"Wśród tandety lśniąc jak diament"
Po obejrzeniu czterech czwartkowych ćwierćfinałów żaden z kibiców nie może powiedzieć, że czuł się po nich w pełni syty. W każdym z nich emocji było bowiem jak na lekarstwo. Kto zasiadł do siatkarskiego śniadania około godziny 11:30 i skończył je około 21:30, nadal nie mógł czuć się w pełni usatysfakcjonowany. Posiłki w postaci spotkań Asseco Resovii Rzeszów z AZS-em Częstochowa, ZAKSY Kędzierzyn-Koźle z Indykpolem AZS Olsztyn oraz PGE Skry Bełchatów z Effectorem Kielce nie przysporzyły przeciętnemu konsumentowi praktycznie żadnej dawki energii. Nieco więcej wigoru przyniósł ze sobą jedynie pojedynek Jastrzębskiego Węgla z Cerradem Czarnymi Radom.
Podopieczni Roberta Prygla jako jedyni z drużyn spoza czołowej czwórki PlusLigi zdołali wygrać seta. I choć pozostałe trzy partie przegrali zdecydowanie, po ich stronie wyłoniła się jedna lśniąca perełka. Mowa o 19-letnim atakującym Bartłomieju Bołądziu. Młody bombardier otrzymał szansę gry w wyjściowym składzie pod nieobecność kontuzjowanego Wytze Kooistry i wykorzystał ją znacznie lepiej niż można się było spodziewać. Nie okazywał kompletnie żadnego respektu przed bardziej renomowanym rywalem i zakończył zawody z dorobkiem 24 "oczek". Co więcej, jego skuteczność w ofensywie wyniosła aż 57 procent (21/37). Łatwiej niż zdobycze punktowe radomianina zapamiętany zostanie jednak najpewniej ... alarm przeciwpożarowy, który spowodował nawet ewakuację trybun. Do próśb spikera o opuszczenie hali nie zastosowali się z kolei zawodnicy. Informacja o pożarze na terenie obiektu po krótkiej chwili została odwołana, więc na "siatkarski ogień" fani musieli poczekać do soboty.
"Czy w bezsilnej złości łykając żal
Dać się powalić?"
Pierwsze półfinałowe starcie pomiędzy Resovią a Jastrzębskim bardzo mocno elektryzowało całą siatkarską Polskę. Dla rzeszowian ten mecz był dobrą okazją do zrewanżowania się za dwie porażki poniesione w starciach z "Pomarańczowymi" w Lidze Mistrzów, skutkującymi brakiem awansu do Final Four w Ankarze. Powiedzieć, że rehabilitacja w wykonaniu mistrzów kraju zakończyła się niepowiedzeniem, to jak nie powiedzieć nic...
Zawodnicy Lorenzo Bernardiego zademonstrowali ogromny głód sukcesu już od pierwszej akcji. Swoje show rozpoczęli od natychmiastowego rozpalenia ognia, by stopniowo i konsekwentnie przyrządzać na nim przygotowaną wcześniej pieczeń. Siatkarze z Podkarpacia przez całe spotkanie wyglądali tak, jak gdyby przyszli na ognisko w roli niezbyt mile widzianych gości, bez własnego asortymentu. Impas próbował przełamać Krzysztof Ignaczak, raz po raz popisujący się fenomenalnymi paradami w obronie i udowadniający, że wcale nie jest gorszy od ekipy z drugiego obozu. Za "Igłą" podążyli także Nikołaj Penczew oraz Jochen Schoeps, ale trzyosobowa delegacja właściwie w żadnym stopniu nie odmieniła obrazu imprezy. W roli wodzirejów doskonale sprawdzał się tercet Michałów: Kubiak - Łasko - Masny. Każdy z nich świetnie wywiązywał się ze swoich obowiązków aż do ostatniego gwizdka sędziego, a całe widowisko zakończyło się po zaledwie 86 minutach zdecydowanym triumfem drużyny z Jastrzębia-Zdroju.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
[nextpage]"Czy się każdą chwilą bawić?"
Obraz drugiej potyczki półfinałowej, której uczestnikami były Skra oraz ZAKSA, był zgoła odmienny. Otrzymane zadanie przyrządzenia smacznego tortu wyraźnie przypadło do gustu obu ekipom, co z miejsca znalazło odzwierciedlenie w poziomie meczu. Zespoły niemal co chwilę zamieniały się rolami szefa kuchni i pomocnika. Tak oto doskonałej jakości produkt powstawał na zmianę według przepisu bełchatowskiego i kędzierzyńsko-kozielskiego. O ostatecznym wyniku tej rywalizacji musiało przesądzić postawienie wisienki na słodkim cieście.
Areną walki o uzyskanie prawa do ułożenia wspomnianego owocu okazał się tie-break. Jako, że wiśnia była tylko jedna, przywilej ten mógł należeć jedynie do zwycięzcy piątego seta. Rozstrzygającą odsłonę dużo lepiej rozpoczęli siatkarze z Kędzierzyna-Koźla. Objąwszy bardzo szybko prowadzenie 5:1, kontrolowali boiskowe wydarzenia już do samego końca, wygrywając ostatecznie 15:8 i stawiając swoją pieczątkę na wysokiej jakości wypieku.
"W korowodzie zmysłów możemy trwać
Niepokonani
Nim się ogień w nas wypali"
Niedzielny bój o złoto, wygrany przez ZAKSĘ 3:1, był dla zespołu z Opolszczyzny dziesiątym odniesionym triumfem z rzędu. W całym turnieju finałowym Pucharu Polski grą wicemistrzów kraju niemal bezbłędnie dowodził doświadczony Paweł Zagumny. Do określenia postawy rozgrywającego kędzierzynian w Zielonej Górze najlepiej pasuje słowo "renesans", bowiem w sezonie zasadniczym "Guma" często spisywał się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Podczas pierwszego poważnego sprawdzianu na krajowym podwórku po raz wtóry w czasie swojej kariery zademonstrował jednak próbkę geniuszu. Oddając cesarzowi, co cesarskie, koniecznie trzeba z drugiej strony wspomnieć o jego niesamowicie rzetelnych pomocnikach.
Na tytuł "młotkowego" turnieju z pewnością śmiało zasłużył Łukasz Wiśniewski. Środkowy bezlitośnie dziurawił zielonogórski parkiet kolejnymi "gwoździami" wbijanymi po uderzeniach z krótkiej. Jego potencjał najmocniej odczuli zawodnicy z Bełchatowa, kiedy to "Wiśnia" skończył w ten sposób aż 15 z 18 piłek (83 procent!). W całej imprezie atakował z 71-procentową skutecznością.
Kreatora gry ZAKSY "rozpieszczali" też obaj podstawowi przyjmujący. Michał Ruciak gwarantował przede wszystkim doskonałą jakość w przyjęciu, natomiast Dick Kooy stanowił prawdziwą ostoję w grze ofensywnej. Holender imponował wysoką efektywnością gry w ataku, a jego dynamiczne zbicia z pipe'a budziły prawdziwą grozę po drugiej stronie siatki. Jeśli do tego dodać potężną siłę rażenia w polu serwisowym, rysuje nam się obraz "armaty" kompletnej.
Nie można również zapomnieć o nadzorcy czuwającym nad realizacją zwycięskiego projektu, czyli trenerze Sebastianie Świderskim. Sukces w Pucharze Polski jest dla niego niczym dopłynięcie do lądu po wielodniowej podróży na nieprawdopodobnie wzburzonym morzu. Okręt z Kędzierzyna-Koźla przetrwał największy sztorm i dobił do portu. Dalszą podróż rozpoczyna dopiero w sobotę. Do przystani pod nazwą "mistrzostwo Polski" będzie już płynął ze zdecydowanie lepszą atmosferą na pokładzie. Na razie nic nie zapowiada, by rozpalony ogień miał niedługo wygasnąć.
Wiktor Gumiński
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!