Markowa zagrywka: Polski trener to leń i nieudacznik?

Im lepiej, tym gorzej, czyli polski absurd w siatkarskim wydaniu. Problem z pewnością istnieje, ale czy dotyczy on wyłącznie kompetencji polskich trenerów?

Mariusz Wiktorowicz był współtwórcą drużyny, która zdominowała pierwszą część sezonu zasadniczego obecnych mistrzostw Polski w żeńskiej lidze siatkarek. Wprawdzie rundę rewanżową ekipa z Polic rozpoczęła od dwóch porażek, lecz tylko niespodziewane 0:3 z pilankami można określić sensacyjnym niepowodzeniem. Siatkarki Chemika Police uległy jeszcze po tie-breaku obecnym mistrzyniom Polski i to już raczej żadna ujma. W obecnym sporcie bezwzględnych dominatorów jest niewielu, a i im zdarzają się wpadki. Wiktorowicz pracę jednak stracił. W czym problem?

W Policach zmianę szkoleniowca uzasadniano chęcią zrobienia kolejnego kroku w przód, czyli zdobycia mistrzostwa Orlen Ligi oraz podboju Ligi Mistrzyń w kolejnym sezonie. Widać łatwiej myśleć o takich sukcesach w ramionach obieżyświata Giuseppe Cuccariniego, niż wykształconego polskiego młodego trenera z ambicjami.

To najświeższy przykład zastąpienia rodzimego szkoleniowca "obcym", bo cała sytuacja miała miejsce na przełomie 2013 i 2014 roku. Nie trzeba jednak daleko szperać w ligowej historii, by znaleźć kolejny taki przypadek. Przecież Adam Grabowski stracił pracę w Atomie Treflu Sopot po zdobyciu mistrzostwa Polski po rozgrywkach 2012/13 na rzecz Teuna Buijsa.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

W tym miejscu warto wspomnieć o zmianie na pozycji głównodowodzącego w ekipie z Dąbrowy Górniczej. Tam też obcokrajowiec zastąpił "swojaka", lecz w tym przypadku sytuacja była znacząco inna. To Waldemar Kawka, wieloletni opiekun Zagłębianek, był inicjatorem tej zmiany. Ten zasłużony dla MKS-u człowiek wahał się już przed rozpoczęciem mistrzostw Polski sezonu 2013/14, czy dalej prowadzić zespół. Ostatecznie decyzja okazała się mało trafna. Kryzys formy dąbrowianek był zbyt duży.

Dobrych kilka lat temu Ireneusz Mazur zdobył z zespołem z Bełchatowa, wtedy występującym pod nazwą BOT Skra, podwójną koronę w rodzimych rozgrywkach, a miało to miejsce w sezonach 2004/2005 i następnym. Po tym okresie zastąpił go Daniel Castellani. - Koniec sezonu 2005/06 to był koniec mojego trzyletniego kontraktu z tym zespołem. Tylko się cieszyć, że z takimi efektami. Nie obciążam władz klubu, że rozglądali się za nowym szkoleniowcem, bo moja umowa została wypełniona w 100 procentach - komentował ówczesne wydarzenia obecny ekspert TV Polsat Ireneusz Mazur.

Castellani kontynuował "złotą passę" bełchatowian, a Jacek Nawrocki zaraz po nim. To znów polski trener potrafił zdobywać mistrzostwo kraju. Jakby tego wszystkiego było mało, po dominacji Skry, do głosu doszła rzeszowska "Sovia". Na tron nie wprowadził jej jednak słynny Ljubomir Travica, lecz polski "młokos" Andrzej Kowal. Jak więc zachwyty można kierować w stosunku do zagranicznych trenerów, skoro nasi potrafią tak samo, a może i lepiej?

- Nie zatrudnię polskich trenerów dopóki nie zaczną być pracowici, uczyć się, a nie bazować na znajomościach, układach i układzikach. Muszą jeździć na zagraniczne szkolenia, mieć otwartą głowę i nie powielać wzorów sprzed trzydziestu lat - mówił w wywiadzie Oli Piskorskiej dla SportoweFakty.pl Zdzisław Grodecki, prezes Jastrzębskiego Węgla. Wygląda więc na to, że obecny polski trener to leń i nieudacznik. Prawda to?

Marek Knopik

Źródło artykułu: