Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Obawiał się pan w trzecim secie, że mecz może wymknąć się z rąk w kolejnej partii?
Ireneusz Mazur, były siatkarz, a także trener męskiej reprezentacji Polski: Patrzę na wszystko przez inny pryzmat, oceniam jako trener. Wiedziałem, że Amerykanie mają swoje problemy w trakcie tego turnieju i jeśli zagramy dobrą siatkówkę, wyjdziemy z tej konfrontacji zwycięsko. Wydaje mi się, że gdyby ten set był bardziej wyrównany i przebiegał podobnie, jak drugi, rywale szybciej, by opadli z sił, co byśmy skrzętnie wykorzystali. Stało się inaczej. Dlatego na początku czwartego seta musieliśmy się namęczyć, żeby dotrzymać im kroku.
Ostatecznie zagramy o złoto igrzysk olimpijskich. Po raz drugi w historii.
Czekaliśmy na taki sukces od 1976 roku. Zwycięski tie-break jest symboliczny, bo zagwarantował medal po wielu latach oczekiwania. Mecz miał dramatyczną formułę. Określiłbym środowe wydarzenia mianem heroicznych w wykonaniu naszych reprezentantów. W trzecim secie nie istnieliśmy, przykro się na to patrzyło.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Stanęła w obronie polskich siatkarek. "Trudno było oczekiwać"
W czwartym przegrywaliśmy już czterema punktami. Początek tej partii był demobilizujący dla każdego kibica. Ja natomiast twierdziłem, że Amerykanie nie są w stanie zagrać pięciu setów w tym samym rytmie i mają pewnie problemy fizyczno-kondycyjne.
To zespół, który do najmłodszych nie należy.
Średnia pierwszej szóstki wynosi 32,5 roku. Na przykład Matthew Anderson i Maxwell Holt mają już 37 lat. My także nie mamy zespołu złożonego z młodzieniaszków. Gdyby wyciągnąć średnią z pierwszej szóstki, wyjdzie nam 29 lat. Niemniej wydaje mi się, że rywale nie do końca wytrzymali nasz rytm od połowy czwartego seta. Ostatecznie nie mogli odskoczyć, pękli fizycznie i zaczęli popełniać błędy. W tie-breaku to my uciekliśmy z wynikiem. Pod koniec pojawiła mała nerwówka, ale na szczęście z happy endem. Wilfredo Leona zamknął ten mecz, co nie udało się za pierwszym razem.
Gdyby nie nowy nabytek Bogdanki LUK Lublin i jego skuteczność w ataku, tudzież trudna do przyjęcia zagrywka, Polacy nie wygraliby tego spotkania.
Myślę, że bohaterów mieliśmy kilku, ale co do Leona - pełna zgoda. Był liderem w ofensywie i polu serwisowym. W pewnej chwili Grzegorz Łomacz pojawił się na parkiecie, uporządkował grę i precyzyjnie rozgrywał przez środek. Tomasz Fornal trzymał nasze przyjęcie w ryzach i precyzyjnie dogrywał piłki do siatki. Miał udział również w zagrywce i ataku.
Jeśli nasza drużyna włącza swój "komputer" i zaczyna właściwie funkcjonować, jest bardzo trudna do zatrzymania. Wielu siatkarzy ma wkład w wynik końcowy. Ponownie ważny okazał się Norbert Huber. Tak samo Bartosz Kurek, który absorbował uwagę przeciwników. Cały czas byli przy nim blokujący.
Faza grupowa nie była dla niego łatwa, poza lawiną krytyki z zewnątrz Kurek sam nie szczędził cierpkich słów skierowanych w swoją stronę po meczu z Brazylią. Tym razem zagrał wybornie. Także w polu zagrywki, z czym w przeszłości różnie bywało.
Możemy powiedzieć, że Bartosz Kurek wrócił do nas w meczu ze Słowenią, ale dopiero w połowie drugiego seta. Początkowo wyglądał podobnie, jak w poprzednich spotkaniach, za które kibice i eksperci go krytykowali. Dlatego heroizm Bartosza jest o tyle istotny, że nie załamał się i walczył, żeby odbudować dyspozycję.
Zespół przeprowadził Kurka przez dwa sety w spotkaniu ze Słowenią, za co odwdzięczył się później. W środę od samego początku zaczął bardzo dobrze, od świetnej zagrywki, która demolowała obronę Amerykanów i zmuszała ich do gry z głębi pola, najczęściej z koniecznością omijania podwójnego bloku. Ponadto nie popełniał błędów w ataku. Nikola Grbić dostał prezent od naszego atakującego. Wiedział, że Kurek stwarza zagrożenie, a nie ma nic lepszego dla trenera.
To był zupełnie inny mecz niż z Włochami.
Zagraliśmy zdecydowanie lepszą siatkówkę. Nie wiem, czy dwukrotnie, a może nawet trzykrotnie, ale Polska wyglądała na odmieniony zespół, z wyjątkiem trzeciego seta. Często jednak w siatkówce nawet najlepszym zdarza się jedna słabsza partia. Na pewno z tego powodu nie możemy naszym reprezentantom umniejszać. Teraz i tak to już nie ma żadnego znaczenia.
Obawiał się pan ewentualnego rewanżu w finale?
Nie. Statystyki przemawiają na naszą korzyść. Raz wygrywamy my, raz Włosi. Wierzyłem, że teraz zależność się powtórzy, a tradycji stanie zadość. To byłoby zupełnie inne spotkanie. Faza grupowa już została daleko za nami. Okoliczności także mają znaczenie. Większa liczba rozegranych spotkań, otoczka związana z walką o złoto. Poza tym rozpędziliśmy się. W takiej formie jesteśmy bardzo trudnym zespołem do pokonania. Z Włochami w fazie grupowej jeszcze właściwego rytmu brakowało.
Z kim wolałby pan zmierzyć się w finale?
Jeden i drugi zespół jest niewygodny. Dla mnie nie ma znaczenia. Francuzi grają zbliżoną siatkówkę do naszej, biorąc pod uwagę styl gry. Dodatkowo turniej jest rozgrywany w ich kraju. Włochów doskonale znamy. To drużyny, które mają inne atuty.
Mistrzowie świata jednak zostali zupełnie zdominowani. To sygnał, którego powinniśmy się bać?
Nie. Myślę, że nie tyle oglądaliśmy pokaz siły Francuzów, co niemoc Włochów. Być może presja ich przytłoczyła. Drużyna nie była sobą. Rywale bezlitośnie takie chwile słabości wykorzystują. To siatkówka na najwyższym światowym poziomie, w której nie ma miejsce na podobne przestoje. Co gorsza dla reprezentacji z Półwyspu Apenińskiego, słabsze momenty pojawiały się w każdej partii. Właściwie w ich wykonaniu oglądaliśmy tylko przebłyski.
Krótka odpowiedź. Wygramy finał, czy przegramy?
Zdobędziemy złoto.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Finał igrzysk olimpijskich w Paryżu 2024 Francja - Polska w sobotę (10.08 o godz. 13:00). Relacja NA ŻYWO w serwisie WP SportoweFakty.
Zobacz także:
- Tak zachował się Grbić po meczbolu
- Łzy w oczach kolegów go zabolały
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)