Paweł Sala: MŚ siatkarzy - farsa czy prawdziwe granie?

Nie mogłem się powstrzymać przed napisaniem tych kilkudziesięciu zdań o ostatnich wydarzeniach na mistrzostwach świata siatkarzy we Włoszech. Za nami pierwsza runda, w której Polacy błysnęli formą, wygrali wszystkie trzy spotkania i dzięki temu... zagrają w najsilniejszej grupie drugiej fazy rozgrywek - z Brazylią i Bułgarią (!). Jak to możliwe?

W tym artykule dowiesz się o:

Tegoroczne mistrzostwa globu w siatkówce mężczyzn we Włoszech przebiegają według regulaminu, który od samego początku miał licznych krytyków. Przypomnijmy pokrótce jego zasady. W pierwszej rundzie z czterozespołowych grup awansowały po trzy ekipy. Następnie utworzono grupy składające się z trzech drużyn, z których premiowane będą dwa pierwsze zespoły. W trzeciej fazie rozgrywek ponownie mamy grupy składające się z trzech zespołów, tym razem jednak awans uzyskają tylko ich zwycięzcy. Dopiero oni utworzą pary półfinałowe mistrzostw. Ponadto po każdej rundzie rozgrywek dorobek punktowy poszczególnych drużyn kasuje się. Co istotne, im wyższa pozycja w grupie tym niekoniecznie łatwiejszy przeciwnik w kolejnej fazie. Na taką właśnie "pułapkę" natrafili polscy siatkarze. A cały ten - nazwę to otwarcie - bałagan swój początek ma w rozstawieniu grup. Wedle niego gospodarze mistrzostw świata, Włosi, za przeciwników mieli Japonię, Egipt oraz Iran - drużyny za słabe na tak wielką imprezę. Natomiast w jednej grupie D znalazły się cztery zespoły z Ameryk: USA, Argentyna, Meksyk i Wenezuela.

Cała ta "zabawa regulaminowa" na życzenie gospodarzy mundialu sprawiła, iż w drugiej rundzie w jednej grupie spotkają się wszystkie trzy zespoły, które znalazły się na podium ostatnich mistrzostw świata w 2006 roku: Brazylia, Polska i Bułgaria. Któraś z tych drużyn już w tej fazie na pewno pożegna się z turniejem. Tylko Polacy spośród wymienionych ekip wygrali wszystkie dotychczasowe mecze, mimo to już po raz drugi podczas włoskiego mundialu trafili do "grupy śmierci". Regulamin rozgrywek sprawia, iż można wygrać wszystkie potyczki, a przegrać zaledwie jedno spotkanie i odpaść z imprezy. Z kolei mając gorszy bilans zwycięstw w stosunku do porażek możliwy jest awans do finału i walka o złoto. Polakom - twierdzę, iż tylko teoretycznie - w tej chwili bardziej grozi ta pierwsza sytuacja, bowiem ich najbliżsi rywale są naprawdę wymagający.

Nie dziwi więc fakt, iż przed rozpoczęciem mistrzostw świata krytycznie o ich regulaminie wypowiadali się m.in. Michał Winiarski i Daniel Pliński. Zwracali uwagę na możliwe kombinacje czy też obieranie odpowiedniej taktyki wygrywania i przegrywania meczy przez uczestników mundialu. Na własne oczy mogliśmy się o tym przekonać oglądając mecz Polska - Serbia. Drużyna Igora Kolakovicia kompletnie zawiodła, zagrała bez zaangażowania i wiary w zwycięstwo. Po dość łatwo wygranym przez Polaków meczu 3:1 w ostrych słowach wypowiedział się nasz przyjmujący Bartosz Kurek. Stwierdził, iż siatkarze z Bałkanów przeszli obok meczu, a cała ich postawa była żenująca, bowiem oglądali się tylko na wyniki innych spotkań. W pełni należy zgodzić się z analizą Bartka. Ale czy wina leży po stronie Serbów?

Usprawiedliwiam siatkarzy z Bałkanów, gdyż to nie oni winni są tak fatalnego systemu rozgrywek. Tym bardziej jednak chwała chłopakom Daniela Castellaniego, którzy w każdym z trzech meczy pokazali charakter i ogromną wolę walki. Polacy grali z dużym zaangażowaniem i nie oglądali się na wyniki spotkań innych drużyn. Castellani przekonuje, iż jego zespół idzie własną drogą i ta droga jak na razie prowadzi wprost do finału mistrzostw świata. Piszmy własny rozdział tego mundialu, tak jak zapewnia libero reprezentacji, Krzysztof Ignaczak.

Paweł Sala

Komentarze (0)