Mistrzostwa Europy siatkarzy. Bas van de Goor: Polacy mają wszystko, by zdobyć olimpijskie złoto

Materiały prasowe / Fundacja Basa van de Goora / Na zdjęciu: Bas van de Goor
Materiały prasowe / Fundacja Basa van de Goora / Na zdjęciu: Bas van de Goor

- Kiedy jesteś mistrzem, wszyscy rywale grają przeciwko tobie z nożami w zębach. Mam nadzieję, że na mecz z Polakami Holendrzy zabiorą te noże - mówi Bas van de Goor, mistrz olimpijski z Atlanty, dyrektor holenderskiej części ME siatkarzy.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W dniu rozpoczęcia mistrzostw widziałem, jak kapitan reprezentacji Polski Michał Kubiak podszedł do pana, uścisnął panu dłoń i powiedział, że to wielki zaszczyt pana poznać. A to przecież dwukrotny mistrz świata. Jak pan przyjął wyrazy uznania od kogoś takiego?[/b]

Bas van de Goor, mistrz olimpijski w siatkówce z 1996 roku z Atlanty, członek siatkarskiej Galerii Sław, dyrektor holenderskiej części mistrzostw Europy 2019: Zacznę od tego, że dla mnie spotkanie z Michałem Kubiakiem to również zaszczyt. I przyznaję, że zrobiło to na mnie wrażenie. Myślę, że ja zachowałbym się podobnie, gdybym jako zawodnik reprezentacji zobaczył kogoś, kogo podziwiałem jako nastolatek. W moich oczach ta osoba, niezależnie od wieku, pozostaje wielkim graczem z lat mojej młodości. Bardzo miły gest ze strony Kubiaka, który jako siatkarz wygrał chyba jeszcze więcej niż ja. Ok, mam złoty medal olimpijski, ale on dwa razy zdobył mistrzostwo świata, co mi nie udało się ani razu. A Michał ma całkiem spore szanse, żeby jeszcze wygrać igrzyska. Fajnie, że gracze tej klasy wiedzą kim jestem i przychodzą się przywitać.

Jak siatkarski mistrz olimpijski i mistrz Europy został dyrektorem holenderskiej części czempionatu?

ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa Europy siatkarzy. Heynen żartował z kapitana reprezentacji Polski. "Michał Kubiak chyba jest chory"

Zostałem poproszony o objęcie takiej funkcji przez holenderski związek i firmę, która zajmuje się organizacją turnieju. Oficjalnie jestem dyrektorem, ale czuję się bardziej takim gospodarzem mistrzostw. Daję im swoją twarz, dbam o to, żeby wszyscy nasi goście czuli się dobrze.

Pierwsze mecze holenderskiej części turnieju są rozgrywane w Rotterdamie. Właśnie w tym mieście, w 1997 roku, zdobyliście złoty medal ME. Mieliście wtedy fantastyczną drużynę.

Złoto mistrzostw Europy wywalczyliśmy rok po tym, jak w Atlancie zostaliśmy mistrzami olimpijskimi. Do tego dołożyliśmy jeszcze triumf w Lidze Światowej. Trzy największe sukcesy w historii naszej męskiej siatkówki przyszły w ciągu zaledwie jednego roku. Kolejne lata tak udane już nie były. Na mistrzostwach świata w 1998 zajęliśmy 5. miejsce, tak samo na igrzyskach w Sydney w roku 2000.

A mimo to w Australii został pan wybrany najlepszym graczem turnieju. Drugi raz z rzędu, bo w Atlancie ten tytuł też trafił w pana ręce.

To trochę dziwne, że zawodnik piątej drużyny zostanie MVP. I to jeszcze środkowy bloku. I wie pan co? Nikt mi wtedy nie powiedział o tej nagrodzie. Dowiedziałem się o niej przypadkiem, i to dopiero jakiś rok temu, gdy wprowadzano mnie do siatkarskiej Galerii Sław.

Czytaj także:
ME siatkarzy: Bułgaria pokonała Portugalia, znakomity występ Sokołowa
ME siatkarzy: Rosja dała lekcję Macedonii, Słowenia lepsza od Finlandii

Co trzeba zrobić, żeby wygrać igrzyska olimpijskie?

Oczywiście potrzebna jest utalentowana grupa zawodników, którzy będą ze sobą grać przez dość długi czas. Nasz "sen o złocie" zaczął się już w 1986 roku. Na świecie było wtedy ze dwadzieścia lepszych drużyn. Holandia robiła jednak postępy, pięła się w górę i po sześciu latach na igrzyskach w Barcelonie zdobyła srebro. Potem do najlepszych graczy z tego zespołu dołączyło kilka nowych twarzy, jak ja i Guido Goertzen, przyszedł też nowy trener.

Muszę też podkreślić, że takiego sukcesu jak olimpijskie złoto nie osiąga się w sześciu. Robi to dwunastu zawodników, cały sztab trenerski no i krajowa federacja. My ze strony holenderskiej mieliśmy duże wsparcie. Jeśli w wielkim zespole, czy też wokół niego, jest ktoś, kto nie wykonuje dobrze swojej pracy, bardzo trudno jest coś wygrać.

Myślę, że wasz zespół ma teraz wszystko, co my mieliśmy 23 lata temu. Przede wszystkim znakomitych siatkarzy, których wspiera cały kraj. Nie musicie teraz robić nic ekstra, po prostu skupcie się na tym, co ważne. A to wcale nie jest takie proste, bo wiele jest takich rzeczy, które wydają się istotne, choć wcale takie nie są.

Uważa się nas za głównych faworytów do złota igrzysk w Tokio, ale pan wie doskonale, że faworyt numer 1 nie zawsze wygrywa. W 1996 roku takim byli Włosi, którzy niepodzielnie rządzili wtedy światową siatkówką. A jednak w Atlancie pokonaliście ich w finale.

Zanim się nam udało, przegraliśmy z nimi trzy finały. Mistrzostwa Europy 1993, mistrzostwa świata 1994, mistrzostwa Europy 1995. Po tej serii porażek w najważniejszych meczach pomogła nam nasza federacja, która stwierdziła, że musi doprowadzić do rozegrania finałów Ligi Światowej 1996 w Holandii. Po to, żebyśmy zagrali finał przeciwko Włochom u siebie, przy wsparciu naszej publiczności.

I zagraliśmy, właśnie w Rotterdamie, przy 11 tysiącach widzów na trybunach. Wygraliśmy 3:2, w tie-breaku było 22:20. To zwycięstwo dodało nam pewności siebie, pozwoliło też uwierzyć, że jesteśmy w stanie ograć Włochów w bitwie o złoto.

Kilka tygodni później pojechaliśmy na igrzyska. Z Włochami zagraliśmy już w grupie. Dostaliśmy lanie. 0:3, w ogóle nie widzieliśmy piłki, a mecz skończył się w godzinę. Tak byli wkurzeni, że przegrali z nami Ligę Światową. Kiedy jednak spotkaliśmy się w finale, mecz wyglądał już zupełnie inaczej. To była pięciosetowa bitwa. I choć zdobyliśmy mniej punktów niż Włosi, to całe spotkanie wygraliśmy. Tym razem w ostatniej partii było 17:15.

Co pan pamięta z igrzysk w Atlancie?

Było gorąco, ale musieliśmy nosić ze sobą kurtki, bo wszystkie pomieszczenia były klimatyzowane. 35 stopni na zewnątrz, 18 w środku. Pamiętam też bardzo duże stadiony i hale. A jeśli chodzi o nasze mecze, to przede wszystkim te najważniejsze. Bardzo trudny ćwierćfinał z Bułgarią, świetny w naszym wykonaniu półfinał z Rosją, której nie daliśmy najmniejszych szans. W noc przed finałem trudno nam było zasnąć, bo tego dnia nasz zespół w hokeju na trawie zdobył złoto i świętował swój sukces, więc trochę hałasował.

Co do meczu finałowego, to niektóre piłki, sytuacje, pamiętam bardzo dobrze. Na przykład taką, że broniliśmy piłki meczowej, a czterech z sześciu graczy naszego zespołu o tym nie wiedziało. Ja byłem jednym z nich, po prostu nie widzieliśmy tablicy z wynikiem. Później na konferencji prasowej jeden z dziennikarzy zapytał mnie: "Co myślałeś, gdy atakowałeś przy piłce meczowej dla rywali?". Spojrzałem na kolegę z drużyny Rona Zverwera, który siedział obok mnie i zapytałem, czy my w tym meczu faktycznie broniliśmy meczbola. On też tego nie pamiętał. Dosyć dziwna sytuacja, zwłaszcza w olimpijskim finale.

W Atlancie po raz pierwszy od 1980 roku na igrzyskach zagrali polscy siatkarze. To był początek naszego odrodzenia, choć pewnie pan Biało-Czerwonych nie pamięta, bo byliście wtedy na przeciwnych biegunach. Wy wygraliście złoto, nasz zespół tylko jednego seta.

Fakt, nie mogę nic powiedzieć o polskiej drużynie z tamtych igrzysk. Po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, że Polacy mogą być wielcy, gdy wasz zespół zdobył złoto mistrzostw świata juniorów w 1997 roku. Wcześniej raczej nie mieliśmy styczności z Polakami na arenie międzynarodowej. Pamiętam jednak, że jako 15-latek podziwiałem Tomasza Wójtowicza, gdy przyjechał z Santalem Parma do Apeldoorn.

Wielu graczy, zwłaszcza środkowych bloku, wymienia Wójtowicza jako swój wzór, idola. Dla pana też był kimś takim?

Nie, na żywo widziałem go tylko raz. Moim wzorem był Jan Posthuma, starszy kolega z reprezentacji. Był najbardziej doświadczonym graczem w drużynie, grał we Włoszech w Montichiari i Treviso. Gdy ja wchodziłem do kadry, Posthuma był moim zdaniem najlepszym blokującym na świecie. Na każdym treningu grałem przeciwko niemu i to bardzo mi pomogło. W meczach atakowało mi się łatwiej, niż w czasie treningów, bo nasi rywale nie blokowali tak świetnie, jak Jan.

Zazdrości pan nam tego, co stało się z naszą siatkówką? Nasza i holenderska obrały dwie zupełnie różne ścieżki. W ciągu ostatnich 20 lat Polska z przeciętnej drużyny stała się potęgą, Holandia z wielkiego zespołu zmieniła się w co najwyżej przyzwoity.

Myślę, że każda reprezentacja chciałaby być w miejscu, w którym jest teraz Polska. Siatkówka to u was bardzo potężny sport. Słyszałem od Michaela Evrarda, dyrektora naszego związku, że gala, na której ogłoszono przyznanie wam mistrzostw świata w 2022 roku, była dużym wydarzeniem w całości transmitowanym w telewizji, a przemowę wygłosił sam prezydent. Rozmawiałem też przez chwilę z Vitalem Heynenem i usłyszałem od niego, że siatkówka w Polsce jest większa, niż piłka nożna w Holandii. To niesamowite. Odpowiadając na pańskie pytanie: Myślę, że siatkówki zazdrości wam każdy inny kraj.

A co się stało, że wy nie jesteście już tak mocni, jak w latach 90.?

Jesteśmy małym krajem, bardziej podatnym na gorsze okresy w różnych sportach. Wy też tego doświadczyliście - w latach 70. byliście wielcy, potem przyszedł kryzys. Potrzebowaliście czasu, żeby go przezwyciężyć i znów jesteście na szczycie. Czasem trafi się bardziej utalentowane pokolenie, innym razem mniej. My mamy teraz lepszy zespół kobiecy, ale i męski potrafi zaskoczyć. W ubiegłym roku na mistrzostwach świata pokonaliśmy Brazylię i Francję. Na ME przed własną publicznością chcielibyśmy pokazać, że tamte wyniki nie były tylko jednorazowym wyskokiem, że krok po kroku wracamy do światowej czołówki.

Siatkówka to w Holandii popularny sport? Ilu widzów spodziewa się pan na trybunach?

Hala w Amsterdamie powinna być pełna, bo jest mniejsza niż ta w Rotterdamie. Podobnie hala w Apeldoorn, gdzie rozegramy ewentualne mecze 1/8 i 1/4 finału. To bardzo siatkarskie miasto. Ale i w Ahoy Arenie powinna być gorąca atmosfera. Na meczu Polska - Holandia będzie 11 tysięcy widzów, w czym 4 tysiące Polaków.

Starcie z mistrzami świata to dla was duża sprawa?

Pewnie. Jak często masz okazję zmierzyć się z taką ekipą u siebie, przy pełnych trybunach. Choć to tylko mecz fazy grupowej, będzie dla nas jak finał. Mam nadzieję, że Polacy przekonają się w tym spotkaniu, jak trudno jest być najlepszym. Wtedy każdy wychodzi ze skóry, żeby cię pokonać. Wszyscy twoi rywale wychodzą na boisko z nożami w zębach i starają się ciebie "zabić". Kiedy jako mistrz olimpijski czy mistrz świata dajesz z siebie 95 procent, masz kłopoty. Musisz dawać 100 procent. Liczę na to, że Holendrzy zmuszą polski zespół do wielkiego wysiłku, że wezmą te noże na boisko.

Macie realne szanse na zwycięstwo?

Jeśli obie drużyny zagrają na swoim normalnym poziomie, wygra Polska. Jednak jeśli wasz zespół nie będzie w swojej najlepszej formie, a Holandia tak, może być różnie. Przekonamy się. Zapowiada się ciekawa bitwa, zarówno na boisku, jak i na trybunach. Mam tylko nadzieję, że ta bitwa będzie przebiegała w przyjaznej atmosferze.

Polacy to według pana główny faworyt do wygrania mistrzostw Europy?

Przyznam szczerze, że w ostatnim czasie nie oglądałem dość meczów, żeby przedstawić szczegółową analizę szans Polaków, Włochów, Rosjan, Francuzów czy Serbów. Te pięć drużyn ma moim zdaniem największe szanse na podium. Jednak jeśli do twojej drużyny, drużyny mistrzów świata, dochodzi prawdopodobnie najlepszy siatkarz na świecie, to na papierze masz najlepszy zespół. Jeśli miałbym postawić pieniądze na którąś z ekip, postawiłbym na Polskę.

Jako były środkowy jest pan w stanie ocenić grę polskich zawodników występujących na tej pozycji?

Też uważam, że zbyt mało o nich wiem. Powiem za to, jaki typ środkowego lubię - takich, którzy decydują o tym, co robią. Zazwyczaj środkowi starają się zobaczyć co się wydarzy i zareagować, tylko że wtedy są zazwyczaj trochę spóźnieni. Sam byłem takim graczem. Poznałem jednak kilku siatkarzy, którzy jakby mieli w głowie wszystkie statystyki i wiedzieli co się stanie. Mieli swój plan i zaczynali go wykonywać gdy tylko rozgrywający rywali dotknął piłki. Czasem wybierali złą opcję, ale gdy wybrali właściwą, dzięki swojej decyzji zabierali przeciwnikowi ten ułamek sekundy przewagi.

Moim zdaniem to mądry pomysł na grę - czasem odpuścisz na przykład pierwsze tempo, bo wiesz, że w danym ustawieniu rywal częściej gra do pozycji numer 4. To sprawia, że jesteś w stanie wejść do głowy rozgrywającemu, który zastanawia się: "Jak ten gość był tam na czas mimo naszego perfekcyjnego przyjęcia?".

Jakieś konkretne przykłady takich graczy?

Miałem dużo problemów grając przeciwko Włochowi Pasquali Gravinii. Świetny był też Francuz Olivier Kieffer. Miał niesamowite ręce, do tego był niezwykle szybki. W niektórych akcjach całkowicie mnie odpuszczał, w innych zasłaniał mi wszystkie możliwe kierunki. Co do ciekawych zawodników, to takim był też obecny trener waszej reprezentacji, Vital Heynen.

Spotkaliście się kiedyś na boisku?

W finale Ligi Mistrzów w Wiedniu, w roku 1997. Był naprawdę interesującym graczem. Bardzo sprytnym, robił wszystko, żeby wygrać. Próbował każdej możliwej sztuczki. Miał taki krótki, bardzo nieprzyjemny serwis. Do dziś go pamiętam!

Komentarze (0)