Pomogłem Resovii tyle, ile mogłem - rozmowa ze Stanisławem Pieczonką, drugim trenerem Developresu SkyRes Rzeszów

Drugi trener Developresu SkyRes Rzeszów i były gracz Resovii, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o czasach gry dla rzeszowskiego klubu i przygotowaniach swojego zespołu do Orlen Ligi.

Mateusz Lampart: Pierwszy mecz po powrocie Asseco Resovii Rzeszów do PlusLigi w 2004 roku rozegraliście z Jastrzębskim Węglem. Jak pan wspomina tamte czasy?

Stanisław Pieczonka: Bardzo dobrze. To były czasy, kiedy Resovia jeszcze raczkowała. Wszystko się zaczynało odbudowywać. Wiadomo, w klubie było troszeczkę inaczej niż teraz. Teraz Resovia sama wybiera sobie zawodników. Wtedy było inaczej. Byli zawodnicy tacy, na jakich klub było stać. Osiągnęliśmy wynik zespołem, a nie gwiazdami. To było dla nas najważniejsze.

[ad=rectangle]

Pamięta pan ten mecz? Kto zdobył pierwszego asa serwisowego dla Pasów po 14 latach niebytu?

- Niestety, to było już tak dawno...

Stanisław Pieczonka.

- (śmiech) Teraz już tego nie pamiętam, choć możliwe, że tak było. Pozostaje się tylko cieszyć z tego, że ludzie pamiętają takie rzeczy, mimo że od dwóch lat już nie gram. Bardzo mi miło z tego powodu.

Mecz był szybko przegrany 0:3, ale wtedy chyba ważne było co innego. Wspomnienia odżyły i miasto ponownie zaczęło żyć siatkówką.

- Już sezon wcześniej było duże zainteresowanie. Pamiętam mecz o wejście do najwyższej klasy rozgrywkowej. Przed halą ROSIR-u bardzo wiele osób wróciło do domu, bo nie było już miejsc wolnych na sali. Dobrze, że nastąpiła kontynuacja. W jakiś sposób mogłem w niej pomóc.

Utrzymuje pan kontakt z dawnymi kolegami z boiska?

- Nie ma na to czasu, niestety.

Tomasz Kozłowski jest menedżerem, Sławomir Gerymski trenerem, a Piotr Łuka ciągle na parkiecie.

- W Rzeszowie gra Dawid Konarski, z którym spędziłem 3 lata w Bydgoszczy i nie mieliśmy czasu się spotkać. Resovia ma swoje zajęcia, a nasz zespół swoje. Przed Orlen Ligą jest nawał pracy.

"Lukas" gra w Indykpol AZS-ie Olsztyn, choć teraz więcej czasu spędza też z wędką w dłoniach. Namówiłby pana na wspólny wypad na karpie?

- Trudno powiedzieć (śmiech). Gdyby się nadarzyła okazja, to oczywiście. To nie jest tak, że ja sobie przychodzę na dwie godziny na trening. Do niego muszę być też przygotowany. Prowadzę rozgrzewki oraz zajmuję się innymi sprawami związanymi z przygotowaniem kondycyjnym. W domu trochę czasu to zajmuje.

Nie można zapomnieć o Łukaszu Perłowskim. 12 lat w jednym klubie, szmat czasu. Legenda Resovii?

- Zdecydowanie tak. Przecież on tutaj jest od tylu lat... On też pracował, aby Resovię wprowadzić do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pamiętam jego początki, wtedy był bardzo młody. Teraz jest podporą Resovii, zawsze można na niego liczyć.

"Perła" dostawał powołania do kadry za kadencji Raula Lozano i Daniela Castellaniego. Wtedy zawsze dopadała go kontuzja. W tym roku zagrał w Lidze Światowej z Brazylią, a nawet zdobył swój jedyny punkt z zagrywki.

- Spełnił swoje marzenia. Na tej pozycji aktualnie jest bardzo dużo młodych zawodników. Tu upatrywałbym tego, że Łukaszowi nie jest łatwo załapać się do podstawowego składu w kadrze. Konkurencja jest mocna, a on przegrywa rywalizację, oczywiście nic mu nie ujmując. Ale to się może zmienić.

Opuścił pan szeregi drużyny w 2006 roku, na jeden sezon przed Final Four Challenge Cup na Podpromiu. Udział w nim był pierwszym sukcesem Resovii po powrocie do elity. Zespół dopadła jednak plaga kontuzji i w turnieju wystąpił nawet anonimowy dla większości kibiców Jakub Mach, wtedy ściągnięty z wypożyczenia do Błękitnych Ropczyce. Czuł pan wtedy żal?

- Żalu nie było. Niektórzy mówią: to jest nasza praca. Tak samo w każdej innej pracy szef może powiedzieć: chcę kogoś innego. Klub tak chciał. Czy to dało pozytywny efekt? Nie mnie to oceniać. Pograłem trzy lata w Resovii. Sądzę, że bardzo udanie, pomogłem temu klubowi tyle, ile mogłem. Nie ma sensu rozpatrywać tego w kwestiach pretensji.

[nextpage]
W październiku ubiegłego roku mówił pan, że po zakończonym sezonie rozważy oferty klubów chcących pana zatrudnić, jeśli takie się pojawią. Nie powie pan chyba, że spodziewał się wtedy awansu Developresu do Orlen Ligi?

- Moje całe przejście na trenera było bardzo niespodziewane. W tamtym sezonie szukałem sobie klubu. Zostało mi jednak zaproponowane, żeby zostać asystentem w Developresie. Poniekąd też lata lecą, a swoje już mam. Trzeba też szukać tego, co będzie się robiło dalej. Nadarzyła się okazja, by podjąć pracę jako trener. To było z korzyścią dla mnie, że miałem płynne przejście z jednego fachu na drugi.

Załóżmy, że dzwoni do pana prezes klubu PlusLigi z wakatem na przyjęciu.

- Zostaję tutaj, bo mam podpisany kontrakt. Nawet nie rozpatrzyłbym takiej propozycji. Ewentualnie mógłbym przemyśleć grę w kolejnym sezonie. Ale nie sądzę, żeby taka propozycja padła. Przed rozpoczęciem ubiegłego sezonu w PlusLidze dzwoniłem do wszystkich klubów. Prawie w każdym usłyszałem: "po co?" 

Zostawia pan sobie furtkę?

- Chyba już nie będę grał na najwyższym poziomie w siatkówkę. Do tego trzeba się przygotować. W pewnych kwestiach nie pozwala już na to zdrowie. Są zaległości, które powstały po kontuzjach, które odniosłem. Nie dałbym rady pracować na tak dużych obciążeniach, na jakich powinienem.

Będzie pan zaglądał na mecze Resovii, jeśli znajdzie czas?

- Jeśli go znajdę to tak. W tamtym sezonie byłem raz na meczu z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Pojedynki nakładały się tak, że nie było szans zobaczyć więcej spotkań na Podpromiu.

- Chyba już nie będę grał na najwyższym poziomie w siatkówkę - powiedział Stanisław Pieczonka
- Chyba już nie będę grał na najwyższym poziomie w siatkówkę - powiedział Stanisław Pieczonka

Teraz znów wraca pan do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale w nieco innej roli. Teren już obeznany, ale jest stres?

- W swojej karierze stresów miałem już wystarczająco dużo. Jedyne co może mnie stresować, to postawa zawodniczek. Czy one dadzą radę, czy presja na nich nie będzie zbyt duża. Pierwszy sezon w Orlen Lidze i na inaugurację zagramy od razu z Chemikiem Police. Mamy nadzieję, że przyjdzie dużo kibiców. Ważne, żeby dziewczyny się nie przestraszyły, że to mistrz Polski. One mają pokazać to, co potrafią. Wtedy wynik może być... ciekawy.

Jak wyglądał okres transferowy w klubie? Czy w zespole chciano innych zawodniczek, czy rozmowy toczyły się tylko z tymi, które udało się pozyskać?

- Z tego co wiem, wszystkie kwestie transferowe ustalał Marcin Wojtowicz z prezesami Rafałem Mardoniem i Wiesławem Koziełem. Oni podawali nasze możliwości, a Marcin tylko aprobował lub mówił "nie". Mamy bardzo fajny zespół. Dzięki temu, może nie będziemy wygrywali spotkań, ale punkty zdobędziemy na pewno. Czas pokaże.

Władze Orlen Ligi chyba są dumne, że kluby tak reagują na zamknięcie ligi. Widać wyraźnie wizję - Developres SkyRes Rzeszów stawia na młode Polki. 

- Tamten sezon pokazał, że to dobry pomysł. Klub postawił na bardzo dużo młodych zawodniczek. Paulina Filipowicz w tamtym roku miała 19 lat. Wskoczyła do pierwszego składu i grała bardzo dobrze cały sezon. Kto pracuje na treningach, ten na pewno będzie miał szansę grania.

Ostatnio panuje moda na budowanie zespołu z wyrównaną czternastką. Tak jest u Andrzeja Kowala, a coraz częściej u Stephane'a Antigi. Patrząc na skład Developresu, nie widać wyraźnych liderek. Rotacja w składzie może być duża. 

- U nas nie ma pierwszej szóstki, co pokazaliśmy w poprzednim sezonie. Kto jest w lepszej dyspozycji, ten gra. W każdym meczu potrzebujemy 14 zawodniczek. Przed nami ból głowy, jeśli wszystkie będą się dobrze prezentować.

Komentarze (0)