Mamy problemy z trenowaniem siatkarek, ale może być lepiej. "Z kobietami musisz budować relacje"

Materiały prasowe / Reprezentacja Polski siatkarek/CEV.lu
Materiały prasowe / Reprezentacja Polski siatkarek/CEV.lu

Praca z kobietami jest w polskim sporcie uznawana za ryzykowne wyzwanie, które często kończy się klęską. A tak nie musi być. - Mamy fantastycznych ludzi, ale dajmy im narzędzia - przekonuje Ewa Stellmach, trener mentalny.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Kaczmarczyk, WP Sportowe Fakty: Pretekstem do naszego spotkania jest pani książka, która ma się ukazać w przyszłym roku. Jaki będzie jej temat?

Ewa Stellmach, trener mentalny i coach sportowców:
Książka ma pokazać przede wszystkim różnice między kobietami i mężczyznami w sporcie. Nieważne, czy nazwiemy ją podręcznikiem, czy poradnikiem. Chcę, by pokazała trenerom pracującym z kobietami, jak je zrozumieć i pomóc im, a co za tym idzie, osiągać lepsze wyniki. Będą w niej konkretne sposoby i metody pracy mentalnej z kobietami. Poprosiłam fachowców, tj. fizjologów, fizjoterapeutów i lekarzy, którzy chcą dzielić się swoją wiedzą i zadaję im konkretne pytania na temat wydolności, wytrzymałości czy odporności na ból.

Pytam też same zawodniczki uprawiające różne dyscypliny, od gimnastyki po lekką atletykę. Zależy mi zwłaszcza na tych dziewczynach, które już zakończyły kariery i ich spostrzeżeniach, co mogłyby w przeszłości podpowiedzieć swojemu trenerowi, by pracowało im się lepiej. Do tego trenerzy, rodzice... Jak najwięcej różnych perspektyw.

Ten temat interesuje mnie zwłaszcza w kontekście polskiej siatkówki kobiet, której poziom od lat nieuchronnie spada. A jednym wielu z wytłumaczeń takiego stanu rzeczy jest słaby poziom polskich trenerów pracujących z siatkarkami.


Grałam w siatkówkę przez dwanaście lat, potem byłam trenerem, mam syna siatkarza - absolwenta SMS-u, dlatego ta dyscyplina zajmuje sporą część mojego życia. Nie zamierzam tutaj oceniać niczyich kompetencji czysto trenerskich, ja nie jestem od tego. Nie wiemy, skąd to się bierze, że do męskiej siatkówki sprowadza się najlepszych trenerów ze świata, a do żeńskiej nie. Trzeba znać całe zaplecze, a ja taką wiedzą nie dysponuję. Ograniczanie się do Polaków nie musi być wcale złe, ale... Moje prywatne zdanie, poparte wieloma obserwacjami, jest takie, że polski system szkolenia trenerów jest niewydolny. Zwłaszcza od strony psychologii sportu, czyli mojej dziedziny. Dobrze by było zadbać o tych ludzi, bo są w większości świetni i dać im narzędzia, których teraz im brakuje.

Zgłasza się do mnie coraz więcej szkoleniowców, którzy widzą potrzebę indywidualnej pracy nad sobą. Dlaczego? Oni zauważają, że muszą w obecnych czasach umieć dotrzeć nie tylko do ciała, ale i do głowy zawodnika, a nie wszyscy to potrafią. Kończyłam jakiś czas temu AWF i pamiętam, że miałam semestr, może dwa, psychologii ogólnej, do którego zaliczało się właściwie wszystko, co jest w jej obrębie. Nie było i do tej pory nie ma w programie nauczania konkretnej specjalizacji: psychologia sportu.

Podam konkretny przykład. Znajomy trener judo, pracujący z dziewczynami i chłopakami. Spotkaliśmy się na jednej z uczelni sportowych. Wszedł razem ze mną do środka i tak westchnął:

- Wiesz co, to moja uczelnia, ale zmarnowałem w niej cztery lata.

Nie pytałam, czemu tak stwierdził, byłam ciekawa, co wyjdzie w dalszej rozmowie. Przecież mógł to wytłumaczyć w różny sposób: przebalowałem, nie chciało mi się nic robić… A on potem dodał:

- Dopiero teraz widzę, że mnie nie przygotowano do pracy z dzieciakami, ja kompletnie ich nie rozumiem. Do judo jestem przygotowany jako były zawodnik i trener, ale nie wiem, jak pracować z grupą. Jak dotrzeć do dziewczynek. Jak rozmawiać z rodzicami. Jak radzić sobie z emocjami, kiedy zawodnik płacze po przegranej walce. Nikt mnie tego nie nauczył.

I tak powstał nauczyciel, który wie, czego zamierza uczyć, ale nie ma pojęcia, w jaki sposób.

Zna się na sporcie, ale nie potrafi sobie poradzić z całą resztą. Do tego w jego przypadku doszedł jeszcze problem rodziców, w końcu oni są nieodłączną częścią sportu dzieci.

Sprawdziłam niedawno, czy przypadkiem coś nie zmieniło się na lepsze i poprzeglądałam oferty studiów podyplomowych. Mamy kierunek wychowanie fizyczne, po którym można uczyć w szkole i do którego można zrobić dodatkowy kurs z przygotowania pedagogicznego. W programie nie ma ani jednej godziny psychologii! Poszperałam sobie po różnych kierunkach, popytałam, ale psychologii sportu w tych programach nauczania właściwie nie ma. Tym samym nie ma nauki radzenia sobie ze stresem, presją, elementów treningu mentalnego. A to by się bardzo przydało naszym trenerom.

Spotykałem trenerów, którym kiedyś wydawało się, że ich praca polega tylko na tym, by dobrze przygotować zawodniczkę do meczu, miała skakać, atakować i wygrywać. A potem przyznawali, że zapominali o czynniku czysto ludzkim i gubili się w sytuacjach, kiedy dobrze trenująca grupa traci seriami punkty z dużo niżej notowanym rywalem.

Przegrywają mecz w głowie, jak to się mówi. Trener mi mówi, że ma mistrzynie treningu, ale kiedy przychodzi do meczu, to zespół mu się sypie. Co się dzieje, że nie wygrywamy? Najprostsza odpowiedź jest taka: czegoś nie zauważyłem, nie dopytałem, mogłem zareagować wcześniej na pewnie symptomy. Szczególnie mnie irytuje sytuacja, kiedy ktoś przez lata trenuje wyłącznie mężczyzn, potem budzi się pewnego dnia i stwierdza: to teraz popracuję z kobietami. I zaczyna od nich wymagać tego samego, co od facetów, używa tego samego języka, nie obserwuje ich i nie widzi potrzeby rozmowy. Nie bierze pod uwagę fizjologii, a przecież każdy się zgodzi, że w środku trochę się różnimy.

Mam taki przykład, który pewnie powiela się w innych dyscyplinach, także siatkówce. Jestem u znajomego trenera, którego uwielbiam i podziwiam za to, że daje z siebie wszystko mimo braku warunków i pieniędzy. I widzę wiszący na ścianie plan treningowy na wiele, wiele miesięcy do przodu. Każda zawodniczka jest w nim wyszczególniona, ma zapisane bardzo skrupulatnie, co każdego dnia i tygodnia będzie robiła. Tak przeglądam tę rozpiskę i pytam:

- Słuchaj, ale ten plan jest orientacyjny, prawda?

Trener odpowiada: - Nie, tego będziemy się ściśle trzymać przez pięć miesięcy.

- Okej, a jeżeli któraś z nich poczuje się słabo? Wziąłeś pod uwagę, że ona może mieć okres?
- A jakie to ma znaczenie?

Dla mnie miało dość duże. I chyba dla każdego innego człowieka też by miało. Poza tym zerknęłam jeszcze raz w ten plan i zapytałam:

- Masz u siebie juniorki, które za kilka miesięcy będą zdawały egzaminy gimnazjalne. Ich głowa w tym momencie będzie zupełnie gdzie indziej.
- A co mnie to obchodzi? Będą miały wtedy wolne, to wystarczy.

To mi się nie spodobało. Na szczęście ten szkoleniowiec jest bardzo otwarty i chętny do rozmowy, dlatego mogłam mu wytłumaczyć, jak to działa. I trzeba było widzieć, jak bardzo był zdziwiony tym, że jedna zawodniczka przeżyje miesiączkę bez większych trudności, a druga nie będzie umiała wstać z łóżka przez dzień lub dwa i trzeba to uwzględnić w planie treningu.

Jedna z siatkarek mówiła mi o koleżance z Brazylii, która opowiadała, że w jej ojczyźnie zawodniczki same mówią trenerowi, kiedy każda z nich ma okres i on to uwzględnia w swoim grafiku. Wie, kiedy któraś z nich może z powodu miesiączki wrzeszczeć lub płakać z byle powodu. Która będzie się skarżyć na bóle brzucha lub kręgosłupa, a która jakoś to przeżyje. I to się wiąże z innymi ćwiczeniami na siłowni, inną pracą fizjoterapeutów.

Katarzyna Skowrońska-Dolata opowiadała w wywiadach o graniu i życiu w Brazylii, że jej klub postawił na stworzenie naprawdę bliskich więzi i wszystkie zawodniczki mieszkały w specjalnym ośrodku jak wielka sportowa rodzina. Znały się doskonale z rodziną trenera, urządzały wspólne obiady...

Może w innych kulturach takie skoszarowanie na jednym terenie byłoby dobre, ale nie jestem przekonana, czy sprawdziłoby się u nas. Siatkarki, z którymi rozmawiałam, lubią raczej uciekać do swojej samotni, do swojego życia, chłopaka lub męża. Czasami bywam w spalskim Centralnym Ośrodku Sportu i obserwuję choćby młodych siatkarzy, którzy tam żyją w pewnym odosobnieniu. I widać na pierwszy rzut oka, kiedy czują się zmęczeni sobą nawzajem. Dziewczyny reagują jeszcze inaczej, one lubią oddzielić sobie zawód i sport od życia prywatnego.
[nextpage]Co jeszcze bywa problemem w naszych warunkach?

Zauważyłam w naszej siatkówce inny trudny przypadek: dziewczyny są strasznie eksploatowane. Zdarzali się w Polsce trenerzy, którzy pracowali całe życie z mężczyznami, a potem przyjeżdżali do nas pracować z kobietami i stosowali te same metody treningowe. Mało kto zauważa też, że kobieta potrzebuje trochę czasu dla siebie i nie jest w stanie spędzić całego dnia w sali treningowej, myśląc tylko o siatkówce. Zdarzają się prawdziwe pasjonatki, ale nawet one chcą mieć chwilę na fryzjera lub kosmetyczkę. A trener potem krzyczy na nie: co to ma być! To nie jest profesjonalizm! Nie zawracajcie mi głowy pierdołami! A to nie są pierdoły, tylko potrzeby każdej kobiety na świecie.

Sport stał się niesamowicie medialny, pojawiły się social media i sportowcy chcą się pokazać z jak najlepszej strony nie tylko na boisku. Wystarczy zobaczyć profile siatkarzy: jak oni dbają o ubranie, fryzury, buty... Skoro oni chcą dobrze wyglądać przed kamerami, to tym bardziej chcą tego kobiety! Siatkarce nie wystarczy prysznic po treningu, ona chce czuć się dobrze ze sobą i ładnie wyglądać. A nie wszyscy to rozumieją.

[b]

Rozumiał to Andrzej Niemczyk, który wertował czasopisma kobiece równie wnikliwie, co podręczniki akademickie o fizjologii i psychologii.[/b]

Magda Śliwa kiedyś opowiadała mi o trenerze Andrzeju Niemczyku, że w trakcie długiego zgrupowania potrafił wejść do szatni, odwołać trening i krzyknąć: "Baby, won do fryzjera! Dopóki nie będziecie wyglądały jak kobiety, nie wpuszczam was do sali!"

Umiał zauważyć, kiedy zmęczone fizycznie i mentalnie zawodniczki potrzebują chwili oddechu. I to się wiąże z tym, co dla mnie w sporcie jest najważniejsze i najpiękniejsze: budowaniem relacji. Podczas konferencji organizowanej przez Śląski Związek Piłki Nożnej dla rodziców młodych piłkarzy i piłkarek powtarzałam niemal co chwila, że to jest dla mnie klucz do wyników. Żeby taki młody człowiek poszedł do ciebie i chciał się czymś pochwalić, zwierzyć się, powiedzieć, co akurat mu siedzi w głowie. Co się dzieje u niego w życiu, z czym ma problemy.

To jest potrzebne chłopakom, a dziewczynom chyba trzy razy bardziej. Słyszę czasem: ona ciągle ryczy, nie wiem, o co jej chodzi. Odpowiadam: to się dowiedz! I słyszę: ale przecież nie będę do niej szedł i pytał. No właśnie, w idealnej sytuacji to ona do Ciebie idzie i mówi, z czym ma problem. Po tylu miesiącach czy latach współpracy tak powinno być! Sama miałam za czasów liceum takiego trenera, który o naszej grupie wiedział absolutnie wszystko. Potrafił przyjść do szkoły i sprawdzić, jakie mamy oceny, mnie załatwił korepetycje z chemii, z którą wiecznie miałam problemy. Wiedział nawet, która z nas ma problemy z chłopakiem.

Pamiętam rozmowę z Kathy DeBoer, szefową amerykańskiego stowarzyszenia trenerów siatkówki, która tłumaczyła, że grupa mężczyzn potrzebuje bodźca w postaci rywalizacji i ciągłego udowadniania swojej wartości, a kobiety wolą tworzyć sieć i razem stawiać czoła wyzwaniom. To podejście do budowania dobrej drużyny wciąż się sprawdza?

Przypomniałam sobie teraz moje ostatnie rozmowy z młodymi siatkarzami i wydaje mi się, że takie podejście też ewoluuje. Na szkoleniach trenerskich wraca temat różnicy pokoleń, jakkolwiek by tego nie nazwać. Szkoleniowcy starszej daty, zwłaszcza ci, którzy kiedyś byli zawodnikami, stosują od lat metody, które kiedyś zadziałały i dały im sukces. Natomiast w pewnym momencie one przestają działać i zaczynają się pytania: ale dlaczego? A to wszystko przez zmieniającą się rzeczywistość. Wraz z social media pojawił się hejt, pojawili się sponsorzy, pieniądze i wymagania.

To bycie razem w jednej sieci może pomagać kobietom, dzięki temu wymienią się informacjami, swoimi spostrzeżeniami. Ale jeśli trener nie będzie chciał z nimi rozmawiać i tworzyć z nimi tej relacji, to nie dowie się pewnych rzeczy. Pomagałam siatkarce, która miała swojego kibica - choć raczej pasowałoby powiedzieć: stalkera -który potrafił jej wysłać wiadomość o godzinie 23: "Widzę światło w twoim oknie, masz jutro mecz, idź spać, bo ci..." 

Kiedy mówiłam o tym jej trenerowi, on odpowiedział: ale jaki ona ma z tym problem? Przecież nie musi siedzieć w Internecie i patrzeć ciągle w komórkę. A przecież skoro ona żyje z dala od rodziców i chłopaka, to przecież będzie korzystała z telefonu, nie uniknie tego. Zresztą sugeruję od dłuższego czasu swoim zawodnikom, by ograniczyli lub zupełnie porzucili Facebooka. Już lepszy jest Instagram albo Twitter, tam siła rażenia hejtu jest zdecydowanie mniejsza.

Czyli niezależnie od płci nie uciekniemy od zwykłej rozmowy i poznania drugiego człowieka możliwie jak najbardziej.

Trener, który zamierza pracować z kobietami, powinien przede wszystkim je polubić. Powinien starać się je zrozumieć, próbować do nich dotrzeć. Jeśli nie ma takiej osobowości, będzie mu bardzo trudno. Podstawowa znajomość mechanizmów psychologicznych i sposobów komunikacji jest konieczna, nie ma innej drogi. Oczywiście nie możemy się ograniczać do mężczyzn pracujących z kobietami, przecież mamy też trenerki. I wcale nie jest tak, że kiedy kobieta trenuje kobietę, to wszystkie problemy znikają jak ręką odjął.

A wydawałoby się, że to oczywiste rozwiązanie: kobiety najlepiej zrozumie kobieta.

Miałam rozmowę ze sztabem trenerskim w składzie pani trener i dwóch trenerów, temat stary jak świat: nie ma wyników, co robić? Zaczęłam opowiadać im o pięciu dysfunkcjach pracy zespołowej według Patricka Lencioniego; w jego modelu fundamentem piramidy składającej się na dobrą pracę grupy jest zaufanie.

A zatem dysfunkcją jest brak zaufania, czyli sytuacja, w której na przykład nie potrafimy rozmawiać i mówić sobie wprost, co nam się nie podoba, prowadząca do konfliktu. A czasem trzeba się pokłócić, by wyciągnąć z tego konstruktywną krytykę. Ja to tłumaczę, a pani trener mówi mi z wyrzutem: skąd mamy takie rzeczy wiedzieć? Może mam być jeszcze psychologiem? A ja odpowiadam: słuchaj, nie musisz, ale jest coś takiego jak psychologia sportu i psychologia w sporcie. I bez niej dzisiaj nie ma szans.

Jest jeszcze jedna poważna bariera: głos i mowa ciała. Czyli krzyczenie, ostentacyjne demonstrowanie swojego niezadowolenia. U mężczyzn podniesiony głos może zadziałać, wtedy podrażniony zawodnik będzie chciał coś udowodnić, poprawić się. U kobiet ta sama reakcja wywoła zamknięcie się w sobie, płacz, czasem paraliż ruchowy. Czują się wręcz atakowane. Obserwuję mowę ciała szkoleniowców w trakcie spotkań i zauważam dużo niepokojących sygnałów właśnie w drużynach kobiecych.

I potem tłumaczę: nie może być tak, że trener, który w trakcie gry szaleje przy linii, co chwila podpowiada coś swoich siatkarkom, nagle traci nimi zainteresowanie, gdy tracą punkty całą serią. Siada na ławce, obraca się bokiem i wygląda, jakby się obraził. A zawodniczki patrzą na niego i nie wiedzą, co się dzieje! Proszą wzrokiem o pomoc, a spotykają się ze ścianą. Według mnie kobiety takie sygnały odbierają bardzo osobiście.

Z czego może wynikać tak wyraźna niechęć trenerów do nawiązywania relacji? Boją się, że stracą przez to autorytet i dadzą sobie wejść na głowę?

Podejście zależy od człowieka, ale postępowanie osób, o jakim pan mówi, wynika z tego, że uważają się one za nieomylne. "Bo ja tak mówię", czyli styl dyrektywny, autorytarny. Nie potrafią nawiązać dialogu, bo prawdopodobnie nikt im nie pokazał, że można inaczej. Ale są też na szczęście przedstawiciele starszego pokolenia, którzy przychodzą na szkolenia, zadają ciekawe pytania i zwyczajnie chcą wiedzieć coś więcej. Podobnie zainteresowanie wykazują młodzi trenerzy, którzy nie osiągnęli wielkiego sukcesu jako zawodnicy i chcą, by ich przyszli uczniowie zdobyli dużo więcej.

Między innymi dla nich napisałam trzy lata temu program studiów podyplomowych, z podziałem na sporty zespołowe i indywidualne, Akademia Sport Master Class. Dłuższy czas nie wiedziałam, co z tym zrobić, ale teraz zainteresowała się tym m.in. Wyższa Szkoła Biznesu w Dąbrowie Górniczej oraz Wyższa Szkoła Zarządzania i Administracji w Opolu, w której wykształcenie zdobywa wielu naszych sportowców, w tym duża grupa siatkarzy PlusLigi. Jestem ciekawa, jak ten kierunek się rozwinie: z trenerami jest o tyle problem, że przez swoje zajęcia mają mało czasu. Ale jest nadzieja, bo trafiają do mnie ludzie, którzy potrzebują takiej wiedzy i są nią zainteresowani.
[nextpage]W takim razie gdybyśmy zebrali zestaw absolutnie niezbędnych cech idealnego trenera w sportach kobiecych…

Taki człowiek musi lubić kobiety, to jest absolutny number one!

Zdarzają się tacy, którzy nie lubią?


Trudno powiedzieć, ale część z nich sprawia takie wrażenie. Po drugie: musi umieć i chcieć rozmawiać. Poza tym niezbędna jest znajomość fizjologii kobiet i wiedzieć, że należy z nimi pracować inaczej niż z mężczyznami. I zainteresowanie psychologią rozwojową, tym bardziej, jeśli pracuje z dziećmi i młodymi kobietami w okresie dojrzewania. A według mnie samej kluczowe jest ukierunkowanie i trzymanie się jednej grupy: albo kobiety, albo mężczyźni. Przeskakiwanie z jednej drużyny do drugiej niczego nie da, bo te same metody nie zadziałają...
[b]

Ale mamy chociażby przykład Bernardo Rezende, który przez lata zdobywał medale zarówno z kadrą siatkarzy, jak i żeńskim zespołem ligowym.[/b]

Zdarzą się też inni tacy szkoleniowcy i będą wyjątkami potwierdzającymi regułę. Do tego dochodzi też kwestia mentalności, o której kiedyś rozmawiałam z gronie ludzi "siedzących" w sporcie. Doszliśmy do wnioski, że tutaj nie ma mentalności niewolników. I od razu wyjaśniam, żeby to źle nie zabrzmiało: kobiety z południa, przyzwyczajone do kultu macho, traktują trenera wyjątkowo i są wobec niego bardziej uległe. To, co powie, jest święte. A takie Polki nie dadzą się tak łatwo przekonać facetowi tylko dlatego, że jest facetem. Podczas zbierania materiałów do książki rozmawiałam z kobietami-sportowcami o trenerach z Rosji i Białorusi: tamtejsze podejście to dla nas może być jakiś inny świat, kosmos. Krzyk, szturchanie, popychanie, poniżanie przy całej grupie…

Przypomina się metoda trenerska Nikołaja Karpola. Brutalna, wymuszająca łzy, ale od lat niezmiennie skuteczna.


Czy to jest dobre dla sportu i sportowców, nie wiem. Być może w Rosji zawodnicy części wykazują postawę: robimy to, co należy, siedzimy cicho, zdajemy się na trenera. Potem przyjeżdża do nich szkoleniowiec z zagranicy i odbija się od ściany, bo proponuje im obce podejście, a oni oczekują zupełnie czegoś innego. Wraca kwestia autorytetu: jak go zbudować? Dla pokolenia naszych dziadków autorytetem był każdy, kto był wyżej w pozycji społecznej: dyrektor, naczelnik, szef. Dwadzieścia lat temu pan trener był święty, teraz wszystko zaczęło się zmieniać.

Jeżeli powiesz zawodnikowi, że zdobyłeś kiedyś mistrzostwo świata i Europy, wygrywałeś wiele razy w Polsce, on nie uzna cię za swojego mistrza. Młodzi sportowcy odbierają takie przechwałki negatywnie, zwłaszcza kobiety. Dla nich będziesz autorytetem, jeśli pomożesz im osiągnąć tak dobre wyniki. "Dzięki tobie zdobyłem mistrzostwo, trafiłem do reprezentacji, rozwinąłem się, dlatego cię szanuję" - tak to działa. Medale z przeszłości nie przekładają się zawsze na wyniki w karierze trenerskiej, o czym przekonuje choćby przykład Zbigniewa Bońka czy Sebastiana Świderskiego.

Od czego zależy to, że na przykład Bońkowi i Świderskiemu, wybitnym zawodnikom, nie powiodło się w fachu trenerskim?


Tutaj najchętniej udzieliłabym ulubionej odpowiedzi "to zależy", bo po prostu tego nie wiem, jest za dużo zmiennych. Pamiętam pytanie zadane przez jednego z rodziców podczas szkolenia: jak sprawdzić kwalifikacje trenerskie? Wiadomo, że jeśli ktoś uzyskał, dajmy na to, tytuł instruktora sportu w siatkówce dwadzieścia lat temu i od tego czasu nie był na ani jednym szkoleniu, nie pogłębiał wiedzy, to z oczywistych względów nie będzie znał nowinek ani trendów. Ale w swoim wystąpieniu odpowiedziałam: dla mnie jako rodzica sportowca ważniejsze od kwalifikacji były kompetencje. Czyli na przykład to, jak rozmawia z młodymi ludźmi, czy potrafi nawiązać z nimi relacje, czy częściej się uśmiecha niż krzyczy...

Wróćmy do zestawu tych niezbędnych cech.


Na potrzeby Kongresu Psychologii Sportu sporządziłam ankietę, na którą odpowiedzi udzieliło około stu sportowców i osiemdziesięciu trenerów, która miała pokazać, jakie cechy powinien mieć idealny szkoleniowiec. Albo inaczej: jakich cech oczekują od nich sportowcy, czy w przypadku sportowców - trenerzy, by mieć lepsze efekty pracy. I jedna z odpowiedzi mnie zaskoczyła, a pojawiła się w bardzo dużej liczbie ankiet. Zawodnicy wskazywali, że trener ma być trenerem, a nie kumplem. Musi być postawiona pewna jasna granica. Podczas treningów nie ma kumplowania się, tylko jasne reguły, konsekwencja i zaufanie. Jeśli jest ustalone, że podczas zajęć nie używa się telefonów komórkowych, a pan trener chodzi ciągle z komórką, to jest to jawne łamanie narzuconych przez siebie zasad. A na to ludzie sportu są bardzo, bardzo uczuleni.

Co ciekawe, w ankiecie bardzo często pojawiało się też unikanie krzyku. Kiedyś to mniej nas obchodziło, sama pamiętam, jak trener czasami na nas wrzeszczał. Ale obecne młode pokolenie podchodzi już inaczej do podnoszenia głosu.
Za to jeszcze ciekawsze były wyniki ankiety trenerskiej na temat idealnego zawodnika, choć raczej nie czułam się zaciekawiona, a przestraszona tym, co zobaczyłam. Najczęściej pojawiało się zdanie "nie dyskutuje z trenerem". A my dochowaliśmy się zawodników, którzy dyskutują i będą dyskutować. Nie będą pokornie reagowali na komunikat "ja tak mówię i tak ma być". Jeżeli będą uznawali coś za głupie lub niepotrzebne, to dadzą temu wyraz.

Myśli pani, że młodsze pokolenie trenerów zmieni swoje podejście do dyskusji?


To już się zmienia, i bardzo dobrze. Jestem zdania, że mądry trener będzie wiedział, jak przeforsować swoje pomysły i do nich przekonać. Nie ma do tego jednej drogi, można przedstawić dany rodzaj treningu i trochę o nim podyskutować, można też zapytać samych sportowców: czego potrzebujecie? To jest szczególnie ważne w chwilach słabości, kiedy nie idzie. Zamiast wytykać błędy i powtarzać bez przerwy, że jest źle, można zapytać samego zawodnika: jak myślisz, co poszło nie tak i jak to możemy naprawić?

Sportowcy czują odpowiedzialność za wynik i chcą czuć się ważni, a także szanowani. Trenerom nieraz wydaje się, że wiedzą lepiej, co poszło nie tak w danej akcji, a przecież widzą tylko jej efekt końcowy. Nie wiedzą, co działo się w głowie zawodnika, kiedy po jednym złym zagraniu nastąpiły dwa jeszcze gorsze. Jeśli wypracowali dobrą relację, opartą na wzajemnym zaufaniu, to nie będą mieli problemu z zapytaniem tego zawodnika, co wtedy się stało. Dajmy mu powiedzieć, jak to wyglądało z jego perspektywy.

Zobacz, jak Vital Heynen ogłaszał kadrę na Ligę Narodów. Mówił tylko po polsku

Źródło artykułu: