Co z tą ZAKSĄ? - rozmowa z Kazimierzem Pietrzykiem, prezesem ZAKSY Kędzierzyn-Koźle

Kto zastąpi Sebastiana Świderskiego? Czy kędzierzyńska ZAKSA jest w stanie rywalizować z najlepszymi? Jak kędzierzynianie potraktują puchary? Po ostatnich, niezbyt udanych występach ekipy Krzysztofa Stelmacha wciąż pojawiają się nowe pytania. Odpowiedzi poszukaliśmy "u źródła". Mimo wielu problemów prezes Kazimierz Pietrzyk nie załamuje rąk i w długiej rozmowie z portalem SportoweFakty.pl potwierdził, że celem drużyny jest w dalszym ciągu zdobycie upragnionego medalu w rozgrywkach PlusLigi. Szef ZAKSY ocenił również system rozgrywek i wypowiedział się na temat przyszłości kontuzjowanego Sebastiana Świderskiego oraz... trenera Krzysztofa Stelmacha.

Wojciech Potocki: Kiedy, jeszcze przed meczem z Fartem, myślałem jak zacząć naszą rozmowę wpadło mi do głowy, że jeśli przegracie, nie będzie kłopotu. Cztery porażki z rzędu to byłaby klęska. Ostatecznie ZAKSA wygrała 3:2, ale taki wynik, to dla pańskiego zespołu tak, jak czwarta porażka.

Kazimierz Pietrzyk: No, można by się z panem zgodzić, bo biorąc pod uwagę nasze możliwości byliśmy murowanym faworytem. Niech pan jednak prześledzi inne wyniki: Jastrzębie potrafiło przegrać z Delectą w Bydgoszczy, a nie tak dawno wygrało z nami. Przy takim kalendarzu nieuniknione będą kontuzje, huśtawka formy i niespodziewane, a nawet sensacyjne wyniki. Inna sprawa, jak to już mówił na konferencji prasowej trener Stelmach, to pokazanie prawdziwych możliwości drużyny. Trzeba jednak liczyć się z tym, że takie mecze jak dzisiejszy będą się zdarzać.

O trenerze Stelmachu jeszcze porozmawiamy. Na razie zapytam o Sebastiana Świderskiego. Dzisiejsza gra pokazała, że brakuje wam kogoś, kto wziąłby to wszystko w garść. Nowy kapitan Paweł Zagumny jest świetnym rozgrywającym, ale chyba brakuje mu charyzmy Świdra.

- To prawda. Być może "Sebę" da się jakoś zastąpić w sensie sportowym, ale jako przywódcy zespołu, kapitana, człowieka który potrafi zmobilizować kolegów na pewno będzie nam go bardzo brakowało.

Niech pan powie szczerze. Ma pan nadzieję, że Świderski wróci do drużyny na play offy?

- Trudno mieć nadzieję. To była bardzo ciężka, na szczęście udana, operacja i z tego jestem zadowolony. A jeśli chodzi o minimum, czyli te słynne cztery miesiące, to jest po prostu termin, który ma i jemu, i nam dodać otuchy. Natomiast... No, ja mu życzę jak najlepiej...

Sebastian ma przykład swojego przyjaciela Dawida Murka, który wrócił na boisko.

- U niego też to długo trwało. Ja życzę Sebastianowi by wrócił jak najszybciej, natomiast klub musi się już w tej chwili asekurować.

No właśnie, podobno już pan ma pierwsze propozycje.

- Wie pan, kiedy przed sezonem budowaliśmy zespół, to miałem na biurku ogromny stos propozycji przysyłanych przez menadżerów. Teraz trwa sezon, a zawodnicy nie siedzą na kanapach z wyciągniętymi nogami i nie czekają na telefony. Najlepsi już dawno po podpisywali kontrakty. Na razie dostaliśmy kilka ofert.

Od kogo?

- Mam na biurku pięć czy sześć ofert. Na przykład Francuza Frantza Granvorki czy Amerykanina Riley`a Salmona. To znane nazwiska, ale na razie nie jesteśmy zainteresowani.

A z kim tak poważnie rozmawiacie?

- Prawdę mówiąc tylko jedna jest interesująca. Nie powiem o kogo chodzi, bo i tak poszły w świat informacje, które są dla nas jak dywersja. To chyba sabotaż jakiś... Mówimy o zawodniku, którego kuszą również o wiele bogatsze kluby niż nasz. Mam nadzieję, że to jednak nasza propozycja będzie najatrakcyjniejsza, nie tylko od strony finansowej. Sprawa powinna się niedługo rozstrzygnąć.

Podobno sfinalizowany jest kontrakt z nowym rozgrywającym, który zastąpi kolejnego kontuzjowanego, Grzegorza Pilarza.

- Właśnie dostałem wiadomość, że do Krakowa przylatuje słoweński rozgrywający Tomislav Šmuc i będzie już z nami na poniedziałkowym treningu (rozmowę przeprowadziliśmy w sobotę, 13. 11 – przyp. redakcji). To bardzo doświadczony, 34-letni rozgrywający, który ma za sobą występy w reprezentacji Słowenii, a niektórzy nasi gracze znają go z klubów greckich czy włoskich i chwalą jego grę. Kontrakt podpiszemy na dwa miesiące i potem zobaczymy. Cieszy mnie, że Słoweniec podszedł do sprawy poważnie i zgodził się pomóc wiedząc, że będzie rezerwowym. Powinien dać od czasu do czasu odsapnąć Pawłowi Zagumnemu, a przede wszystkim pomóc na treningach, gdzie musi ich być dwóch. To, czy zostanie na dłużej, zależało będzie od jego postawy i stanu zdrowia Grześka Pilarza.

Z poszukiwaniem rozgrywającego też były kłopoty.

- No, tak. Chcieliśmy w pierwszym rzędzie dać możliwość treningów i gry któremuś z polskich zawodników. Rozmawialiśmy o wypożyczeniu młodego chłopaka z SMS Spała, ale okazało się, że w międzyczasie zmieniły się przepisy, więc sprawa upadła. Potem poprosiliśmy Skrę Bełchatów o wypożyczenie rozgrywającego z drugiej drużyny i spotkała nas odmowa. Odmówił nam też jeden z czołowych klubów pierwszej ligi. Musieliśmy więc szukać za granicą. Szkoda, bo przy Zagumnym mógłby uczyć się któryś z młodych Polaków.

Przewróciły się wam dwie kostki z ułożonego już domina i... wszystko się posypało. Czy wobec tego zmieniły się też cele postawione przed drużyną i trenerami?

- Nic podobnego, nie możemy weryfikować celu, bo przecież w dalszym ciągu mamy bardzo mocny zespół. Przecież w Rzeszowie, już bez Sebastiana, pokazaliśmy, że możemy walczyć i wygrywać. Wygraliśmy dwa sety, a w tie breaku, gdyby nie ryzyko podjęte w ostatniej zagrywce, nie wiadomo jak by się skończyło.

Gracie jednak w dziesiątkę, a praktycznie rzecz biorąc w ośmiu, bo Wójtowicz i Kaźmierczak wchodzą tylko na króciutkie fragmenty. Przed wami trzy miesiące gry. Dziś na konferencję prasową Zagumny przyszedł z kolanem obłożonym lodem.

- Dlatego nie wiem, czy sprawa rozgrywającego nie jest na ten moment ważniejsza niż zastępstwo za Sebastiana. Pawłowi trzeba koniecznie dać wsparcie przede wszystkim na treningach. Proszę mi wierzyć, on jest teraz ogromnie eksploatowany.

Tempo ligi jest zabójcze i najbardziej dotknęło ZAKSĘ. Narzekają jednak wszyscy, ale to pan był podobno orędownikiem takich zmian, a i tak nie wszystkie pana propozycje przyjęto. Czy teraz, po ostatnich wydarzeniach, nie uważa pan, że taka liga, to nieporozumienie?

- Nie, ja tylko mówiłem, że w ubiegłym sezonie było wiele meczów o nic. Spotkań, w których można było spokojnie przegrać bez żadnych konsekwencji. Każdy chciał być w ósemce, a potem w pierwszej rundzie play off, słabsi natychmiast odpadali. Przecież w sporcie nie może być meczów o nic. Powstaje więc pytanie, czy po to płacimy zawodnikom duże pieniądze, żeby zagrali 18 meczów w lidze, czy może powinno ich być więcej. To był właśnie lajt-motiw mojej propozycji. Chodziło mi jedynie o zaliczanie wszystkich punków, dużych i małych, do klasyfikacji w drugim etapie. Już widać, że nikt nie odpuszcza i każda porażka jest teraz na wagę złota. Jednak to, co będzie się działo w drugim etapie jest, moim zdaniem, nie do przyjęcia. Proponowałem, żeby w drugiej rundzie zagrać 10 spotkań, a potem bezpośrednio finał do dwóch wygranych i to samo o trzecie miejsce. Dałoby to 30 albo 31 spotkań w sezonie i pozwoliłoby grać do połowy lutego, a spotkania odbywałby się raz na tydzień, poza oczywiście play off. To, co zatwierdzono absolutnie dobija siatkówkę. A gdzie jeszcze rywalizacja pucharowa?

A właśnie. Czy wobec tak katastrofalnej sytuacji kadrowej nie myślicie o tym, by puchary potraktować ulgowo? Pojechać, zagrać i tyle.

- Oczywiście, były w klubie takie dyskusje, czy nie odpuścić Pucharu CEV, bo to tylko strata czasu i dodatkowe koszty, a pożytek niewielki. Były głosy, żeby skupić się tylko na walce o medal PlusLigi. Pytanie tylko, czy jeśli nie potraktujemy poważnie Pucharu Polski i Pucharu CEV, to na pewno ten medal zdobędziemy. Możemy przecież przegrać na wszystkich frontach. Dlatego nie odpuścimy niczego. Może się zawsze zdarzyć tak, że w pucharach pójdzie nam świetnie i do decydujących meczów play off przystąpimy zmobilizowani i spokojniejsi. Dlatego w najbliższy wtorek jedziemy do Finlandii walczyć o zwycięstwo. Niestety, nie pojedzie z nami Tomislav Šmuc, bo nie zdążymy go zgłosić.

Porozmawiajmy jeszcze chwilę o Sebastianie Świderskim. Kilka lat temu grał w Mostostalu Marcin Prus. Zawodnik do dziś ma pretensje o to, że klub nie pomógł mu w sytuacji, kiedy kontuzja przerwała jego karierę. Czy teraz pomożecie "Sebie"?

- Jak pan zaczyna pytać o Prusa, to aż się we mnie wszystko gotuje. Przede wszystkim nie wiem, o co Prus może mieć pretensje. On powinien sam zrobić "rachunek sumienia". Niech po prostu spojrzy w lustro, a potem niech się wypowiada o tym, jak to z nim naprawdę było. Od nas poszedł przecież do Wrocławia, zagrał kilka meczów w Gwardii, a to, co mu się przydarzyło było efektem genetycznego zapalenia żył i ze sportem nie miało wiele wspólnego. Nie wracajmy więc już do tego. Powiem tylko, że dostali od klubu pewne propozycje, ojciec Prusa był za to super wdzięczny, ale potem wyczuli, że można coś jeszcze od nas wyciągnąć i zaczęły się spory. Jeśli chodzi o Świderskiego, to sytuacja jest zupełnie nowa. Klub zakontraktował zawodnika, na którego liczy i który z powodów czysto sportowych, czyli kontuzji nie będzie w stanie tego kontraktu wypełnić. Są w kontrakcje klauzule dopuszczające różne możliwości ubezpieczenia. To jest oczywiście sprawa otwarta, ale nie trzeba wokół tego robić żadnych sensacji. Sprawa jest otwarta i musimy ją dopiero rozważyć, tak żeby załatwić z korzyścią dla obu stron. Nie na zasadzie, że ktoś jest ikoną siatkówki, ale kierując się zapisami w kontrakcie i sytuacją.

Na koniec zapytam jeszcze o trenera Krzysztofa Stelmacha. Jest takie powiedzenie: "Dobry trener tylko nie ma wyników". Trochę chyba zaczyna do niego pasować.

- Niech pan weźmie gazety sprzed roku czy dwóch i zobaczy gdzie nas wtedy fachowcy sytuowali w lidze. To było czwarte, piąte miejsce. Taki mieliśmy potencjał, jeśli chodzi o zawodników i taki budżet i skończyliśmy na czwartym miejscu. Owszem mogło być lepiej bośmy dobrze grali, ale generalnie rzecz biorąc nikt na nas nie stawiał. W tej chwili zbudowaliśmy zespół z dużymi nazwiskami. A umiejętności zawodników powodują, że nikt nie może mówić o czwórce, ale o medalu. Tak to zresztą przedstawiamy. Ale widzi pan co nakupili w Rzeszowie - kilku graczy światowego formatu, do tego w Bełchatowie grają od lat tym samym supersilnym składem. My mamy pięciu czy sześciu nowych ludzi i potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Absolutnie nie powiedziałbym, że są jakieś uwagi do trenera Stelmacha. Można tylko pozytywnie ocenić poprzednie dwa sezony. Przecież o nas mówiła cała Polska

Powtarza się jednak sytuacja sprzed roku czy dwóch. Przegrywacie ważne mecze w tie breakach.

- I tak będzie się zdarzać. Sezon się dopiero zaczął, ale przecież nieważne, jak się zaczyna, tylko jak się kończy (śmiech).

Ucieszył się pan, że trener Stelmach już nie pracuje z kadrą i będzie miał więcej czasu dla ZAKSY?

- Może i tak, ale przecież wcześniej dawaliśmy sobie radę.

Nie myślał pan o tym, żeby pomóc bezrobotnemu Danielowi Castellaniemu i zatrudnić go w Kędzierzynie?

- Nie, w ogóle nie przyszło mi to do głowy (śmiech).