Ponad 311 tysięcy chorych, prawie 44 tysiące zmarłych. To liczby koronawirusa w całej Wielkiej Brytanii na koniec czerwca. Zjednoczone Królestwo jest w pierwszej piątce najbardziej dotkniętych pandemią krajów na świecie. W pierwszej trójce, tylko za Stanami Zjednoczonymi i Brazylią, jeśli wziąć pod uwagę samą liczbę zgonów.
Jednym z ognisk wirusa było najludniejsze miasto Wysp Brytyjskich - dziewięciomilionowy Londyn. Miasto z bardzo liczną polską kolonią i z najlepszą drużyną siatkówki w Anglii. Nazwa IBB Polonia nie jest przypadkowa. Klub stworzyli Polacy, oni nim zarządzają. Prezes Bartosz Łuszcz mieszka w angielskiej stolicy od 2004 roku. To z nim rozmawiamy o tym, jak w ostatnich trzech miesiącach wyglądało życie londyńczyków.
Najgorzej w domach opieki
- W porównaniu do tego, co działo się w Polsce, zmarło bardzo dużo ludzi. W szczycie, czyli w końcu marca i kwietniu, wyglądało to strasznie. Liczba ofiar COVID-19 dochodziła do tysiąca dziennie. Teraz to jest 100-150 osób. Dużo mniej, ale wciąż ogromny dramat - zaczyna Łuszcz.
Dodaje, że najgorsza sytuacja była w domach opieki dla osób starszych. W Anglii nie są one traktowane jako miejsca, do których swoich bliskich oddają tylko ludzie, którzy nie mają innego wyjścia, albo tacy z sercami z kamienia. - Tutaj domy opieki są naturalnym etapem życia, czymś normalnym. Mieszka w nich bardzo dużo starszych osób. I w czasie pandemii wiele z nich zmarło. Zdecydowana większość ofiar COVID-19 w Wielkiej Brytanii to osoby powyżej 80. roku życia - wyjaśnia prezes Polonii IBB.
Dramat rozgrywający się w takich miejscach na własne oczy widział jeden z współpracowników Łuszcza - drugi trener polskiego klubu w Londynie Dominik Żmuda. - Z zawodu jest opiekunem osób starszych. W Anglii to bardzo wzięta profesja, cały czas był rozrywany. Pracował tam, gdzie były ogniska koronawirusa. Nie zaraził się, ale kilka osób, z którymi się stykał, zmarło - zdradza Łuszcz.
Brytyjczycy chcieli pomagać
W czasie największego lockdownu, od końca marca do początku maja, poza wyjściami w celu załatwienia najważniejszych spraw, Brytyjczykom można było wyjść z domu raz dziennie. Na godzinę. Wiele osób, w tym prezes Polonii IBB, wykorzystywało ten czas, żeby poćwiczyć gdzieś blisko miejsca zamieszkania. - Ludziom ratowało to głowę, bo przekaz w mediach był straszny. Można było pomyśleć, że zaraz świat się skończy - wspomina najtrudniejsze dni pandemii Łuszcz.
Sytuacja w kraju i dramatyczne wiadomości w mediach dla jednych były przygnębiające, innych mobilizowały do działania. Prezes siatkarskiego mistrza Anglii opowiada, że Brytyjczycy bardzo chcieli sobie pomagać. Powstała specjalna aplikacja, przez którą informowano, że jakiejś starszej osobie z danej okolicy trzeba zrobić zakupy albo zawieźć lekarstwa. Oczekiwano, że do takiego wolontariatu zgłosi się 100 tysięcy osób. Zgłosiło się ponad milion.
Nie wolno spać poza domem
Jeszcze w maju zdarzało się, że dzienna liczba zachorowań na COVID-19 w Wielkiej Brytanii regularnie przekraczała 4 tysiące. W czerwcu zaczęła spadać. Najpierw poniżej trzech tysięcy, później poniżej dwóch. Teraz na Wyspach notuje się około 1000 nowych przypadków dziennie. I tak jak mówił Łuszcz, około 150 zgonów.
- Dla mnie najgorsze jest teraz właśnie to, że codziennie podaje się informację o liczbie przypadków śmiertelnych. To wiadomość, która za każdym razem bardzo mnie zasmuca. Jednak życie wygląda już inaczej niż w szczycie zachorowań. Można powiedzieć, że jest w miarę normalnie - opowiada siatkarski działacz.
Wylicza, że teraz można już wychodzić z domu bez bardzo ważnego powodu i nie tylko na godzinę. W metrze i w autobusach trzeba zakładać maski. Wciąż nie można spędzać nocy poza domem, ale można za to jeździć na wycieczki, więc na przykład plaże są pełne ludzi. Wkrótce ma zostać zniesiony przepis o obowiązkowej kwarantannie dla wszystkich osób przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii, więc niektórzy zaczynają się szykować do wakacyjnych wyjazdów. A przełomową datą ma być 4 lipca - wtedy brytyjski rząd planuje otworzyć te sklepy, które nie sprzedają artykułów pierwszej potrzeby.
Sponsorzy zostali z klubem
A jak w dobie pandemii radzi sobie Polonia IBB? Łuszcz: - Łatwo nie jest, ale nie generujemy kosztów. Nie trenujemy i nie gramy, więc nie płacimy za halę. Nie mamy meczów wyjazdowych. A kontrakty z zawodnikami są podpisane tak, że kończą się dwa tygodnie po ostatnim oficjalnym meczu, więc wygasły dwa miesiące temu. Siatkarska federacja Anglii szybko zakończyła ligę. Przerwano ją w momencie, gdy zajmowaliśmy pierwsze miejsce w tabeli i byliśmy niepokonani. Na przyznanie nam mistrzostwa i prawa gry w eliminacjach Ligi Mistrzów musieliśmy trochę poczekać, ale się doczekaliśmy i zdobyliśmy siódmy tytuł w swojej historii.
Sponsorzy, którzy są dla klubu z Londynu głównym źródłem finansowania, w trudnym czasie nie odwrócili się od Polonii. - To ustabilizowane biznesy. No i nasi główni mecenasi działają w branżach, które cały czas mogły funkcjonować, pod pewnymi restrykcjami, ale też ze wsparciem rządu, który chciał, żeby na przykład firmy budowlane mimo wszystko się rozwijały i tworzyły nowe miejsca pracy - tłumaczy Łuszcz.
- Pieniądze, który u nas zostawiają, są dla nas znaczące. Jak na angielską siatkówkę wręcz gigantyczne - zdradza prezes klubu. I dodaje, że dzięki nim budżet stale rośnie. W kolejnym sezonie ma się podwoić i wynieść dwa miliony złotych. - I pomyśleć, że w 2013 roku, gdy zaczynałem, to było tylko 40 tysięcy. Z klubami PlusLigi jeszcze się jednak nie porównujemy. Choćby dlatego, że u nas wszystko jest pięć razy droższe - zaznacza.
Kapitan kierowca i "białe kołnierzyki"
Drożsi nie są za to zawodnicy, przynajmniej ci, których Łuszcz jest w stanie namówić na grę w Londynie. Co ciekawe, w zeszłym sezonie w składzie było tylko dwóch Polaków. W przyszłym prawdopodobnie będzie tak samo. - Kiedyś grało ich u nas więcej, ale teraz jesteśmy na takim etapie, że chcemy dobrych albo bardzo dobrych siatkarzy z Polski. A takim trzeba sporo zaoferować, żeby wybrali Anglię, bo mają też oferty z kraju, bliżej domu, przy niższych kosztach życia. Moja wymarzona kadra to 50 procent Polaków i 50 procent Brytyjczyków. Zatrudniamy więc także Bułgarów czy Brazylijczyków - opowiada Łuszcz.
Zawodnicy mistrza Anglii w siatkówce to w przeważającej większości półamatorzy - za dnia pracują lub studiują, wieczorami trenują z drużyną. - Nasz kapitan Bartek Kisielewicz jest zawodowym kierowcą, ma uprawnienia na wszystkie największe ciężarówki. Mamy bankiera, pośrednika nieruchomości, kucharza, specjalistę od klimatyzacji, architekta, kilku studentów - wymienia działacz z Londynu. Dodaje, że na razie nikt mu się nie skarżył, że przez pandemię stracił zatrudnienie albo obcięto mu pensję.
- Po pierwsze, w Wielkiej Brytanii jak ktoś nie mógł przez pandemię pracować, dostawał od państwa 80 procent pensji. A po drugie, duża część naszych graczy i sztabowców to "białe kołnierzyki", a więc osoby, które swoją pracę mogły wykonywać zdalnie. Mamy też takich, którzy pracy mieli aż za dużo, bo w walce z koronawirusem znajdowali się na pierwszej linii frontu. O drugim trenerze Dominiku już mówiłem, z kolei nasza fizjoterapeutka pracuje w szpitalu. Martwiliśmy się o nich, ale byliśmy też dumni, że mamy w klubie takie osoby - podkreśla Łuszcz.
Czekają na Ligę Mistrzów
Na Park Royal w dzielnicy Lambeth, gdzie mieści się siedziba Polonii IBB, myślą już o powrocie do normalności i o kolejnym sezonie. Na razie zawodnicy nie mogą trenować, ponieważ hale sportowe cały czas są zamknięte. Tak jak szkoły i uniwersytety, do których należą niektóre obiekty używane przez polonijny klub. - Nie wiemy, jak długo to potrwa. Co więcej, mówi się, że szkolne hale mogą być wykorzystywane jako zwykłe sale lekcyjne, ponieważ w mniejszych pomieszczeniach nie będzie się dało zachować dystansu między uczniami. Myślę jednak, że w sierpniu, kiedy zgodnie z planem mamy zacząć treningi, będą już możliwości treningowe - mówi Łuszcz.
Skład na kolejny sezon ligi angielskiej Polonia IBB ma już zamknięty. Chce jednak zatrudnić jeszcze kilku graczy specjalnie na rozgrywki Ligi Mistrzów. - Czekamy na decyzję CEV w sprawie pucharów. Mamy nadzieję, że będziemy mogli wystąpić w eliminacjach siatkarskiej Champions League. Wiem, że europejska federacja chce rozwoju siatkówki w Anglii, więc powinna być nam przychylna - zaznacza.
Czas do ataku
I na koniec zdradza, że w trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się wiele siatkarskich klubów i lig w Europie, jego klub widzi dla siebie szansę na skok rozwojowy. - Czas, w którym inni obniżają budżety, to dla nas czas do ataku, bo my swój budżet podniesiemy. W normalnych warunkach nie bylibyśmy w stanie "podgryźć" bogatszych. A w niestabilnym świecie pojawiają się okazje dla takich, jak my. Byłaby nią na przykład liga paneuropejska, o której mówił trener Mark Lebedew. Jestem pierwszym, który podniesie rękę i krzyknie: Tak, chcemy tego! Jeśli taka liga miałaby powstać, to Londyn jako nowe miejsce na siatkarskiej mapie Europy, do tego bardzo prestiżowe, powinien zostać rozważony.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"