Jak wyjaśnia Borys Kolczins, trener Fakieła Nowyj Urengoj, w rosyjskiej Superlidze pojawili się sponsorzy i inwestorzy, a także telewizja patrzy na tą dyscyplinę łaskawszym okiem. Z drugiej jednak strony, zespoły mają duże problemy ze skompletowaniem składów, a niewielu siatkarzy chce podpisać kontrakty na dłużej niż na rok. Sytuacja ta nie wynika z braku na rynku klasowych zawodników, a raczej z faktu zbyt wysokiego mniemania siatkarzy o swoich umiejętnościach. - Rosyjscy gracze czują zapotrzebowanie na swoje usługi - mówi Borys Kolczins. - Dotyczy to nie tylko najlepszych. Tzw. średniacy mocno windują ceny. Sumy kontraktów podnoszą również najsłabsi.
Bardzo często dochodzi do sytuacji, że dany zawodnik ma już praktycznie załatwione sprawy transferowe z konkretnym klubem. W rozmowie z jego agentem na jaw wychodzi jednak, że jeśli zapłaci się znacznie więcej, siatkarz może podpisać kontrakt z innym zespołem.
Ponieważ agenci pobierają prowizję od wysokości transferu, oni również zainteresowani są windowaniem cen. W tej transferowej grze biorą jednak udział sami siatkarze. - Trzymają rękę na pulsie: tutaj tyle, a tam 50 procent więcej. Dochodzi do tego, że rosyjski siatkarz tej samej klasy co brazylijski kosztuje dwa razy więcej - wyjaśnia Kolczins.