To był jego wielki dzień. Po ciągnącym się w nieskończoność oczekiwaniu, po siedmiu latach od ostatniego występu w kadrze Kuby, Wilfredo Leon zagrał swój pierwszy mecz w biało-czerwonych barwach. O jego związkach z Polską, staraniach o zmianę sportowego obywatelstwa, wymogach, które musiał spełnić i procedurach, jakim go poddano, napisano w ostatnich dniach opasłe tomy.
Teraz to wszystko wreszcie przestało być ważne. Teraz istotne jest już tylko to, że do naszej drużyny dołączył siatkarski kosmita. Cristiano Ronaldo, Roger Federer, Michael Phelps tego sportu.
Dyskusję o tym, czy Leon powinien dla Polski grać, z tym dniem wypadałoby zakończyć już ostatecznie. - Jeżeli Wilfredo spełnił wszystkie wymogi, ma wszystkie papiery, to o czym mówimy? Leon ma żonę Polkę, ma polski paszport, odczekał tyle ile musiał - mówił nam w dniu jego debiutu Ryszard Bosek, mistrz olimpijski z Montrealu z 1976 roku.
ZOBACZ WIDEO Michał Kubiak nie ma wątpliwości. "Musimy zakwalifikować się na igrzyska i odegrać na nich kluczową rolę"
Sam bohater dnia też pokazał niedawno, że ma dość słuchania o zasadności swojej gry w naszej kadrze. W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" stwierdził, że jeżeli komuś się to nie podoba, niech po prostu wyłączy telewizor.
Ale chyba nawet ci, którym z pochodzącym z Kuby bombardierem jest nie po drodze, w sobotnie popołudnie zostawili telewizory włączone. Choćby dlatego, że ciekawość to chyba jedna z niewielu cech zakorzenionych w ludzkiej naturze silniej niż zawiść i ksenofobia. A debiut gracza kalibru okrętowego działa to jedno z najciekawszych i najbardziej wyczekiwanych wydarzeń ostatnich lat w polskiej siatkówce.
Opole, miasto muzycznych debiutów, zdawało się idealnym miejscem na debiut takiego wirtuoza. Gdy reprezentanci Polski wybiegali na boisko, Leon pojawił się jako ostatni. To była decyzja drużyny, w ten sposób mistrzowie świata chcieli uhonorować swojego nowego kolegę i zadbać o jak najgłośniejszą owację dla niego.
"Mazurka Dąbrowskiego" Wilfredo nie śpiewał. Stał w dumnej pozie i słuchał, jak nasza narodowa pieśń niesie się po Stegu Arenie. Zachował się tak z szacunku dla kraju, w który się urodził. Kiedy był jeszcze reprezentantem Kuby, przed meczami nie śpiewał jej hymnu i teraz nie chciał wartościować swoich dwóch ojczyzn na lepszą i gorszą. Obie są dla niego równie ważne.
W swoim pierwszym oficjalnym secie w reprezentacji Polski maestro Leon grał całkiem nieźle, ale też zdarzyło mu się kilka razy zafałszować. Zepsuł wszystkie trzy serwisy, dwukrotnie zachował się jak nie on i zamiast potężnie uderzać kiwał, a przy setbolu zaatakował z szóstej strefy w siatkę.
Rozgrywający Fabian Drzyzga koniecznie jednak chciał, żeby to nowa gwiazda drużyny zakończyła pierwszą partię i wystawił do niego raz jeszcze, a ten był już skuteczny i polski zespół wygrał z Holandią 25:20.
W secie numer dwa Leon pozbył się już stresu. Zaczął od pięknego ataku, potem dręczył Holendrów serwisowymi bombami. Atakował dużo, ale Maciej Muzaj i Aleksander Śliwka też mieli swoje popisowe akcje i wcale nie pozostawali w jego cieniu. Zwłaszcza ten drugi wielokrotnie wykazywał się sprytem i zimną krwią udowadniając po raz kolejny, że w ostatnim czasie zrobił duże postępy.
Polacy prowadzili 10:6, 18:12 i 22:15. Holendrzy, solidny europejski średniak, nie byli w stanie wywrzeć na mistrzach świata presji. Miłośnik karuzeli zmian Vital Heynen tym razem postanowił trzymać na boisku tych graczy, których wystawił w pierwszej szóstce. Gdy Leon, Śliwka i Muzaj robili swoje, kapitan Michał Kubiak, Jakub Kochanowski czy bohater finałów Ligi Narodów Bartosz Bednorz spokojnie rozciągali się w kwadracie dla rezerwowych i obserwowali, jak ich koledzy wygrywają 25:19.
Po drugiej partii Heynen w końcu zrobił zmiany, i to od razu hurtem. Wymienił... wszystkich zawodników poza libero. Zeszli zatem Leon, Drzyzga, Muzaj, Śliwka, Kłos i Nowakowski, a na placu gry pojawili się Łomacz, Konarski, Bednorz, Kwolek, Kochanowski i Bieniek. Tym samym Leon zakończył pierwszy mecz w reprezentacji Polski z dorobkiem 9 punktów (8/11 w ataku, 1 punkt serwisem). Po zejściu z boiska w strefie dla rezerwowych serdecznie wyściskał się ze swoim polskim szwagrem.
Nowy skład polskiej reprezentacji potrzebował chwilę czasu, żeby złapać rytm, ale od wyniku 6:9 grał już jak z nut. Bednorz atakował tak, jak w Final Six VNL w Chicago, Kwolek "częstował" Holendrów trudnymi serwisami, a na siatce dzielił i rządził Kochanowski. W efekcie po kilkunastu minutach trzypunktowa strata zmieniła się w trzypunktową przewagę (18:15), którą Biało-Czerwoni spokojnie utrzymali do końca.
Przy pierwszej piłce setowej Bieniek dostał jeszcze na środku "czapę" od Luuca van der Enta, ale przy drugiej Bednorz odpalił po prostej pocisk powietrze-ziemia, Polacy wygrali 25:22 i całe spotkanie 3:0.
W dodatkowym secie, na którego umówili się selekcjonerzy Heynen i Roberto Piazza, Polacy zagrali w takim samym zestawieniu, jak w trzeciej odsłonie. Holendrzy jeszcze mocniej odbijali się od naszego bloku, a Bednorz i Kochanowski atakowali jeszcze efektowniej. Biało-czerwoni, mimo problemów w końcówce, i tę partię wygrali bardzo pewnie - 25:21.
Debiut Wilfredo Leona się udał, nasza drużyna znów pokazała, że niezależnie od okoliczności gra znakomitą siatkówkę. Vital Heynen i jego sztab robią to dobrze.
Stegu Arena, Opole
Polska - Holandia 3:0 (25:20, 25:19, 25:22)
Dodatkowy set: 25:21 dla Polski.
Polska: Fabian Drzyzga, Maciej Muzaj, Wilfredo Leon, Aleksander Śliwka, Piotr Nowakowski, Karol Kłos, Paweł Zatorski (libero) oraz Dawid Konarski, Grzegorz Łomacz, Bartosz Kwolek, Bartosz Bednorz, Jakub Kochanowski, Mateusz Bieniek, Damian Wojtaszek (libero)
Holandia: Thijs Ten Horst, Maarten van Garderen, Luuc van der Ent, Fabian Plak, Nimir Abdel-Aziz, Gijs van Solkema, Just Dronkers (libero) oraz Wessel Keemink, Wouter ten Maat, Gijs Jorna.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)
Tak dla przypomnienia. Ojca ma się jednego i ojczyznę również.
Mecz, można by rzec, treni Czytaj całość