- Przyjedzie jeszcze moja kolej. Na pewno dostanę szansę, by wejść na boisko nie tylko zadaniowo, na dwie trzy piłki - dodaje zaznaczając, że gdy podpisywał kontrakt w Jastrzębiu wiedział, że przewidziano mu rolę zastępcy Roberta Prygla. - To trener podejmuje decyzje personalne i on za nie bierze pełną odpowiedzialność. Ja ufam w jego wybory i wierzę, że przyjdzie mój dzień.
Przenosiny do śląskiego klubu to dla 30-letniego siatkarza, przynajmniej jego zdaniem, spory krok naprzód. Pierwszy raz w swojej sportowej karierze zaznał smaku włoskiej szkoły siatkówki i bardzo zaimponowała mu przede wszystkim wszechstronność w przygotowaniu fizycznym zawodników. - Wszystko jest inaczej, każdy szczegół treningu. To, co robiłem przez dziesięć poprzednich lat mojej kariery zupełnie się zmieniło. Praca z Roberto Santillim to dla mnie całkiem nowa jakość - przyznaje atakujący zespołu z Szerokiej. Nie ukrywa też, że przeprowadzka do Jastrzębia była dla niego korzystna również ze względu na zmianę otocznia i warunków bytowych.
Marcin Grygiel bardzo chwali sprzyjającą ciężkiej pracy atmosferę w Jastrzębskim Węglu, ale zdradza, że podczas sobotniego spotkania z Politechniką Warszawską pojawiły się pierwsze zgrzyty. - Nasze poczynania zdominowały nerwy i zaczęliśmy na siebie nawzajem warczeć, zamiast skupiać się wyłącznie na swoich powinnościach. W efekcie straciliśmy pierwszy punk z rywalem, którego teoretycznie powinniśmy ograć za trzy oczka - zauważa.
Od razu jednak podkreśla, że drużyna wyniosła dla siebie wiele dobrego z potyczki z warszawskimi Akademikami. - Musimy trzymać emocje na wodzy i prezentować się tak, jak na treningach - mówi Grygiel, który znajduje proste wytłumaczenie dla postawy swojej i kolegów w ostatnim pojedynku. - Każdy z nas chciał zagrać jak najlepiej, dołożyć swoje pięć groszy i wygrać mecz. Tymczasem zamiast grać lepiej, graliśmy coraz gorzej, niepotrzebnie traciliśmy punkty. To była taka pierwsza próba naszych sił mentalnych i bardzo się cieszę, że ostatecznie zapanowaliśmy nad emocjami i w ostatnich dwóch setach graliśmy jak należy.
Zawodnicy Jastrzębskiego Węgla nie robią tragedii z wpadki w meczu z "Inżynierami”, bo uważają, że liczy się przede wszystkim zwycięstwo. Tym bardziej, że przeciwnik zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko. - Nie ma co się oglądać wstecz i rozpatrywać co się stało. Teraz skaczemy na głęboką wodę i trzeba zacząć grać na poważnie - mówi Marcin Grygiel nawiązując do spotkań, które czekają jastrzębian w najbliższej przyszłości.
Już piątego listopada Jastrzębski Węgiel rozpocznie bój w Pucharze CEV. Na pierwszy ogień pójdzie piąty aktualnie w tabeli grecki Olympiakos Pireus. - Mamy ponad tydzień do konfrontacji w Atenach i przede wszystkim musimy popracować nad stroną mentalną, żeby się nie wystraszyć rywali, tylko od razu narzucić im własny styl.
Siłą podopiecznych Roberto Santillego jest kolektyw - to wszyscy, łącznie z włoskim szkoleniowcem od kilku miesięcy powtarzają jak mantrę. Najsłabszym punktem ekipy z Szerokiej wydaje się natomiast być mentalność, nad którą zespół dotąd pracował najmniej.
Marcin Grygiel jest jednak optymistą przed dwumeczem z Olympiakosem. Wierzy, że grając zespołowo i dając z siebie wszystko jastrzębianie mogą wygrać z każdym rywalem. - O tym, że wiara czyni cuda przekonałem się w Sosnowcu. Na starcie rozgrywek byliśmy skazywani na pożarcie, a tymczasem udało nam się zakończyć sezon na siódmej pozycji - przypomina zawodnik, wskazując jako tajemnicę sukcesu ciężką pracę na treningach oraz radość z każdej udanej akcji podczas meczów, w których siatkarze z Sosnowca grali na absolutnym luzie. - Tego trochę jeszcze brakuje w Jastrzębiu, bo za bardzo skupiamy się na wyniku, co czasem nas paraliżuje.