Po dwóch pierwszych meczach ZAKSY z warszawską Politechniką ci pierwsi prowadzą 2:0, ale mogło być zupełnie inaczej. Siatkarze ze stolicy już przed meczem odgrażali się, że tanio skóry nie sprzedadzą i w sobotnim spotkaniu byli o… centymetr od zwycięstwa, które zupełnie odmieniłoby wynik weekendowej konfrontacji.
W inauguracyjnym spotkaniu play-off, Politechnika, po prawie dwóch godzinach bardzo zaciętej walki o każdy punkt, prowadziła z faworyzowaną ZAKSĄ. Na dwóch świetlnych tablicach każdy mógł zobaczyć wynik - 2:1 w setach i 24:22 w czwartej partii!
- Uciekliśmy im spod noża - ocenił po meczu trener ZAKSY Krzysztof Stelmach, który kilkanaście minut wcześniej wpuścił na boisko Roberta Szczerbaniuka. Wracający po kontuzji kapitan też sądził, że jest po meczu. - Chyba wszyscy myśleliśmy wtedy, że trzeba pakować walizki i wracać do domów - żartował po spotkaniu uśmiechnięty "Benek". Wcześniej jednak ogromnie skupiony stanął na linii końcowej boiska, w charakterystyczny dla siebie sposób poślinił palce i posłał pierwszą bombę, po której kędzierzynianie obronili meczbola.
Drugą zagrywkę Szczerbaniuka zawodnicy Politechniki odebrali względnie poprawnie, a Bartłomiej Neroj posłał piłkę na lewe skrzydło do Rafała Buszka. I tu zaczyna się i… kończy cała historia. - On powinien walić w środek boiska, ale chyba trochę przedobrzył i chciał trafić w dziewiąty metr - opisuje sytuację środkowy ZAKSY, Wojciech Kaźmierczak, który wspólnie z Michałem Masnym skoczył, by zablokować Buszka. Piłka poszybowała metr za linię końcową, ale zawodnicy z Warszawy unieśli ręce w górę, twierdząc, że zanim spadła na aut, otarła się o ręce blokującego Kaźmierczaka. - Jestem pewien, że tak było - mówił po spotkaniu młody Buszek.
Mecz był na żywo transmitowany przez kędzierzyńskie radio Park FM, a komentator radiowy nie miał wątpliwości. - Piłka poszła po bloku - powiedział. - tak samo mówiłem bezpośrednio na antenie, bo tak to wyglądało
Innego zdania był Wojciech Kaźmierczak. - Na pewno nie dotknęła naszych rąk. To się czuje, a poza tym przy meczbolu nie można liczyć, na to że sędzia, który jednak siedział na stołeczku sześć metrów od akcji, po drugiej stronie boiska na pewno dobrze oceni sytuację.
- Bardzo szkoda tej sytuacji, ale mnie jest trudno ocenić jak było naprawdę. Wiedzą to tylko zawodnicy. Rafał to młody chłopak i zabrakło mu doświadczenia - twierdził po meczu trener Ireneusz Mazur, a szkoleniowiec ZAKSY był pewny, że piłka była autowa. - On tak jakoś dziwnie uderzył, że nie dotknęła ona rąk moich zawodników - mówił.
Goście gorąco protestowali, ale sędzia Mariusz Gadzina decyzji już nie zmienił i w ten sposób ZAKSA obroniła kolejnego meczbola. Zdenerwowani takim obrotem sprawy goście stracili kolejny punkt i przegrali kluczową partię 24:26.
- W tie braku też podciął nam skrzydła sędzia, który jeszcze przed wprowadzeniem piłki do gry pokazał żółtą kartkę Bartkowi Nerojowi - narzekali po meczu warszawscy Akademicy, którzy straci pierwszy punkt bez gry, a po kilku akcjach przegrywali już 1:5. Co prawda później jeszcze zerwali się do boju i doszli gospodarzy, ale ZAKSA po chwili znów objęła prowadzenie by ostatecznie zwyciężyć 15:11. - Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko sukcesu - skomentował wynik kapitan Politechniki Radosław Rybak, który podczas spotkania kilkakrotnie interweniował u sędziów.
To samo zdarzyło się także trenerowi Mazurowi. - Tylko raz, ale jestem pewien, że to ja, a nie sędzia miałem wtedy rację - twierdził szkoleniowiec Politechniki, który jednak był zdania, że sędziowie nie wypaczyli wyniku spotkania, a pomyłki zawsze w siatkówce będą się zdarzać. - W takiej sytuacji, jak sporna piłka meczowa, nawet monitoring i powtórki nie pomogły by w rozstrzygnięciu. Kamery owszem pomagają, ale tylko wtedy gdy trzeba podjąć decyzję dotyczącą przejścia linii końcowej, czy linii ataku, albo gdy są wątpliwości czy piłka uderzyła w boisko - tłumaczył Mazur. - Nie zmienia to jednak faktu, że powtórki to jest na dziś zbyt drogie rozwiązanie. Myślę, że ligi po prostu na to nie stać. Może w przyszłości?
Na razie jednak w każdym meczu będziemy świadkami sytuacji spornych, a zawodnicy uniesionymi w geście zwycięstwa rękoma, będą się starali zasugerować sędziemu, że to ich drużynie należy się punkt. - Często tak się zdarza, że w pierwszym momencie jesteśmy przekonani, iż piłka trafiła w boisko, a sędzia twierdzi inaczej. To może wyglądać nawet tak, że sugerujemy mu jak ma gwizdnąć, ale tak nie jest. Po to arbiter siedzi wysoko na krzesełku, by widział lepiej. My po akcji, niezależnie od jej skutku, myślimy już o następnej, a jeśli arbiter się myli, to najlepiej machnąć ręką i powiedzieć sobie w duchu - dobra niech mu będzie - przekonywał Wojciech Kaźmierczak.
Sobotni mecz w Kędzierzynie-Koźlu pokazał jednak, że sędzia jest jak saper. Jedna jego decyzja może wysadzić w powietrze całą drużynę. Tak stało z Politechniką, która po sobotniej przegranej zupełnie nie mogła się pozbierać w niedzielę. Zamiast remisu 1:1, w rubryce stan rywalizacji w play-off , pojawił się wynik 2:0 dla ZAKSY.