Anna Kossabucka: To pierwszy mecz z tak wymagającym przeciwnikiem na polskich parkietach. Jak ocenisz występ Muszynianki w tym spotkaniu?
Sanja Popović :
Grałam już z Atomem w zeszłym sezonie, jak występowałam przeciwko nim w Lidze Mistrzyń. Wiedziałam więc, że należy spodziewać się trudnego spotkania. Ale muszę przyznać, że oczekiwałam bardziej zaciętej walki. Zdaje sobie jednak sprawę, że grały przeciwko nam bez dwóch podstawowych zawodniczek i miało to wpływ na ich poziom w tym spotkaniu.
Wy też jednak miałyście problemy ze swoimi akcjami, zwłaszcza w drugim secie, ale nie tylko. Dawałyście się dogonić nieco rywalkom, co napędzało ich grę.
-
Dlatego też muszę powiedzieć, że nie jestem tak do końca zadowolona z naszej postawy. Atom nie grał w silnym składzie a my miałyśmy tak dużo problemów w końcówkach setów. Dodatkowo, jeśli pomyśli się, że sopocianki grały także bez środkowej to już w ogóle trzeba powiedzieć, że musimy więcej pracować (śmiech).
To co jest jeszcze takim głównym mankamentem? Jakieś poważniejsze trudności komunikacyjne czy detale?
- Na pewno chodzi o detale. Komunikacja jest doskonała. Może wpływ miało to, że ja grałam jeszcze niedawno z reprezentacją Chorwacji i wróciłam dopiero dwa tygodnie temu. Myślę, że wszystko przyjdzie z czasem. Ale i tak można stwierdzić, że obecnie gramy zdecydowanie lepiej niż przed moim wyjazdem na kadrę. Zresztą, nie potrzeba nam być teraz w genialnej formie. Gdybyśmy teraz prezentowały się bez zarzutów, nie miałoby to żadnego sensu - to nie ten okres i czas. Cieszyć się więc należy z wygranej i dalej pracować. Dzięki takim spotkaniom wiemy nad czym, więc to jest ogromny atut.
Po tych dwóch pierwszych meczach - jak mogłabyś skonfrontować opinie o polskiej lidze, które przekazywały ci różne osoby, jak Jakub Dolata, przed przyjściem do Polski z rzeczywistością? Faktycznie możesz wystawić pozytywną ocenę Orlen Lidze?
-
Zdecydowanie tak. Od początku mówiono mi o tutejszym poziomie. Widziałam we Wrocławiu turniej międzynarodowy, który stał na bardzo wysokim poziomie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie zawiodę się grając w Orlen Lidze. Ale to wiedziałam już od początku. Dlatego wybrałam Muszyniankę. W zeszłym roku grałam w Czechach, gdzie oprócz Prostojeva nie ma innego silnego zespołu. Mecze półfinałowe wygrywało się w poszczególnych setach do 7. Ciężko się gra w takich warunkach.
Potrzebowałaś więc wyzwań?
-
Tak, bo w takich meczach ciężko o motywację - kiedy grasz na 60 procent i możesz wygrać bez problemu, to nie ma sensu dalej trenować. Gubi się chęć do wysiłku. Tutaj wiem, że muszę grać najlepiej jak potrafię. Tęskniłam za silną ligą i bardzo się cieszę z tego, że mogę być w Polsce.
Nie mogę więc nie zapytać o Koreę - czemu akurat tam? Z reguły zawodnicy kierują się tam przed emeryturą.
-
Cóż, grałam wtedy w Perugii, w która borykała się z wieloma problemami - organizacyjnymi, kadrowymi. Nie można było się tam skupić wyłącznie na siatkówce, co na pewno nie było komfortową sytuacją. I złożyło się tak, że mój agent postanowił znaleźć klub dla mnie, ale nie tylko - również dla innych zawodniczek. I mnie przytrafiło się zagrać w Korei, co uważam za bardzo dobre doświadczenie. Kiedyś myślałam, że mogę tam trafić, jak już się zestarzeję, ale stało się to akurat wtedy. I było to coś niezwykle odmiennego. Wszystko się różniło, nauka siatkówki w Azji nie miała nic wspólnego ze szkołą europejską. Grałam w wielu rozgrywkach, przeciwko różnym klubom, ale czegoś tak niezwykłego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Trzeba wykazać się tam ogromną dozą cierpliwości, bo dla ciebie wszystko to, co oni robią, jest złe. To była bardzo wartościowa lekcja.
Wracając na polskie parkiety - w składzie macie bardzo wiele zawodniczek o silnym charakterze. Każda ma na pewno swoje zdanie. Ciężko jest nad wami zapanować? Jak się dogadujecie między sobą?
-
Oj, powiem, że naprawdę dogadujemy się znakomicie. Panuje między nami wspaniała atmosfera. Ale faktycznie mamy charakterki. Np. jeśli Valentina (Serena) nie zgadza się z werdyktem sędziego, to jest ona pierwszą osobą, która zacznie dyskusje z sędzią. Wtedy Ania (Werblińska) idzie i uspakaja ją. Ale każda z nas faktycznie ma w sobie to, co Włosi nazywają "grinta" (czyli determinację, pasję). Dla mnie to komfortowa sytuacja, jako że jestem Chorwatką i też płynie we mnie gorąca krew, bałkańska. Też lubię być nieco agresywną, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dlatego lepiej czuję się w drużynie z dziewczynami o mocnym charakterze aniżeli grać bym miała wśród cichych zawodniczek.
To gdzie w tej ekipie ląduje trener? Jaka jest jego rola?
-
Na szczęście to jest bardzo doświadczona ekipa. On nie musi nam mówić wielu taktycznych rzeczy. Nie musi nam też mówić o sprawach oczywistych, bo nikt nie spodziewa się po nas popełniania jakiś głupich błędów. Ale jeśli tylko uważa, że coś powinnyśmy zmienić, albo chce nam coś doradzić, sugeruje nam pewne rzeczy. Z drugiej strony, jeśli widzi, że my już rozmawiamy o taktyce , on wtedy nam nie przeszkadza. Można powiedzieć, że panuje w drużynie obustronny szacunek.
Twoja osoba jest bardzo rozpoznawalna w świecie siatkarskim nie tylko ze względu na talenty sportowe... Czy jest to w jakiś sposób dla ciebie deprymujące albo rozpraszające?
-
Nie, w zupełności nie przywiązuję do tego wagi. Już właśnie nie raz pytano mnie o to, jak to jest być tak piękną siatkarką a ja odpowiadam, że nie dbam o to. Bawiłam się w modeling kilka razy i na tym koniec, to nie jest coś, co sprawiałoby mi przyjemność w dłuższym upływie czasu. Wiele ludzi faktycznie mówi mi komplementy, ale ja nie widzę w sobie nikogo innego jak wyłącznie siatkarkę. Nawet dzisiaj nie mam wyprostowanych włosów (śmiech).
Twoja przyszłość od zawsze była związana z siatkówką?
-
Raczej tak. Nie było innego pomysłu. Od wczesnych lat uwielbiałam siatkówkę, w dodatku miałam to szczęście, że wypatrzyła mnie najlepsza chorwacka ekipa, wygraliśmy mistrzostwo kraju i tak to się zaczęło. Wtedy mogłam poznać wszystkie tajniki gry - treningi dwa razy dziennie, specjalne odżywianie. I tak w wieku 14 lat miałam już wyznaczoną swoją ścieżkę w życiu, z której jestem zadowolona.