Niech kibice zagrają z drużyną - rozmowa z prezesem ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, Kazimierzem Pietrzykiem

Przed rozpoczęciem rywalizacji o trzecie miejsce w rozgrywkach PlusLigi, prezes ZAKSY Kazimierz Pietrzyk, wierzy w swój przetrzebiony kontuzjami zespół. Mimo braku Terence`a Martin i kłopotów zdrowotnych Jakuba Novotnego prezes liczy w sukces. - Dla mnie brązowy medal będzie tak samo ważny, jak złoty - deklaruje Pietrzyk i liczy na doping kibiców, którzy powinni grać razem z drużyną.

Wojciech Potocki: Czy w piątym secie ostatniego meczu w Rzeszowie, kiedy ZAKSA prowadziła 11:8, już pan wierzył, że decydujący mecz zagracie w Kędzierzynie?

Kazimierz Pietrzyk: Tak, pomyślałem wtedy - już to mamy. Zresztą nie tylko ja tak myślałem, pięć tysięcy ludzi w hali ucichło, a nawet zawodnicy Resovii mówili po meczu, że nie wierzyli już w zwycięstwo. Cóż, dwa błędy, niedokładne przyjęcie i wszystko się odwróciło. W tym ogromnym napięciu nie wróciliśmy już do gry i sen się skończył. Taka jest siatkówka i myślę, że dlatego tak bardzo porywa kibiców. W Rzeszowie przypomniały mi się inne podobne sytuacje w których to my byliśmy górą. Kilka lat temu walcząc z Morzem Szczecin przegrywaliśmy w tie breaku 13:8 i losy meczu się odwróciły, a wygrał Mostostal. Podobnie było później w Lidze Mistrzów. Przegrywaliśmy z Panathinaikosem już 18:24. Wszedł na zagrywkę Musielak i wygraliśmy decydującego seta.

Finał przepadł, ale czy przypadkiem sami nie postawiliście sobie za wysoko poprzeczki? Play off to zupełnie co innego, niż runda zasadnicza.

- Przed sezonem większość fachowców uważała, że powinniśmy zająć piąte, szóste miejsce. My też zdawaliśmy sobie sprawę, że są w lidze zespoły lepsze, no może zamożniejsze. Dlatego chcieliśmy już w rundzie zasadniczej zapewnić sobie wysoką lokatę, aby jak najpóźniej bić się z potentatami. To się udało, ale nic nie przychodzi za darmo. Zostaliśmy "poturbowani" i zawodnicy musieli grać z kontuzjami. Proszę pamiętać, że taki Jakub Nowotny nie miał ani chwili oddechu, to samo Terenc`e Martin. Teraz okazało się, że ich organizmy po prostu nie wytrzymały tych obciążeń.

Ale ich zmiennicy nie grali wcale gorzej.

- To prawda, tyle, że schematy gry były opracowane przede wszystkim pod Jakuba i Terence`a. Zmiennicy spisali się fantastycznie, ale kto wie czy właśnie w końcówce nie zabrakło na boisku Martina albo Nowotnego.

Jak to jest ich kontuzjami? Podobno już nie zagrają w tym sezonie?

- Martin na pewno nie. Właśnie wyjechał do Paryża, gdzie jego znajomy lekarz, który wyleczył już kilku znakomitych siatkarzy, przeprowadzi operację kolana. Potem czeka go rehabilitacja i… wakacje. Jeśli zaś chodzi o Novotnego, to trudno przesądzać. Narzeka na bóle przeciążeniowe i wątpię czy da radę zagrać całe spotkanie na wysokim poziomie. Jeśli już, to będzie wchodził na pojedyncze akcje z konkretnym zadaniem do wykonania.

Trener Krzysztof Stelmach powtarza wciąż, że trzeba zapomnieć o tym, co było. Teraz czekają was mecze z Jastrzębiem. Na co pan liczy?

- Z Resovia wygraliśmy dwa mecze w fazie zasadniczej, a oni nas pokonali w play-off,. Jastrzębie wygrało z nami oba dotychczas rozegrane spotkania, więc myślę, że teraz my wygramy w rywalizację o brązowy medal. On jest dla nas tak samo ważny, jak złoty.

Robert Szczerbaniuk mówi, że czułby się źle na wakacjach bez tego medalu.

- Jeśli to prawda to bardzo się cieszę i chciałbym tę jego determinację zobaczyć na boisku.

A propos Szczerbaniuka. Nie wydajecie się panu, iż można było od niego oczekiwać lepszej gry w Rzeszowie? Zagrał co najmniej słabo, żeby nie powiedzieć źle.

- Dlatego zobaczę, co pokaże teraz. Przecież piłka jest w rękach zawodników i jeśli Robert mówi, że zrobi wszystko, by zdobyć medal, to ja się tylko cieszę. Liczę, że dotrzyma słowa.

Kto pana zdaniem jest trudniejszym rywalem dla ZAKSY - Jastrzębie czy Resovia?

- O przegranej z Rzeszowie zadecydowało kilka błędów i wręcz niesamowita skuteczność Mikki Oivanena w ostatnim meczu, a szczególnie w tie breaku. Myśmy do znudzenia oglądali na wideo jego ataki, statystycy rozpracowali wszystkie kierunki jego zagrań, ale i tak nie udało się go zatrzymać. Gdyby nie ta "fińska łaźnia" to pewnie gralibyśmy w finale. Jeśli chodzi o Jastrzębie, to wydaje mi się, że jest to zespół bardzo skonsolidowany i mocny. Trudno powiedzieć czy lepszy. Poziom jest tak równy, że nie da się nic przewidzieć.

Znowu macie atut własnego parkietu.

- I teraz trzeba to wykorzystać. Co daje gra przed własną publicznością, pokazały mecze w Rzeszowie. Prawie pięć tysięcy widzów zrobiło taki kocioł, że Resovia grała do upadłego. My zresztą też i dlatego zrobiło się fantastyczne widowisko, a emocje były rzeczywiście ogromne. Tam to wyglądało jakby z drużyną grała cała widownia.

Liczy pan na taki doping w hali Azoty?

- Bardzo bym chciał, aby tak było. To naprawdę pomaga zawodnikom. Na razie, po ostatniej przegranej batalii z Resovią, ze wszystkich trochę uleciało powietrze, a bilety nie sprzedają się najlepiej. Jeśli chcemy tego medalu, a wierzę, że i kibicom na nim zależy, to muszą go wywalczyć razem z drużyną. Powiedzmy sobie teraz, że wszyscy gramy o ten brązowy medal, zawodnicy, działacze, trenerzy i oczywiście kibice, którzy - mam nadzieję - zapełnią halę w piątkowe i sobotnie popołudnie.

Komentarze (0)