Od pierwszej akcji meczu oba zespoły postawiły na duże ryzyko w zagrywce. Żadna z ekip nie ustrzegła się błędów, lecz dużo więcej dzięki takie polityce zyskali Francuzi. Dzięki potężnym bombom serwisowym Mory'ego Sidibe szybko odjechali z wynikiem (2:6). Goście zdecydowanie przeważali również w elementach defensywnych. Znakomicie w obronie spisywał się Benjamin Toniutti, natomiast ich blok "wyłączył" z gry Bruno Romanuttiego oraz Pablo Bengoleę (7:14). Argentyna coraz mocniej wpadała we własne sidła, robiąc kolejne błędy własne. W inauguracyjnej odsłonie miejscowi oddali za darmo aż 11 punktów.
Kolejny set upłynął na walce "łeb w łeb" do drugiej przerwy technicznej. Obie drużyny popisywały się wieloma skutecznymi blokami. Efektywność skrzydłowych pozostawiała wiele do życzenia, w związku z czym rozgrywający sporo piłek posyłali do dobrze spisujących się środkowych. Wśród nich wyróżniał się Sebastian Sole.
Od stanu 14:16, jakość gry Albicelestes dramatycznie jednak spadła. Argentyńczcy ponownie zaczęli mylić się na potęgę. Kolejne piłki w aut posyłali fatalnie grający Ivan Castellani (0/10 w ataku!) oraz Federico Pereyra. Co więcej, Francuzi utrzymali dobry poziom gry blokiem i dzięki wydatnej pomocy gospodarzy (12 pkt oddanych po błędach własnych) pewnie wygrali drugą partię.
- W pierwszych dwóch setach nie potrafiliśmy dobrze wykonać ani jednej rzeczy - powiedział na pomeczowej konferencji prasowej Javier Weber, trener miejscowych.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
W związku z totalną niemocą swoich podopiecznych, szkoleniowiec Argentyny zdecydował się na zmianę dyrygenta. Trzecią odsłonę w "szóstce" rozpoczął Nicolas Uriarte. Decyzja ta okazała się bardzo trafna. Nowy nabytek PGE Skry Bełchatów uspokoił grę, rozgrywał precyzyjnie i często gubił blok. Gospodarze spuścili także z tonu na zagrywce, bardzo mocno ograniczając stopień ryzyka.
Wyeliminowanie błędów okazała się kluczem do pozostania w meczu. W trzeciej partii Albicelestes popełnili tylko 2 błędy własne (przy 8 Francji). Skuteczność zatracili francuscy skrzydłowi, z liderem Earvin Ngapethem na czele, a blok miejscowych jedynie dopełnił formalności.
Argentyńczycy poszli za ciosem, a fala na którą wskoczyli poniosła ich aż do tie-breaka. Znakomicie w ataku spisywał się Pereyra (skończył zawody z 62 proc. skut.), którego coraz mocniej wspomagał przywrócony na właściwe tory Romanutti. Po drugiej stronie siatki grę ciągnął Ngapeth, co w samej końcówce odbiło się Trójkolorowym czkawką. W decydujących akcjach dwie "czapy" zebrał bowiem chimeryczny Marien Moreau.
Piąty set był jednak "teatrem jednego aktora". Nazywał się on Earvin Ngapeth. Przyjmujący ten najpierw podbił parę bardzo ważnych piłek, a w kolejnych akcjach bezlitośnie wykończał posłane do niego liczne wystawy. Emocje w tym pojedynku skończyły się przy zmianie stron (4:8).
Argentyna - Francja 2:3 (18:25, 18:25, 25:17, 25:22, 11:15)
Argentyna: Sole (17 pkt), Pereyra (16), Crer (3), De Cecco (2), Romanutti (16), Bengolea (1), Gonzalez (libero) oraz Castellani (1), Ramos (4), Uriarte (1), Quiroga (3), Bruno (7)
Francja: Hardy-Dessources (1), Toniutti (3), Lyneel (14), Ngapeth (24), Le Roux (7), Sidibe (4), Grebennikov (libero) oraz Redwitz, Moreau (7), Le Goff (11), K. Tillie