Ola Piskorska: Jeszcze niedawno był pan trenerem reprezentacji Iranu, wywalczyliście razem awans do mistrzostw świata w Polsce, a potem dostał pan propozycję od argentyńskiej federacji poprowadzenia ich reprezentacji, którą pan przyjął. Czy to prawda, że prosiła pana o to sama pani prezydent kraju?
Julio Velasco: Nie, pani prezydent akurat nie (śmiech). Ale faktycznie władze argentyńskiej federacji i minister sportu mocno mnie przekonywali, żebym tę propozycję przyjął. Nie ukrywam, że chciałem zostać w Iranie i przyjechać do Polski z moimi zawodnikami na mistrzostwa świata we wrześniu. Miałem ważny kontrakt i mam też poczucie, że wykonaliśmy razem wspaniałą pracę. Irańscy siatkarze zrobili ogromne postępy przez ostatnie dwa lata i współpraca z nimi dawała mi bardzo dużo satysfakcji, chciałem to kontynuować. Ale Argentyna... To moja ojczyzna, którą opuściłem 31 lat temu. Propozycja objęcia posady trenera argentyńskiej reprezentacji to nie tylko ogromny zaszczyt dla mnie, ale też coś dużo więcej niż praca. Na samą myśl o tym ogarniają mnie ogromne emocje, to jest coś wyjątkowego. Dlatego poprosiłem federację irańską o rozwiązanie kontraktu, a oni odnieśli się do całej sytuacji z ogromnym zrozumieniem i nie robili żadnych problemów, za co jestem im bardzo wdzięczny. Nigdy nie zostawiłbym Irańczyków dla jakiegokolwiek kraju innego niż mój własny, ale to była jedna, jedyna propozycja, której nie byłem w stanie odrzucić. Poza tym był też inny czynnik - gdybym teraz odmówił, to federacja argentyńska zatrudniłby innego szkoleniowca na najbliższe trzy sezony, aż do igrzysk. Miałem wybór: albo mówię teraz tak, albo tracę tę szansę, może już na zawsze. Bo nie jestem już taki młody (śmiech).
W latach osiemdziesiątych był pan drugim trenerem reprezentacji Argentyny, ale pierwszym nigdy. Nie dostał pan takiej propozycji wcześniej czy dostał pan i odmówił?
- Nigdy nie dostałem, aż do teraz. To prawda, byłem bardzo młodym asystentem trenera w 1982 roku, ale potem wyjechałem do Włoch. Może im się wydawało wtedy, że skoro odnoszę sukcesy z reprezentacją Włoch to nie byłbym zainteresowany prowadzeniem argentyńskiej kadry? Lata mijały, a ja się powoli godziłem z myślą, że już nigdy nie będzie mi dane prowadzić zespołu w moim ojczystym kraju. Teraz, powiem szczerze, też nie spodziewałem się propozycji ze strony argentyńskiej federacji, bo byłem przekonany, że Javier Weber pozostanie na stanowisku szkoleniowca. I nagle telefon z ofertą, jak spełnienie marzeń, o których już prawie zapomniałem.
Reprezentacja własnego kraju to oczywiście inna kwestia, ale właściwie dlaczego ciągle pan pracuje jako trener? Jest pan legendą w tym fachu, osiągnął pan prawie wszystko i spokojnie mógłby pan siedzieć sobie w ogrodzie i odpoczywać.
- Bo ja to kocham i nie umiem bez tego żyć, po prostu (śmiech). Na przykład ogromną zaletą tej pracy jest dla mnie przebywanie z młodymi ludźmi. Oni są zwykle radośni, pełni energii, optymistyczni i to jest zaraźliwe. Poza tym są plastyczni, podatni na zmiany i widzę szybko owoce swojego wysiłku pracując z nimi. Mógłbym być jakimś działaczem w federacjach, jasne. Tylko umarłbym z nudów w takiej pracy, to by mi nie dawało żadnej satysfakcji.
Ale może mógłby pan nie robić nic? Podróżować sobie po świecie na przykład?
- O nie, to niemożliwe! Pracuję od skończenia liceum i będę pracował do śmierci. Uwielbiam mieć w życiu cel i do niego dążyć, potrzebne mi są wyzwania. Poza tym praca trenera ma taki plus, że są w niej przerwy. Mam czas na cieszenie się życiem, właśnie podróżowanie, spotkania z przyjaciółmi czy dobre jedzenie. Dlatego ona nie męczy. Zastanawiam się, czy kiedyś miałem taki okres, że nie robiłem nic zupełnie i znalazłem, był kiedyś tak rok. I faktycznie delektowałem się tym wolnym czasem, robiłem tylko przyjemne rzeczy i odpoczywałem, ale cały czas miałem w głowie, że to tylko rok, a potem wracam do pracy. I pod koniec już nie mogłem się doczekać tego powrotu.
Ale praca trenera jest jednak dość męcząca, zarówno psychicznie i fizycznie.
- To prawda, dlatego nie wiem czy prowadzenie reprezentacji Argentyny nie będzie moim ostatnim trenerskim wyzwaniem. Mam kontrakt podpisany do igrzysk w Rio i po nich zobaczę, czy jeszcze mam siły. Jeżeli nie, to może zostanę dyrektorem zajmującym się szkoleniem w federacji na przykład. Chciałbym cały czas pracować z młodzieżą siatkarską czy z trenerami. Na pewno nie będę siedział w żadnym ogrodzie, to by było bardziej męczące niż wszystko inne (śmiech).
Zdobył pan w siatkówce wszystkie możliwe trofea, poza olimpijskim złotem. To co właściwie pana motywuje w pracy szkoleniowca?
- Nigdy nie patrzę przez pryzmat trofeów, które mogę osiągnąć, to jest tylko dodatek. Dla mnie budowanie i prowadzenie zespołu to nie jest do końca praca, bardziej sztuka. Trenerzy są rodzajem artystów. A przecież nie spyta pani wybitnego pianisty po co dalej gra, skoro już wygrał wszystkie konkursy możliwe, prawda? Teraz obejmuję nową reprezentację, z młodymi zawodnikami, których nigdy nie prowadziłem. To wyzwanie - czy dobrze ocenię ich potencjał, czy pomogę im go rozwinąć, czy staną się dzięki pracy ze mną lepszymi siatkarzami, czy zdołam zbudować z nich zespół. Zmienianie zawodników czy zmienianie drużyny to jak malowanie obrazu, tworzenie. Jasne, wygrywać jest przyjemnie, uwielbiam to, kto tego nie lubi (śmiech). Ale zwycięstwa i trofea są wtórne i to nie one mnie motywują.
Z jednej strony są wtórne, z drugiej strony są jednak wymierną oceną sukcesu w tworzeniu. Marzy pan czasem jeszcze o tym olimpijskim złocie, którego pan nie ma?
- Nie, zupełnie nie. Uważam, że koncentrowanie się na trofeach i myślenie o nich jest szkodliwe dla pracy trenera. Gdybym, pracując z zespołem, kierował się chęcią zdobycia tego brakującego złota na igrzyskach, to przekładałbym na zespół swoje indywidualne potrzeby i zachcianki, a tego trener nie powinien robić. Drużyny nie buduje się po to, żeby spełniała osobiste oczekiwania trenera. To nie oni pracują czy grają dla mnie, to ja pracuję dla nich. I nie ma znaczenia czego ja chcę tylko czego oni chcą. Każdy dobry szkoleniowiec powinien o tym pamiętać: jestem po to, żeby pomóc tym chłopakom w staniu się lepszymi siatkarzami i lepszym zespołem. Zwłaszcza, kiedy ma się do czynienia z młodymi zawodnikami, to rolą trenera jest dać z siebie jak najwięcej, ze swojego doświadczenia i wiedzy, żeby im pomóc w rozwoju. A cele powinny być dostosowane do możliwości drużyny, a nie moje własne, na przykład teraz z reprezentacją Argentyny będziemy walczyć o wygranie jakichkolwiek meczów w Lidze Światowej, bo to im w ostatnich latach nie wychodziło.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
[nextpage]
Jest pan trenerem od 30 lat, w tym czasie wiele się w siatkówce zmieniło, także w metodach prowadzenia zespołów. Czy pan też zmienia swoje podejście?
- Oczywiście, bardzo pilnie śledzę co się dzieje w siatkówce cały czas. Ale przede wszystkim bardzo dużo słucham innych, na przykład młodych trenerów. Wcale nie uważam, że oni są gorsi ode mnie, bo ja mam jakieś medale i tytuły, których oni nie mają i z tego powodu ja będę się mądrzył, a oni powinni mnie słuchać, wręcz przeciwnie. Zmiany i innowacje zawsze zaczynają się od młodych, dlatego ja dużo z nimi rozmawiam i biorę pod uwagę wszystko, co mówią. Ale z drugiej strony mam poczucie, że w ostatnich latach w siatkówce niektóre dobre rzeczy zostały niesłusznie odrzucone, takie jak nacisk na bardzo dobre techniczne wyszkolenie w przyjęciu. Ja z tego nie rezygnuję, uważam, że bez tego nie da się być wybitnym siatkarzem. Nie podoba mi się koncepcja, w której jedyny umiejący przyjmować to libero, a pozostali dwaj mają dobrze atakować i to jest ich zadanie. Dla mnie dobra siatkówka zaczyna się od dobrego przyjęcia i zawsze dużo nad tym pracuję z moimi zawodnikami.
Przejmuje pan reprezentację Argentyny w trudnym momencie, bo od 3 lat wszyscy się zachwycają nowym, utalentowanym pokoleniem argentyńskich siatkarzy, ale nie odnieśli oni żadnych sukcesów w rozgrywkach międzynarodowych. Jak pan uważa, co jest problemem?
- Myślę, że wiele czynników na to wpłynęło. Jedną z przyczyn jest taka nasza narodowa skłonność do gadania zbyt dużo, w tym oceniania przed, a nie po. Już w kołysce obwołujemy niektórych wielkimi talentami, zamiast spokojnie poczekać. Zawsze lepiej jest oceniać po, a nie przed. Dla mnie talent jest wtedy, kiedy zawodnik spełnia cztery warunki: ma umiejętności, ciężko pracuje, kieruje się dobrem zespołu i kiedy wygrywa. W innym wypadku można tylko powiedzieć, że zawodnik ma predyspozycje i tyle. Jak je wykorzysta w odpowiedni sposób to wtedy ma talent. Poza tym dla bardzo młodych zawodników jest szkodliwe nazywanie ich talentami zanim coś osiągną, bo wtedy grają pod dużą presją. Czas skończyć z gadaniem i przejść do czynów w naszej reprezentacji.
Ma pan już koncepcję powołań do reprezentacji?
- Od momentu podpisania kontraktu jeżdżę po wszystkich ligach i oglądam argentyńskich zawodników, na koniec obejrzę play-off w naszej lidze krajowej. I mam już wstępną koncepcję, na początku przygotowałem sobie bardzo długą listę i powoli z niej wykreślam.
A co z Argentyńczykami grającymi w Polsce?
- Oczywiście powołam Nico Uriarte i Facundo Conte, to na pewno. Co do reszty to nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji. Na pewno będę chciał stworzyć kadrę A i kadrę B, bo uważam, że to jest dobre rozwiązanie dla rozwoju argentyńskiej siatkówki i może być tak, że część grających w PlusLidze będzie w kadrze B. Przez pierwsze dwa miesiące będę starannie obserwował wszystkich siatkarzy z obu grup i potem dokonam ewentualnych rotacji w składach. Na pewno chcę mieć zawsze na boisku jednego przyjmującego mocnego w ataku i jednego bardzo dobrego w przyjęciu, więc to też będzie miało wpływ na moje ostateczne decyzje. Co do środka to pewnie nie będzie dużych zmian w porównaniu z poprzednimi latami, na pewno chcę powołać jednego świetnego młodego środkowego z ligi argentyńskiej. Atakujący z kolei bardzo dobry gra w lidze belgijskiej, na pewno go powołam. Chcę generalnie ściągnąć na zgrupowanie wszystkich siatkarzy argentyńskich, którzy jakoś rokują i dokładnie im się przyjrzeć, a potem podjąć bardziej ostateczne decyzje.
Jak pan ocenia rozwój Conte i Uriarte w Skrze? Jest zmiana na lepsze?
- Po Facundo nadal widać skutki ciężkiej kontuzji, myślę, że on może grać jeszcze lepiej. Nicolas moim zdaniem zdecydowanie się rozwinął w Bełchatowie. Cieszę się, że obaj grają w tak wymagającej lidze, mogą się tu wiele nauczyć. Zwłaszcza z porażek, takich jak w Pucharze Polski. Oczywiście, nie cieszę się z ich przegranych, ale to bardzo rozwijające doświadczenie, przegrać prawie wygrany mecz. I mam nadzieję, że takie porażki i wyciągnięte z nich wnioski zaprocentują nam w kadrze (śmiech).
To na koniec proszę mi powiedzieć jakie są cele reprezentacji Argentyny na ten sezon?
- W Lidze Światowej zostaliśmy przydzieleni do drugiej, słabszej, dywizji, co w sumie nie jest dla nas złym rozwiązaniem. Nie mamy żadnego konkretnego celu na te rozgrywki, będziemy po prostu starali się grać jak najlepiej i może wreszcie powygrywać jakieś mecze w Lidze Światowej. Ale najważniejsze będą treningi i wszystkie zmiany, które chcę wprowadzić w zespole, bo z braku czasu będę musiał to robić właściwie w trakcie rozgrywek.
A najważniejsze - tak jak dla wszystkich - są mistrzostwa świata?
- Najważniejsze, bo na sam koniec (śmiech). Na pewno chciałbym wyjść z grupy na mistrzostwach świata w pierwszej rundzie, a także drugiej. Ale awans do trzeciej rundy może być już bardzo trudny. Jeżeli uda nam się wspólnie przeprowadzić wszystkie potrzebne zmiany w drużynie to może nawet awansujemy do finałów. Ale to zależy przede wszystkim od gotowości moich zawodników do zmiany, a ludzie nie lubią się zmieniać. Ale oni są młodzi, więc jestem pełen optymizmu. A wie pani, co mnie w tym wszystkim dodatkowo cieszy?
Co?
- W 1982 miałem w zespole ojców tych zawodników: Conte, Uriarte, Castellaniego, a teraz będę trenował synów. W efekcie jestem chyba jedynym szkoleniowcem na świecie, który pracuje jako trener z dwoma pokoleniami tych samych rodzin (śmiech).
rozmawiała Ola Piskorska
[b]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
[/b]