Radosław Panas (trener Domex Tytan AZS Częstochowa: Bardzo się cieszymy ze zdobycia trzech punktów. Zależało nam na zwycięstwie z dwóch głównych powodów. Przede wszystkim z powodu bolesnej porażki z Wieluniem u siebie w Pucharze Polski w środku tygodnia oraz dlatego, że wygrywając za trzy punkty robimy kolejny krok do tego, aby utrzymać się w środkowej części tabeli i zostawić z tyłu zespół Trefla na 11 punktów. Jest to dla nas bardzo korzystne. Jeśli chodzi o sam mecz, to pierwsze dwa sety były bardzo wyrównane. Zadecydowały tam dwie piłki z jednej i drugiej strony w końcówkach. W trzecim secie kontrolowaliśmy grę, jednak sami podawaliśmy niejednokrotnie rękę zespołowi Trefla, żeby wrócił do gry, gdyż mieliśmy wiele kontrataków, których nie kończyliśmy. Podobnie było w czwartym secie, gdzie mieliśmy już wypracowaną przewagę i nagle w jednym – dwóch ustawieniach traciliśmy wszystko przez łatwe błędy. Później nadeszły niepotrzebne błędy w końcówce, bo sami sobie zgotowaliśmy ten los. Sama końcówka była jednak bardzo dobrze rozegrana, mecz był skończony i trzy punkty się liczą. Wypada współczuć trenerowi Kaszy, bo pasmo kontuzji ciągle się wlecze i na pewno gdyby ten zespół grał w innym zestawieniu, z tymi ludźmi których ma, to grałby w zupełnie innym zestawieniu. Doszedł uraz Serafina, który też zachwiał równowagę. Chłopaki muszą się jednak podnieść, bo czasem trzeba zagryźć zęby, gdy wiatr nie tylko od morza wieje w oczy
Andrzej Stelmach (kapitan Domex Tytan AZS Częstochowa): Chciałbym powiedzieć tyle, ze cieszymy się z trzech punktów. Nie było łatwo, praktycznie każdy set wygrywany był na przewagi. Dodatkowo byliśmy w dołku po porażce z Wieluniem w Pucharze Polski i obawialiśmy się tego spotkania, czy będziemy mogli się podnieść psychicznie. Udało się wygrać i to jest najważniejsze. Co do spotkania, to było ono bardzo wyrównane i nerwowe z jednej i drugiej strony, nie tylko za sprawą zawodników, ale także troszeczkę i sędziów, którzy podgrzewali atmosferę i puszczały nerwy jednej i drugiej strony. Dla nas się to skończyło bardzo szczęśliwie, mamy trzy punkty i musimy się cieszyć.
Wojciech Kasza (trener Trefla Gdańsk): Chłopaki walczyli na tyle, ile mogli. Gramy kolejny mecz ligowy w innym zestawieniu i trudno tłumaczyć dlaczego tak jest. Podjąłem bardzo ryzykowną decyzję, że postawiłem na Bruno Zanuto, bo ryzykowałem jego zdrowie. On półtora tygodnia skacze do góry. Jest to tak waleczny chłopak, że wniósł bardzo dużo. Zabrakło przede wszystkim kontrataków, gdyż mieliśmy ich nieskończonych aż 10. Przy wynikach 25:23 traciliśmy piłki. Albo wrócą wszyscy zawodnicy i odbijemy się od dna, albo będziemy przegrywać, bo ci zawodnicy, którzy są nie są w stanie wygrywać spotkań w PlusLidze. Kontuzja Wojtka była dziwna. Wydawało się, że ma skręconą nogę, ale potem okazało się, że mógłby grać. Zrobiona była jednak zmiana taktyczna i nie mógł wrócić do końca meczu. Grał on bardzo dobrze, o czym świadczą statystyki. Duch w zespole jest, jednak ciężko się gra, gdy jest wszystko porozbijane. Wracając do Zanuto, to jest to fighter, jednak był on oszczędzany. Proszę mi jednak wierzyć, że gra on siłą woli i na jednej nodze. Potrzebuje on jeszcze 2-3 tygodni, aby dojść do optymalnej dyspozycji. Wniósł bardzo dużo mentalnie i brakowało jego w poprzednich meczach.
Jarosław Stancelewski (kapitan Trefla Gdańsk): Graliśmy, walczyliśmy, ale nie było żadnego pożytku, jeśli chodzi o punkty. Sami jesteśmy pogrążeni i zdołowani naszą grą. Niby walczymy, niby chcemy, zostawiamy całe zdrowie na boisku, a nie wygrywamy. To bardzo boli. Tradycyjnie zadecydowały pojedyncze piłki w końcówce i przegraliśmy. Była szansa, żeby wyrównać i grać tie breaka, ale niestety się nie udało.