Inżynier od podszewki: Damian Wojtaszek - siatkarz z wyboru, libero z przeznaczenia (cz.1)

Ze sportem za pan brat - czy to z siatkówką, czy z baseballem. "Mały" w zespole, a jednocześnie wielki sercem na boisku. Dysponujący niespożytą energią walczak i nastawiony na rozwój talent. O kim mowa? O jednej z najjaśniejszych postaci w szeregach będącej obecnie na siatkarskich językach AZS Politechniki Warszawskiej - Damianie Wojtaszku. Portal SportoweFakty.pl zaprasza na pierwszą część materiału o libero stołecznego klubu!

Chciałoby się powiedzieć, że przeznaczenie ma niebywałą moc sprawczą - nie tylko w życiu, ale także w sporcie. Kiedy w 1998 r. ówczesny prezydent FIVB, Ruben Acosta, wprowadził na siatkarskie salony innowacyjną jak na tamte realia pozycję libero, w Miliczu przygodę z piłką siatkową rozpoczynał uczeń IV klasy Szkoły Podstawowej nr 2 - Damian Wojtaszek. Już jako bardzo młody chłopiec zetknął się on bowiem z różnymi dyscyplinami sportu. - Sport miałem we krwi praktycznie od zawsze - ocenia z perspektywy czasu zawodnik grający obecnie w AZS Politechnice Warszawskiej. Niewiele osób wie, stołeczny libero przez trzy lata trenował... baseball! Czyżby dyscyplina ta straciła na rzecz siatkówki prawdziwą "perełkę"? - Od czwartej do szóstej klasy podstawówki łączyłem obie moje pasje sportowe, siatkówkę i baseball, próbując wybrać jedną z nich. Nie było mi jednak łatwo zdecydować, na którą dyscyplinę postawić, ponieważ również w baseballu miałem w swoim dorobku duże osiągnięcia. Po szóstej klasie wybrałem jednak piłkę siatkową. Dopiero w jej przypadku poczułem, że to jest "to". Jeździliśmy wtedy z naszym zespołem po całej Polsce, braliśmy udział w różnorakich zawodach - bardzo miło to wspominam. Niemały wpływ na moją decyzję miał także fakt, iż w naszym kraju rozgrywki baseballa nie były rozbudowane, zaś mecze nie przyciągały zbyt dużej liczby kibiców, co też możemy zaobserwować obecnie. Poza tym nawet nie mieliśmy już wówczas w Miliczu swojej drużyny - zdradza.

Intrygujący wydaje się jednak sam zamysł trenowania dyscypliny, jaką jest baseball. Jak wyjawił Damian Wojtaszek, trener baseballa w Miliczu zaproponował kiedyś, że pokaże mu, jak owy sport w ogóle funkcjonuje. - Była to dla mnie kompletnie nowa rzecz, lecz koniec końców udało mi się dostać do naszej narodowej reprezentacji - wspomina z rozrzewnieniem. - Za sprawą baseballa zwiedziłem nie tylko sporą część Polski, ale też Europy. Między innymi to mnie właśnie wtedy pociągało - mogłem w tak młodym wieku zwiedzić wiele miejsc. Później jednak, kiedy nadszedł czas decyzji i trenerzy naciskali, abym wybrał jedną z dyscyplin, przemyślałem wszystko i zdecydowałem, że to nie z baseballem chcę związać swą przyszłość - zamyka owy rozdział swojego życia.

Po decyzji o poświęceniu się siatkówce losy Damiana Wojtaszka potoczyły się w błyskawicznym tempie. W gimnazjum - będąc już na etapie juniorskim - zaczął występować w Dziekanie Milicz, szybko stając się ostoją swojego teamu. - Większość chłopców z mojego rocznika grała w tym klubie. Najpierw mieliśmy tam czwartą ligę, później natomiast awansowaliśmy do trzeciej - wraca myślami do czasów, z którymi wiąże się wiele jego siatkarskich reminiscencji. - W Dziekanie grało nam się razem bardzo dobrze, wszystko było odpowiednio poukładane. Mieliśmy też w składzie dwóch zawodników dokooptowanych z Wrocławia i Wałbrzycha, którzy nam bardzo pomogli. Atmosferę w ekipie mogę ocenić jako bardzo fajną. Być może na naszą korzyść nie działały walory związane z warunkami fizycznymi, ale tworzyliśmy naprawdę zgrany team. Wyznawaliśmy zasadę: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - wspomnienie Dziekana do dzisiaj wywołuje na twarzy zawodnika uśmiech. Warto podkreślić, iż Damian Wojtaszek należy do grona siatkarzy, którzy w znacznym stopniu przyczynili się do utworzenia siatkarskiej historii Milicza. - W 2003 r. pojechaliśmy z trenerem Tomaszem Pajorem na mistrzostwa Polski do Świnoujścia. Wywalczyliśmy tam historyczny brąz dla Milicza, z czego jestem oczywiście niesamowicie dumny. Cieszę się, że wszystko się tak potoczyło - podkreśla.

W międzyczasie o nastoletniego Wojtaszka pytało wiele klubów, które chciały sprawować pieczę nad jego rozwojem. Tak naprawdę jeszcze zanim jego przygoda z volleyem na dobre się rozpoczęła, zdążył on już dostać kilka propozycji zmiany szkoły i miejsca zamieszkania. Wtedy jeszcze nie zdecydował się jednak na tak drastyczną zmianę. - Szczerze powiedziawszy, bałem się tak zdecydowanego kroku, nie wiedziałem, czy obrany przeze mnie w ten sposób kierunek byłby dla mnie dobry. Przyszedł jednak z czasem ten moment, w którym trzeba było się już zdecydować na zmiany. Po namowie Piotra Lecha, mojego wcześniejszego wychowawcy i prezesa klubu, postanowiłem na przeprowadzkę - podsumowuje milickie czasy.

Źródło: azspw.com

Damian Wojtaszek i Warszawa to dwa połączone licznymi naczyniami organizmy, między którymi zachodzą wzajemne zależności. "Mały" mieszka w największym polskim mieście od kilku lat. Co za tym idzie, może się on pochwalić pokaźnym stażem w AZS Politechnice Warszawskiej. Jednak to nie z klubem PlusLigi wiąże się jego przeprowadzka. Zanim libero trafił w szeregi teamu Inżynierów, przez rok reprezentował barwy MOS-u Wola Warszawa. Co ciekawe, trafił tam za sprawą przygody z... kadrą Polski! - Zdzisław Gogol zaprosił mnie do Warszawy na zgrupowanie, na którym była również kadra Polski B. Spędziłem tam kilka dni, pokazałem się z dobrej strony, dzięki czemu zostały mi zaproponowane naprawdę korzystne warunki - internat, szkoła, wyżywienie. Trener powiedział mi, jakie plany wiązałby ze mną na przyszłe lata. Wszystko to bardzo przypadło mi do gustu. Byłem niesamowicie szczęśliwy, że moje siatkarskie losy mogły się tak potoczyć - podkreśla wagę tamtej decyzji. - Pomyślałem: "Trzeba spróbować! Do Milicza zawsze mogę wrócić i grać w trzeciej lub czwartej lidze...". Moje aspiracje sięgały jednak znacznie wyżej - z siatkówką wiązałem bowiem swoje nadzieje. Ostatecznie postanowiłem skorzystać z przedstawionej mi propozycji, czego oczywiście nie żałuję - zapewnia.

Damian Wojtaszek opuścił dom rodzinny w wieku 17 lat. Pod wieloma względami był to przyspieszony kurs dojrzewania, którego początki należałoby momentami określić mianem bardzo trudnych. - Był to dla mnie całkiem obcy świat. Do Warszawy przyjechałem pociągiem, jednak wcześniej ustaliłem wszystkie szczegóły ze znajomymi, którzy mieli mnie odebrać z dworca centralnego i pomóc przy zmianie otoczenia - wraca myślami do premierowego dnia w nowym mieście. - Pierwszy miesiąc był w mojej ocenie ciężki... Wstawałem rano do szkoły, szedłem na lekcje, następnie pakowałem się i jechałem na drugi kraniec Warszawy na trening, a na koniec wracałem i uczyłem się do sprawdzianów. Szkoła, do jakiej uczęszczałem, była rygorystyczna i bardzo mało pomagała mi w połączeniu nauki ze sportem. Mimo to niezwykle miło wspominam ten czas - zarówno w internacie, jak i w szkole - dodaje. W Warszawie popularny "Mały" uczęszczał do DWLOT-u. Po przenosinach do stolicy przez rok trenował w juniorach. W mistrzostwach kraju MOS nie wyszedł wtedy nawet z województwa. Jednak to właśnie po tym sezonie Wojtaszek dostał propozycję z Politechniki Warszawskiej, której trenerem był Krzysztof Felczak. Podpisał wtedy swoją pierwszą umowę, która była dla niego kolejną szansą na rozwój, gdyż jako junior mógł za jej przyczyną trenować z doświadczonymi zawodnikami Politechniki i jednocześnie grać z zespołem juniorów. - Udało mi się też przy okazji udanie zaprezentować w kilku potyczkach Pucharu Polski, zaś swój pierwszy ligowy mecz w sezonie 2006/2007 rozegrałem przeciwko drużynie z Kędzierzyna-Koźla. Następnie podpisałem kolejny, tym razem trzyletni kontrakt z klubem - Wojtaszek zapoznaje nas ze skondensowaną formą swoich losów.

Źródło: azspw.com

Do osiągnięcia przez Damiana Wojtaszka obecnego poziomu sportowego przyczyniło się wielu trenerów, począwszy od tych, którzy uczyli go, jak poprawnie odbijać piłkę palcami. Jeśli jednak stołeczny libero miałby wysunąć jednego z nich przed szereg, wskazałby Krzysztofa Felczaka. - Od początku swojej przygody z piłką siatkową miałem do czynienia z wieloma szkoleniowcami. Dużo zawdzięczam przede wszystkim Krzysztofowi Felczakowi - to on zobaczył we mnie to, czym powinien dysponować rasowy libero. Oczywiście każdy z trenerów dołożył do mojego rozwoju cegiełkę. Do dzisiaj z każdego treningu staram się wynieść jak najwięcej - daje dowód swego profesjonalizmu. - Muszę mimo to podkreślić, iż to właśnie trener Felczak pokazał mi siatkarskie salony. Za wszystko, co dla mnie zrobił, jestem mu niebywale wdzięczny. Nie kto inny, jak tylko on, dał mi do zrozumienia, jak to wszystko może wyglądać, jeśli będę dalej wytrwale trenował i robił postępy. Dzięki niemu przyjechałem do Warszawy i podpisałem kontrakt z Politechniką, w której występuję do dzisiaj - przypomina z nieudawaną sympatią.

Sam Krzysztof Felczak bardzo miło wspomina swojego byłego podopiecznego. Wypowiada się o nim w samych superlatywach, widząc w nim materiał na niebagatelną postać polskiej siatkówki. Jako że pracował z nim zarówno w MOS-ie, jak i w Politechnice, może powiedzieć o jego osobie naprawdę wiele. - Damian to wspaniały, ambitny i utalentowany facet, który nie boi się żadnej, choćby i najtrudniejszej sytuacji. Odkąd pamiętam, nigdy nie miał problemów z grą na najwyższym poziomie - nawet w momentach kłopotliwych, trudnych końcówkach... Jest jednym z tych chłopaków, których się wspomina bardzo miło. Należy też do grona zawodników, którzy dla MOS-u zrobili bardzo dużo, swoją walką, postawą i pracą na treningach oddali tej drużynie serce. Bardzo się cieszę, że mogłem mieć okazję ściągnąć go do Politechniki - przedstawia sylwetkę "Małego" w nieskazitelnej niemal postaci.

Krzysztof Felczak twierdzi także, że kariera stoi przed nim otworem! A przypomnijmy, że jest on fachowcem, spod którego ręki wyszedł niejeden siatkarski talent... Można więc domniemywać, iż te odważne, bądź co bądź, słowa wypowiedziane zostały z pełną odpowiedzialnością i autentycznym przekonaniem o talencie "Małego". - Serce rośnie, gdy się na niego patrzy. Chłopak się rozwija, robi sukcesywnie postępy. Powoli zaczyna być też doceniany na siatkarskim rynku. Damian może się pochwalić różnymi walorami i myślę, że w niedługim odstępie czasu będzie liczącym się graczem na swojej pozycji w naszym kraju - głęboko wierzy w Wojtaszka. - Jest wciąż bardzo młody, jeszcze wszystko przed nim. Uważam więc, że przed Damianem jeszcze długa kariera i życzę mu, aby w siatkówce osiągnął jak najwięcej - podkreśla. Czy wizja trenera Felczaka znajdzie swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, dowiemy się tego dopiero za jakiś czas...

*Ciekawi cię, jakim siatkarzem "od podszewki" jest Damian Wojtaszek? Na drugą część materiału o zawodniku stołecznego klubu, odsłaniającą tym razem typowo siatkarskie oblicze Damiana Wojtaszka jako libero ("Inżynier od podszewki: Damian Wojtaszek - siatkarski perfekcjonista o ognistym temperamencie (cz.2)"), portal SportoweFakty.pl zaprasza już w sobotę 8 stycznia!

Komentarze (0)