Kiedy Vital Heynen prowadził siatkarski trening dla dziennikarzy, zajęcia zaczął od ćwiczenia w którym wymagał, by ruszając z miejsca pierwszy krok postawić do przodu. Tego samego wszyscy wymagali od niego w nowym miejscu pracy - żeby po kilku chudych latach Biało-Czerwoni wreszcie zaczęli zmierzać ku lepszemu.
Na razie Belgowi się udaje, choć po beznadziejnym sezonie pod wodzą Ferdinando De Giorgiego nie musi dokonywać cudów, żeby wypaść od poprzedniego selekcjonera lepiej. W porównaniu z poprzednim rokiem widać progres, choć narzucone przez Heynena tempo marszu postępu jest co najwyżej spacerowe.
Zacznijmy od tego, co nowemu selekcjonerowi naszej kadry trzeba zapisać na plus. Heynen jeszcze przed startem Ligi Narodów zapowiadał, że sprawdzi tylu zawodników, ilu tylko się da. Dało się dwudziestu dwóch, w tym wielu bardzo młodych i bez międzynarodowego doświadczenia. Artur Szalpuk czy Aleksander Śliwka wreszcie mogli poczuć się odpowiedzialni za drużynę i jej wynik, Jakub Kochanowski i Bartosz Kwolek zobaczyli, jak dużo muszą jeszcze pracować, żeby z wybitnych juniorów stać się choćby dobrymi seniorami. Damian Schulz, Maciej Muzaj, Marcin Janusz czy Marcin Komenda zobaczyli różnicę między graniem ligowym a międzynarodowym, i to na dystansie dłuższym, niż kilka piłek w końcówce przegranego seta.
To dobrze, że nowy trener Polaków dokonał gruntownego przeglądu wojsk, sprawdził wieczne talenty, ograł młodych, zapoznał ich z potęgą bloku Rosjan i serwisów Amerykanów. Do tego, zabierając tych graczy, w których widzi przyszłość naszej kadry, w trzytygodniową tułaczkę na trasie warszawa - Osaka - Chicago - Melbourne - Warszawa, sprawdził ich charaktery i zbudował atmosferę w grupie. Dobry klimat w zespole, którego tak bardzo brakowało w ubiegłym roku, teraz ponoć jest, a zawodnicy podkreślają, że duża w tym zasługa Heynena.
Choć mieliśmy jeden z najmłodszych, o ile nie najmłodszy zespół w całej Lidze Narodów, udało się rozpocząć rozgrywki od ośmiu zwycięstw w dziewięciu spotkaniach, a potem, mimo coraz większych kłopotów z wygrywaniem, siłą rozpędu awansować do turnieju finałowego. Udział w Final Six na pewno był dla tej drużyny wartością dodaną, pierwszym testem o najwyższym poziomie trudności. Tym razem nasi siatkarze razem oblali, ale ci, którzy na siatkarskim uniwersytecie są krócej, dowiedzieli się przynajmniej jak taki egzamin wygląda.
Wreszcie - selekcja na mistrzostwa świata. Przez dwa miesiące Heynen na każdy mecz wystawiał inną szóstkę i w żaden sposób nie pokazywał, kto jest mu potrzebny bardziej, a kto mniej. Okazało się jednak, że wnioski wyciągał, tylko dobrze je ukrywał. Dostrzegł, że Szalpuk, Kochanowski czy Kwolek do występów w tej drużynie już dorośli, a Bartłomiej Lemański i Bartosz Bednorz jeszcze nie.
ZOBACZ WIDEO Polaków zawiodło przygotowanie fizyczne. "Każdy robi badania. Sztuką wyciągnąć wnioski"
Tyle, jeśli chodzi o pochwały, teraz to, co dziennikarz lubi najbardziej, czyli wyliczanie grzechów. Pochwaliłem Belga za odważną rotację składem, sprawdzanie nieogranych w kadrze siatkarzy na długim dystansie. Sam zamysł był dobry, ale pod koniec Ligi Narodów można już było odnieść wrażenie, że Heynen zbyt mocno kręci karuzelą z nazwiskami.
Po początkowym szaleństwie spodziewałem się stabilizacji i ogrywaniu zawodników, którym trener zaufał najbardziej i których widzi w składzie na MŚ. Tymczasem on kręcił z całej siły do ostatniego meczu, jakby bawił się składem, a nie szukał najlepszych rozwiązań.
Najlepszy przykład - Bartosz Kurek świetnie zagrał w Lille przeciwko Rosji i był to najlepszy występ jakiegokolwiek polskiego gracza na pozycji atakującego od co najmniej dwóch sezonów. Mimo to kolejny mecz od początku do końca spędził w kwadracie dla rezerwowych. Chciałbym wiedzieć, czy występ Kurka był zwiastunem jego rosnącej formy, czy jednorazowym wystrzałem. Heynen zadbał jednak o to, żebym nie wiedział. Przeciwko ekipie USA posłał na boisko Schulza, który męczył się niemiłosiernie, Muzaj też nic nie był w stanie zdziałać i mecz oddaliśmy bez walki.
Zresztą, nie licząc świetnego występu Kurka, tak właśnie przegraliśmy całe Final Six. Wiem, że Heynen podszedł do całej tegorocznej Ligi Narodów jak do czasu próby, że czas wygrywania ma przyjść później, ale nie bardzo rozumiem, czego ten młody zespół ma się nauczyć, przegrywając mecze do 0, a sety do 18. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek i komukolwiek na takich doświadczeniach udało się zbudować silną reprezentację Polski.
Skoro dzięki dobremu początkowi udało się wejść do turnieju finałowego, to trzeba było rzucić na niego wszystko, co w tym momencie mamy najlepszego. Może przynajmniej skończyłoby się na dwóch porażkach w lepszym stylu. A piłkarski mundial pokazuje nam, że styl, w jakim się przegrywa, robi ogromną różnicę - co innego pożegnać się z turniejem jak Maroko, czy ostatnio Rosja, a co innego spakować walizki w niesławie, jak kadra Adama Nawałki.
Wracając do Kurka, był on jednym z pięciu atakujących, których sprawdził Heynen w całej Lidze Narodów. Dobre mecze zawodników, którzy w teorii powinni zdobywać najwięcej punktów, należały do wielkiej rzadkości. W zasadzie pamiętam jeden dobry, Kurka przeciwko Rosji, i kilka niezłych. Najwięcej było przeciętnych i słabych. Problem na ataku wciąż nie jest rozwiązany, a w tym momencie nie wiadomo nawet, kto według selekcjonera miałby go rozwiązać. Do ostatniego piątku nie sposób było odgadnąć, kto w hierarchii Heynena jest numerem 1, a kto numerem 5. Po ogłoszeniu kadry na MŚ lista skróciła się o dwa nazwiska, ale układanie Kurka, Schulza i Dawida Konarskiego na pozycjach od pierwszej do trzeciej pozostaje całkowitą loterią.
Na koniec coś, co w grze Biało-Czerwonych denerwowało mnie najbardziej. Co do poprzednich przytyków Heynen może po prostu powiedzieć, że taką ma wizję, taki plan, a my powinniśmy rozliczyć go najwcześniej po mistrzostwach świata. I będzie mieć rację. Wizją nie da się jednak wytłumaczyć tego, że choć Polacy wiele elementów gry wykonują na poziomie światowym lub zbliżonym, to zagrywają po prostu beznadziejnie. Tak jest zresztą od lat, z krótkimi przerwami na pojedyncze turnieje.
Od kiedy eksplodował talent Mariusza Wlazłego, czyli od mniej więcej piętnastu lat, polska siatkówka nie jest w stanie wypuścić w świat choćby jednego siatkarza, którego serwis byłby punktem odniesienia, wzorcem dla innych. U Heynena niemoc w tym elemencie jest szczególnie widoczna, bo to trener, który psucia zagrywek nie znosi i ogranicza je jak tylko się da. I tak Kwolek, który w rozgrywkach juniorskich i w PlusLidze pokazywał naprawdę potężne serwisy, w kadrze po dwóch błędach przechodzi na łatwego flota. Tak samo piłkę wprowadzają do gry Śliwka czy Szalpuk, sprawni i silni gracze, którzy powinni rzucać na drugą stronę siatki kamienie lecące z prędkością 110 i więcej kilometrów na godzinę. Kurek, który kiedyś wzbudzał strach rywali, gdy szedł w pole serwisowe, teraz nie jest w stanie zagrozić nawet zespołom ze średniej półki. A przeciętną zagrywkę polskiego siatkarza Amerykanin czy Brazylijczyk przyjmuje z uśmiechem na ustach i myśli sobie, że zawsze chciałby grać z tak serwującym rywalem.
Nie tędy droga, panie Heynen! Finał Ligi Narodów pokazał, że w siatkówce wygrywa dziś ten, kto najlepiej zagrywa. W starciu z Rosjanami Francuzi walili serwisami na najwyższym światowym poziomie, Kevin Le Roux czy Earvin N'Gapeth uderzali po 120 na godzinę i rzadko się mylili. A to i tak nie wystarczyło, bo Dmitrij Muserski i Maksim Michajłow bili jeszcze mocniej i jeszcze celniej. Wiadomo, wymieniamy nazwiska najlepszych siatkarzy na świecie, naszych w tym gronie nie ma, ale chcą się w nim znaleźć, chcą być jedną z najlepszych na świecie drużyn. Nic nie wskazuje na to, że sposobem na skuteczny pościg za Rosją, Francją czy USA jest praktykowanie względnie bezpiecznej zagrywki szybującej. Nie wierzę, że nasi gracze nie są w stanie mocno i regularnie serwować z wyskoku. Jeśli przy wyżej notowanych rywalach wyglądają w tym elemencie jak dzieci, to znaczy, że powinni poświęcić mu więcej czasu na treningach.
Finały w Lille pokazały, że siatkarski świat idzie do przodu w szybkim tempie nie tylko jeśli chodzi o poziom sportowy, ale i organizacyjny. Chyba po raz pierwszy poza Polską zrobiono z siatkówki tak kapitalne widowisko. Jako samozwańczy "Volleyland" powinniśmy się z tego cieszyć, bo im głośniej będzie o siatkówce na świecie, tym bardziej będzie się doceniało nasz know-how w tej dyscyplinie, oby także nasze sukcesy. Trzeba jednak pamiętać, że im większe zainteresowanie, tym więcej chętnych do zabawy i tym wyższy poziom sportowy.
My pod względem organizacji wciąż bez żadnych obaw siedzimy na królewskim tronie, ale sportowo już teraz nie idziemy dość szybko, żeby utrzymać się w czubie. Nie ma rady, trzeba przyspieszyć.
Póki co, za Ligę Narodów daję Polakom cztery z minusem, cztery za ogólnie niezłą postawę, awans do Final Six i przyzwoite 5-6. miejsce, minus za marną końcówkę. Liczę jednak, że jeszcze w tym sezonie będziemy naszym siatkarzom hojnie rozdawać celujące. Tylko niech oni wreszcie zaczną serwować jak należy!
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)
Bowiem oczekuje więcej, niż moim zdaniem oczekiwać się powinno.
Dysproporcję w umiejętnościach technicznych zobaczyliśmy. Niezależni Czytaj całość