Mistrz Polski Asseco Resovia Rzeszów - taka marka wprost musiała przyciągnąć w piątkowy wieczór do warszawskiej hali Torwar rzesze siatkarskich kibiców. Pierwszy mecz przedostatniej kolejki fazy zasadniczej PlusLigi miał być przede wszystkim sportowym świętem. Jednakże najbardziej optymistyczni sympatycy volleya ze stolicy liczyli na to, że ich ulubieńcy, przełamując złą passę i wygrywając za trzy oczka, zrównają się z rzeszowianami w ligowej tabeli...
Aby taki scenariusz mógł mieć rację bytu, Inżynierowie musieli wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, co w kontekście spotkania z drugą drużyną rozegranego niedawno Pucharu Polski nie było zadaniem łatwym do wykonania.
Zdeterminowani warszawiacy starali się popełniać jak najmniej błędów własnych. W ich składzie znalazł się powracający po kontuzji Krzysztof Wierzbowski. W początkowej fazie pojedynku próżno było szukać iskier i emocjonujących akcji. Obu zespołom nie można jednak odmówić woli walki i agresji na siatce. Pozornie spokojny przebieg meczu uśpił nieco aktualnych mistrzów Polski, dzięki czemu to podopieczni Jakuba Bednaruka, mówiąc futbolowym żargonem, otworzyli wynik piątkowej konfrontacji.
Przegrana w premierowej odsłonie wyraźnie podrażniła team gości. Zawodnicy z Podkarpacia jakby z większą werwą podeszli do kolejnych partii, lecz z nie mniejszym zacięciem na boiskową rywalizację zapatrywali się Inżynierowie. Poświęcenie obu zespołów widoczne było przede wszystkim w obronie. Tajemnicze szepty ze strony trenera Bednaruka, kierowane do obu swoich libero, mogły świadczyć o modyfikowanej wraz z biegiem czasu taktyce defensywnej. Były też wynikiem zmiany, na jaką zdecydował się Andrzej Kowal. W drugim secie, w zastępstwie Zbigniewa Bartmana, na stałe wprowadził on bowiem na parkiet Jochena Schoepsa.
Wbrew wcześniejszym przewidywaniom, siatkarze z Warszawy ani przez moment nie spuszczali z tonu. Stawiali swoim rywalom nad wyraz trudne warunki, karcąc ich za najmniejsze choćby błędy. Na nic zdawały się przetasowania w szeregach przyjezdnych. I kiedy wszystko zmierzało ku szczęśliwemu - dla gospodarzy - zakończeniu, dwa bloki na atakującym Grzegorzu Szymańskim sprowadziły warszawiaków na ziemię, niejako na nowo rozpoczynając batalię w tym meczu.
Tak niespodziewany obrót sprawy odebrał zawodnikom Politechniki ochotę do gry. Z kolei rzeszowianie - wręcz przeciwnie - mieli jej z każdą kolejną akcją coraz więcej. I choć nic na to przez większą część dwóch pierwszych partii nie wskazywało, inicjatywę przejęli siatkarze z Podkarpacia. Inżynierowie zdołali się później co prawda nieco odbudować, w czym niemały udział miał Maksymilian Szuleka, lecz nie wystarczyło to na rozpędzonych podopiecznych Andrzeja Kowala. Tym samym warszawiacy zostali drastycznie wybudzeni ze snu, jakim było dogonienie w tabeli PlusLigi rzeszowskiej drużyny.
AZS Politechnika Warszawska - Asseco Resovia Rzeszów 1:3 (25:23, 24:26, 18:25, 21:25)
AZS: Nowak, Dryja, Drzyzga, Szymański, Siezieniewski, Pawliński, Potera (libero) oraz Olenderek, Smoliński, Szuleka, Stefanović.
Resovia: Lotman, Nowakowski, Tichacek, Kosok, Achrem, Bartman, Ignaczak (libero) oraz Schoeps, Dobrowolski, Kovacević, Grzyb, Buszek.
MPV: Jochen Schoeps.
co z tego ,z koro w playy offach trafimy na Skre do której nie mamy szczęscia.