WP SportoweFakty: Za nami 14. kolejek w PlusLidze, a ZAKSA Kędzierzyn-Koźle przegrała tylko jedno spotkanie, i to po tie-breaku. Wszyscy się zastanawiają, jak to jest możliwe.
Sam Deroo: No cóż, gramy po prostu dobrą siatkówkę. Zwłaszcza we własnej hali jesteśmy bardzo groźni, bo od samego początku wywieramy presję. To wszystko sprawia, że przeciwnicy nie są w stanie wejść na taki poziom, który zwykle prezentują. Myślę, że tylko Lotos Trefl Gdańsk zagrał w Kędzierzynie-Koźlu naprawdę dobry mecz. Pozostałe drużyny nie pokazały tego, co potrafią. Jeśli rozpoczniemy od mocnego uderzenia, to nie mamy większych problemów i zwykle wygrywamy bez straty punktu. O prawie wszystkich naszych dotychczasowych pojedynkach można powiedzieć, że kontrolowaliśmy je od początku do końca. Naszą siłą jest to, że jesteśmy aktualnie w bardzo dobrej dyspozycji, nie tylko fizycznej, ale i mentalnej.
No i na atmosferę w zespole chyba również nie możecie narzekać?
- Zdecydowanie! Atmosfera jest fantastyczna. Wszystko układa się super, nie tylko w drużynie i na boisku, ale także w klubie, który jest bardzo dobrze zorganizowany. Nie musimy się przejmować absolutnie niczym poza naszą grą, więc daje to nam ogromny komfort. Inne drużyny mają duży potencjał i wciąż mogą pokazać się z lepszej strony, więc musimy być czujni i pracować z takim samym zaangażowaniem. Na pewno każda z drużyn, która bierze udział w Pucharze Polski, będzie na tym turnieju w o wiele lepszej dyspozycji. Jestem przekonany, że z kolejnym meczem ligowym dyspozycja rywali będzie rosła. Na pewno dla nas ogromnym plusem jest tegoroczny system rozgrywek - nie ma play-offów, tylko pierwsze dwa zespoły po rundzie zasadniczej od razu zagrają o medale. W tym momencie mamy osiem punktów przewagi nad trzecią ekipą, dlatego z pewnością pewien komfort możemy odczuwać. Oczywiście, przegramy trzy mecze i zrobi się problem, ale my w każdym ze spotkań zamierzamy wychodzić po zwycięstwo. Wierzymy, że ten trud się opłaci i zagramy w finale. Ale nie ustajemy w treningach, nie spoczywamy na laurach, bo wiemy, że zaangażowanie na zajęciach pozwoli nam utrzymać dobry poziom. Jeśli odpuścimy chociaż na moment, przeciwnicy to wykorzystają. A my chcemy pozostać na tym samym poziomie do końca ligi. Także w Pucharze Polski chcemy się pokazać z jak najlepszej strony. To będzie dla nas pierwszy poważny test.
Naprawdę pan uważa, że dopiero Puchar Polski będzie pierwszym sprawdzianem waszych umiejętności? Przecież jesteście liderem PlusLigi.
- Tak, w Pucharze Polski czekają nas trzy niezwykle trudne pojedynki z wymagającymi rywalami. Mam nadzieję, że trzy. Problem z Pucharem jest taki, że w trzy dni rozegrasz trzy mecze i wszystko może się wydarzyć. Jeśli przydarzy ci się słabszy dzień, możesz odpaść już w ćwierćfinale. Myślę, że zasłużyliśmy na to, by przynajmniej zagrać w finale. Do Wrocławia jedziemy po to, by ten Puchar wygrać. Po tym, jak gramy obecnie, powinniśmy wierzyć, że jesteśmy w stanie ten cel zrealizować. Ale tak jak powiedziałem wcześniej, nie wszystkie drużyny zdążyły pokazać swój potencjał. Jednak trzeba przyznać, że spora w tym nasza zasługa, bo gdy grali z nami, nie pozwoliliśmy rywalom zaprezentować wszystkich swoich atutów. Musimy być jednak gotowi na to, że następnym razem postawią większy opór.
W czternastu meczach straciliście tylko osiem setów.
- Ale wygrywanie ciągle 3:0 czy nawet 3:1 paradoksalnie nie jest wcale dobrym rozwiązaniem. Po takiej serii, gdy coś nie idzie zgodnie z planem, możesz nie wiedzieć, jak się zachować i co zrobić. Dlatego tak ważne jest, by tę koncentrację jednak utrzymać.
Zadziwiające jest także to, że aż sześciu zawodników z waszego klubu grało w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich. Jako jedyni nie zanotowaliście spadku formy, nie dopadł was berliński kryzys.
- Faktycznie. Myślę, że prezentujemy ten sam poziom, co przed przerwą w rozgrywkach. Podobnie jak PGE Skra Bełchatów czy Asseco Resovia Rzeszów, z tą tylko różnicą, że oni tuż przed kwalifikacjami nie grali najlepiej no i tę nie najwyższą formę utrzymują po przerwie. Oczywiście trzeba pamiętać o tym, że zawodnicy z tych klubów wciąż zmagają się z drobnymi kontuzjami czy niedyspozycjami, których nabawili się w Berlinie. W naszej ekipie były dwie: Dawid Konarski miał problem z palcem, Kevin Tillie z kolei wciąż odczuwa ból w kolanie. Nasz sztab medyczny robi wszystko, by chłopaki mogli grać w każdym meczu i na szczęście jesteśmy w dobrej dyspozycji. Kluczowe było, żebyśmy jak najszybciej wrócili do wspólnego rytmu, bo tuż po zakończeniu kwalifikacji graliśmy kolejne ligowe starcie. Cieszę się, że z Cuprum Lubin, które jest wymagającym przeciwnikiem, zaprezentowaliśmy naprawdę kawał dobrej siatkówki. Trudno było przewidzieć, jak ten mecz się może potoczyć po takiej przerwie, bo mieliśmy tyko jedną jednostkę treningową całym składem. Sytuacja nie była komfortowa, ale nie okazało się to przeszkodą i wygraliśmy 3:0. Myślę, że to zwycięstwo na nowo pozwoliło nam poczuć atmosferę ligi. Znów mogliśmy się cieszyć, że jesteśmy razem.
[b]
Pan początkowo pewnie nie miał aż tylu powodów do zadowolenia, jak polscy czy francuscy koledzy z drużyny.[/b]
- Dla mnie faktycznie nie było to najłatwiejsze, bo z moją reprezentacją nie tylko nie zakwalifikowaliśmy się na igrzyska, ale i przegraliśmy trzy mecze z rzędu. Oczywiście, że trudno było mi mieć odpowiednie podejście mentalne, byłem trochę sfrustrowany całą sytuacją. Belgia turniej skończyła już w piątek, dlatego miałem więcej czasu, by dojść do siebie. Dostałem dzień czy dwa wolnego, żeby odpocząć i psychicznie odreagować. To pomogło mi wyczyścić umysł i skupić się wyłącznie na PlusLidze. Cieszyłem się, że wracam do drużyny, drużyna, która wciąż ogrywa. Oczywiście to nie jest tak, że gra w kadrze Belgii mnie nie cieszy. Jestem ogromnie szczęśliwy, że mogę reprezentować swój kraj. Różnica polega jednak na tym, że w Berlinie poziom był niezwykle wysoki i po prostu nie każdy mógł awansować. A gra na igrzyskach olimpijskich jest marzeniem każdego sportowca. Nie jest łatwo pogodzić się z faktem, że tych marzeń nie spełnisz. Dlatego z chłopakami rozmawialiśmy o Berlinie może z 15 minut, później nastąpił całkowity reset i mogliśmy się skupić wyłącznie na pracy klubowej. Koniec końców może dobrze się okazało, że ten mecz po kwalifikacjach graliśmy już w środę, bo musieliśmy się spiąć jak najszybciej. Fakt, że Polska i Francja awansowały do turnieju w Japonii, pomógł naszej drużynie. Ten wynik wzmocnił mentalnie chłopaków, co od razu przełożyło się na zespół. Na pewno o wiele trudniej miały ekipy, w których grają Niemcy. Dla nich cała ta sytuacja to jakiś koszmar, widziałem mecz o trzecie miejsce. To, w jaki sposób musieli się pożegnać z marzeniami o igrzyskach... brak słów, dramatyczna sytuacja. Nikt nie zasłużył na to, co ich spotkało. Jeśli nie pojedziesz na igrzyska z powodu porażki dwoma punktami w tie-breaku, choć miałeś już piłkę meczową, to jest po prostu nie do zaakceptowania.
[nextpage]Cerrad Czarni Radom zapowiadali, że chcieli się wam zrewanżować za porażkę w pierwszej rundzie. Dość nieszczęśliwą z ich perspektywy, bo zanosiło się na 3:1.
- Trzeba jasno powiedzieć, że tamten mecz wygraliśmy dzięki Rafałowi Buszkowi i Grzegorzowi Boćkowi, którzy poszli na zagrywkę i wyprowadzili nas z bardzo trudnej sytuacji. Bez ich fantastycznej serii nie wywieźlibyśmy z Radomia nawet punktu, dlatego wygrana po tie-breaku naprawdę nas wówczas ucieszyła. Czarni świetnie spisywali się w pierwszej części sezonu, wygrali chociażby z Resovią. W sześciu czy siedmiu meczach pokazali naprawdę kawał dobrej siatkówki i nie bez powodu byli liderem PlusLigi przez moment. Myślę, że w meczu z nami zaprezentowali zupełnie inne oblicze. Popełniali zbyt wiele błędów i nie byli konsekwentni w swojej grze.
Myśli pan, że było to spowodowane zbyt wielką chęcią zrewanżowania się za ten pierwszy mecz? A może po prostu to wy zagraliście na tak kosmicznym poziomie?
- Szczerze mówiąc, to trudno mi ocenić. Nie wiem, co siatkarze z Radomia mówili przed meczem z nami, ale to jest oczywiste, że wychodzisz w każdym meczu po zwycięstwo. Co do naszego poziomu to mi się wydaje, że my wciąż możemy zagrać lepiej! W pierwszych dwóch setach zaprezentowaliśmy się naprawdę dobrze, bo nawet jeśli radomianie zaskoczyli nas jakimś rozwiązaniem, to my potrafiliśmy odpowiedzieć w jeszcze efektowniejszy sposób. Myślę, że rywale dość szybko zdali sobie sprawę z tego, że nie wygrają tego spotkania. Jedynie w trzecim secie pojawiła się jakaś odrobina nadziei, ale na szczęście dla nas opanowaliśmy emocje i odnieśliśmy kolejne zwycięstwo. Byliśmy po prostu lepszą drużyną w tym spotkaniu. Bardzo dobrze zagrywaliśmy, co automatycznie przełożyło się na nasz blok. Tymi dwoma elementami napsuliśmy Czarnym sporo krwi już na początku meczu. Blok funkcjonował do końca pojedynku, radomianie próbowali znaleźć jakieś rozwiązanie, ale im się nie udało. Nawet jeśli serwowali mocniej, to mieliśmy sytuacyjną piłkę i zdobywaliśmy punkt.
[b]
Można powiedzieć, że wszystko wam w tym meczu wychodziło. Niektóre akcje rozwiązywaliście w tak nieszablonowy sposób, że ręce same składały się do oklasków.[/b]
- Tak, to się nie zdarza każdego dnia. Ale w tym wszystkim chodzi także o to, by raz na jakiś czas mieć po prostu trochę szczęścia. Pamiętam jedną z pierwszych zagrywek Wojtka Żalińskiego, która dochodziła chyba do 120 km/h. Przyjęliśmy piłkę, ale wystawa była gdzieś daleko spoza boiska, prawie spod band reklamowych. Nieważne, wygraliśmy tę akcję. Jeśli coś takiego się wydarzy, to pozostaje się tylko cieszyć. A wiadomo, że takie sytuacje nakręcają drużynę.
A deprymują przeciwnika. Podobnie zresztą jak pańskie techniczne zagrania, też niejednego siatkarza z pewnością wyprowadziły z równowagi.
- Teoretycznie tamta akcja nie miała prawa skończyć się po naszej myśli, ale bardzo ważna jest precyzja. Oczywiście, jeśli na treningu miałbym 20 podobnych piłek, pewnie co najmniej 15 byłoby niedokładnych. Akurat w meczu wszystko wyszło perfekcyjnie. Trenujemy właśnie po to, by w decydującym momencie rozwiązać trudną sytuację na naszą korzyść.
Mówi się głośno, że ZAKSA Kędzierzyn-Koźle może wywalczyć złoty medal w tegorocznych rozgrywkach. Czujecie się faworytem czy skupiacie się wyłącznie na następnym meczu?
- Gdy grasz z jednym rywalem, nie myślisz już o spotkaniu z następnym, tylko konsekwentnie krok po kroku zbliżasz się do upragnionego celu. Każdy mecz przybliża nas do tego, by w tym finale zagrać. W każdym meczu musimy zdobywać cenne punkty, które nam to umożliwią. Oczywiście gdzieś tam myślimy o medalach, bo czujemy, że mamy dobrą drużynę, że jesteśmy mocni. W każdym meczu musimy udowadniać, że naprawdę chcemy wygrać PlusLigę. Mieliśmy dobry początek, ale nie wiedzieliśmy, na co nas naprawdę stać, bo nie rywalizowaliśmy jeszcze z Asseco Resovią Rzeszów, PGE Skrą Bełchatów czy Lotosem Treflem Gdańsk. Z gdańszczanami przegraliśmy po tie-breaku w 7. kolejce i od tego czasu nikt nas nie pokonał. Wydaje mi się, że nasza pewność siebie naprawdę mocno poszła w górę. Mamy szanse na finał i mocno się będziemy o niego bić, ale jeszcze dużo czasu przed nami. Ewentualna walka o złoto nie przyjdzie za darmo, będziemy musieli sobie na to wszystko zasłużyć ciężką pracą. Jeśli utrzymamy nasz poziom, mamy szanse.
Jak bardzo w utrzymywaniu tego wysokiego poziomu pomaga fakt, że ZAKSA w poprzednim sezonie zajęła dopiero 7. miejsce, przez co nie gra w europejskich pucharach?
- Myślę, że to ma bardzo duży wpływ. Z jednej strony taka sytuacja jest w jakimś stopniu ryzykowna dla twojej drużyny, bo nie grasz tak dużo spotkań na najwyższym poziomie. Jednak nie występując w Lidze Mistrzów czy Pucharze CEV masz dużo więcej czasu na trening, który jest niezbędny, by wzmacniać swoją dyspozycję. Aczkolwiek to mecz jest najlepszym treningiem. Na zajęciach nie odtworzysz sytuacji z ważnego spotkania z trudnym przeciwnikiem i to jeszcze przy dopingu publiczności. To właśnie podczas pojedynków z najlepszymi europejskimi drużynami uczysz się, jak reagować w niekomfortowych momentach. Dlatego na pewno PGE Skra Bełchatów, Asseco Resovia Rzeszów czy Lotos Trefl Gdańsk mają nad nami przewagę w tym elemencie. Jednak fizycznie to my będziemy świeżsi, bo tegoroczne rozgrywki pędzą jak szalone. PlusLiga jest bardzo intensywna, a jeszcze w tym samym czasie brać w udział w europejskich pucharach? Wymaga to niesamowitego wysiłku. Cóż z tego, ze mają wyrównany skład, skoro nie brakuje kontuzji. Dodatkowo muszą się przemieszczać po całej Europie, co też jest męczące. Znam to z doświadczenia. Grasz dwa spotkania tygodniowo, a musisz też znaleźć czas na trening siłowy. Więc z drugiej strony to jest nasz duży plus. Jak widać, trudno jednoznacznie odpowiedzieć, bo obie sytuacje mają swoje dobre i złe strony. Dopiero na koniec sezonu będziemy mogli ocenić.
Rozmawiała Agata Kołacz