadają w swoich szeregach godnych następców podstawowych siatkarzy. Wielu rezerwowych nie zdało egzaminu dojrzałości w towarzyskim, lecz ważnym z psychologicznego punktu widzenia meczu z biało-czerwonymi.
W trakcie trwania turnieju zdarzyła się też rzecz, która nie powinna była mieć w ogóle miejsca. Na rozgrzewce przed meczem Francja - Słowacja doszło do bardzo nieprzyjemnego incydentu. Francuski rozgrywający, jeden z najlepszych reprezentantów Trójkolorowych - Pierre Pujol, tak niefortunnie upadł na boisko, że doznał urazu stawu skokowego, co wykluczyło go nie tylko z udziału w turnieju kwalifikacyjnym do czempionatu globu, lecz najprawdopodobniej także i z mistrzostw Europy.
Najgorsze za nami?
Polskich miłośników siatkówki najbardziej chyba interesuje to, iż biało-czerwoni wygrali turniej i z pierwszego miejsca w grupie zakwalifikowali się na mistrzostwa świata, jakie w 2010 r. rozegrane zostaną we Włoszech. Trudno było zresztą oczekiwać czegoś innego po, bądź co bądź, wicemistrzach globu. Co jednak niezwykle ważne - podopieczni Daniela Castellaniego zaprezentowali się naprawdę bardzo dobrze. W kapitalnym stylu pokonali Słowaków oraz Słoweńców, zaś w ostatniej konfrontacji udowodnili, że rezerwy Francji nie dorastają młodym reprezentantom Polski do pięt. Wielu kibiców obawiało się o dyspozycję swoich ulubieńców. Nie było w tym zresztą nic dziwnego - liczne problemy zdrowotne zasiały w nas ziarno niepewności. Nie wiadomo było, jak w tak istotnym turnieju poradzą sobie młode duchy, między innymi Bartosz Kurek. Pojawiały się też pytania, na ile brakować nam będzie kochanego przez rzesze sympatyków volley'a "Świdra" i czy szkoleniowiec naszej reprezentacji postawił na odpowiednich siatkarzy. Teraz jednak możemy już tylko z nadzieją spoglądać w przyszłość i otwarcie powiedzieć - jest dobrze.
Bezapelacyjnie najjaśniejszym punktem w biało-czerwonym teamie była osoba Pawła Zagumnego. Nowy kapitan polskiej reprezentacji popisał się prawdziwym kunsztem siatkarskim, jakiego pozazdrościć mu może wielu wyśmienitych rozgrywających. Team bez popularnego "Gumy" to team niekompletny, tracący wiele ze swojej wartości. O tym, ile dla drużyny znaczy jej "mózg", wiedzieliśmy już dużo wcześniej, jednak w Gdyni zobaczyliśmy coś równie istotnego. Zagumny wcielił się w postać prawdziwego profesora i przywódcy. Dopingował swoich kolegów, kierował poczynaniami młodszych siatkarzy, udzielał innym rad i wskazówek. Nie tylko grał, ale też kierował swoim teamem, co było dla Polaków niezwykle ważne. Poza tym jego genialne rozegrania ułatwiły grę jednemu z najlepszych siatkarzy turnieju kwalifikacyjnego, którego gwiazda rozbłysła w pojedynku ze Słowakami - Bartkowi Kurkowi. Kurek to zawodnik młodego pokolenia. Większość sezonu spędził w bełchatowskim kwadracie dla rezerwowych, jedynie sporadycznie pojawiając się na boisku. Jednak w kadrze wstąpił w niego nowy duch. Cały ten proces rozpoczął się już w trakcie trwania "Światówki", lecz w Gdyni wyraźnie było widać, że tego 21-letniego chłopaka już teraz stać na naprawdę wiele. Kurek znany jest przede wszystkim z silnego ataku ponad blokiem oraz atomowej zagrywki, lecz w turnieju kwalifikacyjnym pokazał się z równie efektywnej strony w przyjęciu, które dotychczas nie było jego mocną stroną. Po starciu ze Słowacją nikt nie szczędził mu słów uznania, na jakie z całą pewnością sobie zasłużył.
Warto także zwrócić uwagę na Pawła Woickiego. Jeszcze nie tak dawno niemalże sensację sprawiła wiadomość o jego powołaniu na turniej w Gdyni. Wszyscy spodziewali się, że nominację otrzyma młody Grzegorz Łomacz. Trener Castellani tłumaczył jednak, że po Lidze Światowej Woicki ostro wziął się do roboty, co zaowocowało wypracowaniem naprawdę dobrej formy. Jej próbkę mogliśmy zaobserwować w pojedynku z Francją. "Mały" dostał wówczas szansę prowadzenia drużyny na dystansie całego spotkania, mają przy tym "wolą rękę". Jego postawa w starciu mogła się podobać, dzięki czemu usta jego krytyków, którzy wypominali mu nie najlepszy sezon w Resovii Rzeszów, zostały bezpowrotnie zamknięte. Ukoronowaniem tak świetnej dyspozycji była nie tylko nagroda MVP meczu, lecz przede wszystkim świadomość, że ma on wreszcie za sobą ciężki okres i z pewnością stworzy z Zagumnym fenomenalną parę rozgrywających na zbliżających się mistrzostwach Starego Kontynentu.
Cel zrealizowany, morale podbudowane
Trzy triumfy, w tym jedno z naszym pierwszym przeciwnikiem w Izmirze, a także awans zostały odnotowane. Można więc powiedzieć, że jeden z dwóch głównych celów w obecnym sezonie reprezentacyjnym jest już osiągnięty, co może jedynie cieszyć. Oczywiście nie należy popadać w hurraoptymizm, bowiem sporo rzeczy jest jeszcze do poprawienia i ulepszenia, lecz z całą pewnością trzeba się radować, że wszystko wskazuje na to, iż to, co najgorsze, pozostawiliśmy już za sobą. Turniej kwalifikacyjny w Gdyni pokazał, że potrafimy wyjść z opresji w trudnej sytuacji kadrowej i mamy zawodników, którzy potrafią grać na wysokim poziomie. Co ważne - w Gdyni z meczu na mecz polska kadra grała coraz lepiej, co oznacza, iż forma zwyżkuje. To dobry prognostyk przed zbliżającą się imprezą docelową - mistrzostwami Europy w Izmirze.