Anna Kossabucka: Wasze drugie spotkanie w sezonie przypominało nieco w trzecim secie starcie z Politechniką w meczu inaugurującym PlusLigę. Znów mieliście problemy z utrzymaniem poziomu gry.
Daniel Castellani:
Zagraliśmy na pewno dwa bardzo dobre sety, na najwyższym poziomie. Za to należą się chłopakom brawa. W trzeciej partii w zespole z Gdańska wszedł Michał Kamiński, który rozegrał bezbłędny mecz na zagrywce i w ataku. My musieliśmy przeczekać ten trudny okres, pozwolić się pomylić przeciwnikowi, by ostatecznie wygrać tę partię. Co dla mnie osobiście najistotniejsze, to fakt, iż zawodnicy nie stracili spokoju, próbowali przeczekać ten trudny okres, nie podejmując żadnych gwałtownych ruchów. To najważniejsze w trakcie budowy zespołu. Dodaje to pewności siebie.
Patrząc na dyspozycję, w której się obecnie znajdujecie - możecie powalczyć z Trentino w Lidze Mistrzów?
- Tak. Myślę, że zaprezentujemy się z dobrej strony. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty w trakcie przygotowań do rozgrywek. Cały czas ekipa się wzmacnia, polepsza i staje się pewniejsza siebie. Na pewno nie jesteśmy gotowi jeszcze na najtrudniejsze pojedynki, jakie przyjdzie nam toczyć w tym sezonie. Musimy dalej pracować, ale z pewnością nie przyniesiemy wstydu.
Nawiązując nieco do postaci Sebastiana Świderskiego - czy różni się znacząco tryb pracy trenera, który jest byłym zawodnikiem, od pomysłów szkoleniowca, który tej kariery zawodniczej nigdy nie przechodził?
-
Nie ma jak dla mnie większej różnicy. Sam byłem zawodnikiem, teraz jestem pierwszym szkoleniowcem i nie dostrzegam znaczących różnic. Jedynie co mogę powiedzieć to fakt, iż byli siatkarze mogą widzieć więcej na boisku. To jest pewna wartość dodana. Są w stanie antycypować co się stanie na boisku, są cały czas z zawodnikami, poruszają się wraz z nimi. Dodatkowo, ich percepcja taktyki jest bardzo dokładna, szybko umieją analizować przebieg gry i wyciągać wnioski z poszczególnych zagrań przeciwnika. Osoba szkoleniowca-byłego zawodnika to atut, jaki można mieć na swojej ławce trenerskiej i komfort dla całej ekipy.
Komunikacja w waszym duecie trenerskim musi więc być znakomita...
-
Oczywiście. Zaczynając od tego, że wszyscy niemal mówimy po włosku, co już jest wielkim ułatwieniem, to konkretnie z Sebastianem rozmawiamy niemal non-stop. On ma wiele pomysłów na grę, bardzo ciekawych, które od razu prezentuje. Posiada własną inicjatywę. Z pewnością nie jest to bierna postawa, jaką niekiedy można spotkać, co sobie niezwykle cenię. Tak że współpraca z Sebastianem to sama przyjemność.
Czy fakt, że tak dobrze zna pan swoich podopiecznych pomaga?
- Jak najbardziej. To ważne, by doskonale rozumieć swoich graczy. W tym sezonie ZAKSA nie przeszła rewolucji kadrowej, są to jedynie zmiany kosmetyczne. Do zespołu doszli Wiśnia, Fonteles i Contreras kiedy w końcu dotrze do Polski. To nie są wielkie zmiany, a dodatkowo już widać, że Brazylijczyk zaadoptował się do naszego stylu gry. Z drugiej strony jednak, to czoło zespołu jest zupełnie nowe - trenerzy. Wiąże się to z zupełnie innym pomysłem na drużynę, nową taktyką i nad tym głównie trzeba pracować. Komunikacja jest znakomita, tak więc pozostaje nam dopracowywanie szczegółów taktycznych, które sobie zaplanowaliśmy. Ale ponieważ znam tych graczy, a oni mnie, wszyscy wiemy czego od siebie oczekiwać, a to ułatwia współpracę.
Mówiono jak jeszcze był pan selekcjonerem reprezentacji Polski, że traktuje pan zawodników bardziej na stopie przyjacielskiej, że nie potrafi pan być trenerem ostrym, który czasem nakrzyczy na swoich graczy, co nie zawsze pomagało w utrzymywaniu dyscypliny w ekipie. Jak by pan się to takiej opinii odniósł?
-
Każdy może mieć swoją własną opinię. Co ja robię, uważam za słuszne. Przede wszystkim tworzę więź z zawodnikami. To jest dla mnie sprawa najważniejsza. Ale jednocześnie wymagam. Domagam się odpowiedzialności, pełnej świadomości od zawodnika. Nie wierzę w filozofię trenera, który na karach buduje swój autorytet. Oczywiście - kiedy należy podjąć pewne środki, należy to czynić. Tego się nie boję. Tak samo nie uważam, by moje relacje z zawodnikami nazwać można było "przyjacielskimi". Jeśli jakoś miałbym klasyfikować swoje podejście do graczy, nazwałbym je zwyczajnie "ludzkim". Jeśli zawodnicy sprawują się tak, jak tego sobie życzę - cenię ich jeszcze bardziej. Ale z pewnością nie można tego podciągać pod pojęcie "przyjaciel".
Przez Turcję i Finlandię wraca pan do Polski. Wiadomo już, że żegna się pan z kadrą Suomi i skupia się pan na trenowaniu ZAKSY. Dlaczego ponownie Polska?
-
Głównie chodziło o projekt, jakim jest budowa zespołu z Kędzierzyna-Koźla. Oczywiście dodatkowym atutem jest atmosfera, panująca wokół siatkówki w Polsce, ale ja skupiam się na stronie stricte siatkarskiej. Bardzo długo rozmawiałem z prezesem klubu, Sabiną Nowosielską o przyszłości tej ekipy, o tym, czego oczekuje ode mnie. Ja przedstawiałem swoje pomysły na ZAKSĘ. Muszę podziękować za dużą swobodę jaką pozostawiono mi przy budowanie zespołu. Musimy się przygotować do wymagających rozgrywek polskich a także do Ligi Mistrzów, więc zadanie nie jest łatwe. Praca tutaj to zawsze duże wyzwanie, jako że siatkówka to coraz ważniejszy sport w waszym kraju. Podjąłem się tego zadania jednakże z przyjemnością.
A nie zawahał się pan ani przez moment czy wracać do Polski, po całym zamieszaniu wokół pana osoby po zakończeniu przygody z reprezentacja?
-
Nie, z Polski wyniosłem dobre wspomnienia. Ludzie są tutaj dla mnie życzliwi, zawsze traktowali mnie z szacunkiem i sympatią. Mam tutaj wielu przyjaciół i to właśnie plusy przeważyły, kiedy podejmowałem decyzję o pracy w Polsce. Mam nadzieję, że ten etap mojej pracy zakończę samymi pozytywnymi akcentami.