Słowenia to mały kraj, który pomimo ograniczonego potencjału ludzkiego (zaledwie dwa miliony mieszkańców) dzięki sportowemu zacięciu i dobrej organizacji potrafił wychować solidnych piłkarzy i bardzo dobrych piłkarzy ręcznych, a koszykarzy i skoczków narciarskich znakomitych. A i na siatkówkę nie machnął ręką i, choć zajęło mu to więcej czasu niż w przypadku wymienionych wcześniej dyscyplin, zbudował reprezentację groźną dla najlepszych. Dla Polaków, jak się okazało, zbyt groźną.
Polacy o sile tej drużyny przekonali się dwa lata temu na mistrzostwach Europy w Bułgarii. Zawodnicy trenera Stephane'a Antigi w grupie odprawili Słoweńców pewnie, ale już w ćwierćfinale niespodziewanie ulegli im 2:3. Tamten mecz miał dramatyczny przebieg, a na boisku iskrzyło.
Dla Biało-Czerwonych ostatnia piłka przegranego 14:16 tie-breaka była końcem długiej i koszmarnie trudnej drogi donikąd - kilka tygodni wcześniej w Pucharze Świata nie wywalczyli olimpijskiego awansu, w mistrzostwach Europy nie zdobyli medalu. Słoweńców wygrana uskrzydliła, napędziła ich do ogrania w półfinale równie zmęczonych jak Polacy Włochów i w efekcie do srebrnego medalu.
Teraz nasi reprezentanci przekonywali, że ich celem nie jest wyrównywanie rachunków krzywd, a faworytami barażu o ćwierćfinał z Rosją się nie czują. Trudno jednak było od nich oczekiwać, że z całkowitą szczerością przyznają, iż jest co wyrównywać, a ten mecz trzeba wygrać bez względu na wszystko.
ZOBACZ WIDEO Jakub Kochanowski: Walczymy o każdy punkt jak o piłkę meczową finału
Po stronie drużyny Ferdinando De Giorgiego stał atut własnej hali, ale już przewaga własnego boiska należała raczej do Słoweńców. To oni rozegrali w krakowskiej Tauron Arenie trzy mecze w grupie (dwa z nich zresztą przegrali), w czasie gdy Polacy podróżowali po trasie Warszawa - Gdańsk - Kraków.
Lepsze obeznanie rywali naszej drużyny z krakowskim parkietem na początku spotkania nie było widoczne. Polacy lepiej weszli w mecz. Mocno serwował Bartosz Kurek, ataki i akcje w obronie były skuteczne, a przyjęcia dość dokładne, nawet gdy przeciwnicy zagrywali mocno i celnie.
Od stanu 9:6 coś się jednak w grze Biało-Czerwonych popsuło. Nie potrafiliśmy odrzucić Słoweńców od siatki, a przy dobrym przyjęciu Dejan Vincić potrafił oszukać polski blok. Dawid Konarski nie skończył trzech kolejnych ataków i w efekcie goście objęli prowadzenie 15:14. Od stanu 21:21 nasza gra siadła całkowicie, w czterech kolejnych akcjach Polacy nie potrafili skończyć ataku i to Słoweńcy objęli prowadzenie 1:0.
W drugim obie drużyny sprawiały wrażenie, jakby w Tauron Arenie grały po raz pierwszy - zagrywki z jednej i drugiej strony co chwila lądowały na autach. Ale kiedy już trafiały w boisko, te polskie okazywały się zdecydowanie mniej groźne.
Drużyna trenera Slobodana Kovaca szybko objęła dwupunktowe prowadzenie, a kiedy w końcu w boisko wstrzelił się serwisem Mitja Gasparini, ich przewaga wzrosła do czterech "oczek" (15:11). W tym momencie na boisku był już Łukasz Kaczmarek, którego De Giorgi wprowadził w miejsce słabego Konarskiego. Jeszcze przed drugą przerwą techniczną na placu gry w miejsce ostrzeliwanego zagrywką Michała Kubiaka pojawił się Rafał Buszek.
Po tych decyzjach udało się błyskawicznie doprowadzić do remisu 15:15, ale przejąć kontroli nad setem się nie udało. Kurek nie potrafił przebić się przez słoweński blok, ataków ze środka nie kończył Bartłomiej Lemański. Trener naszej drużyny reagował, przy wyniku 16:21 z wyjściowej szóstki na boisku został już tylko Mateusz Bieniek.
W tej partii na powrót do gry było już jednak za późno. Po przegranej 21:25 można się było zastanawiać nad tym, kogo pośle na boisko De Giorgi na trzeciego seta, żeby ratować się przed katastrofą.
Walczyć o utrzymanie Polski w turnieju ruszyli Fabian Drzyzga, Łukasz Kaczmarek, Michał Kubiak, Artur Szalpuk, Mateusz Bieniek, Bartłomiej Lemański i Paweł Zatorski. Zaczęło się źle, od dwóch mocnych serwisów Tine Urnauta, po których punkty zdobyli rywale. Na szczęście do boju szybko zebrał się "Zwierzu" Kaczmarek, bił mocno i bezkompromisowo zarówno zza linii końcowej boiska, jak i z prawego skrzydła, dzięki czemu ze stanu 1:3 wyciągnęliśmy wynik na 7:5.
Z prowadzenia cieszyliśmy się krótko - z czasem coraz bardziej było widać, że Słoweńcy w ostatnich dniach spędzili w Tauron Arenie więcej czasu i lepiej radzą sobie z zagrywką. As serwisowy Alena Pajenka, bloki na Kubiaku i Kaczmarku, dały im prowadzenie 15:11 i w tym momencie ćwierćfinał z Rosją był dla Polaków ułudą, rozpływającą się w powietrzu fatamorganą.
Cudu nie było i Biało-Czerwoni umarli z pragnienia na pustyni swojej bezradności. Słoweńcy pogrążali nas coraz bardziej, coraz dobitniej pokazywali, że na ten moment mają zwyczajnie więcej siatkarskiej jakości. Drużyna z niewielkiego kraju nad Adriatykiem znów w ważnym momencie pokazała ekipie z "Volleylandu", że jest od niej lepsza.
To nie jest po prostu porażka. To klęska, która powinna być wstrząsem dla polskiej reprezentacji. Trzeba się poważnie zastanowić nad pomysłem na nią, nad tym, czy na pewno prowadzi ją teraz odpowiedni człowiek i czy nie warto poświęcić czasu na poszukanie nowej jakości. Kiedy tak boleśnie dostaje się po twarzy we własnym domu, odważne kroki są po prostu konieczne.
ME 2017, baraż o ćwierćfinał, Kraków:
Polska - Słowenia 0:3 (21:25, 21:25, 19:25)
Polska: Fabian Drzyzga, Dawid Konarski, Bartosz Kurek, Michał Kubiak, Bartłomiej Lemański, Mateusz Bieniek, Paweł Zatorski (libero) oraz Grzegorz Łomacz, Łukasz Kaczmarek, Rafał Buszek, Artur Szalpuk, Łukasz Wiśniewski.
Słowenia: Dejan Vincić, Mitja Gasparini, Alen Sket, Tine Urnaut, Alen Pajenk, Jan Kozamernik, Jani Kovacić oraz Żiga Stern, Danijel Koncilija.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)