Stefano Lavarini: Moja pierwsza myśl była taka, że nie muszę już patrzeć w ranking

PAP / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: Stefano Lavarini
PAP / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: Stefano Lavarini

- Jakie to uczucie mieć już awans na igrzyska? Takie, jakbym zdjął but i wyrzucił kamyk, który mnie uwierał. Czuję wielką ulgę. Niesamowitą - mówił po wywalczeniu olimpijskiej kwalifikacji Stefano Lavarini.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Jaki opisałby pan zwycięski mecz z Włoszkami, który dał reprezentacji Polski awans na igrzyska w Paryżu?[/b]

Stefano Lavarini, selekcjoner reprezentacji Polski siatkarek: Dziewczyny pokazały w nim wielkiego ducha walki. Może nie był to mecz pełen pięknej siatkówki, bo popełniliśmy w nim tysiąc błędów, a w wielu momentach przeciwnik był od nas lepszy pod względem jakości gry, jednak w najważniejszych momentach, w najważniejszych sytuacjach, w tych, które zrobiły różnice, dziewczyny pokazały swoją odwagę i to dało kwalifikację.

Czuje pan dużą ulgę, że już nie musi pan liczyć punktów w rankingu FIVB?

To była moja pierwsza myśl po tym, jak ostatnia piłka w meczu upadła na parkiet. Odwróciłem się do mojego asystenta Nicoli Vettoriego i powiedziałem: Do diabła z rankingiem. Koniec z myśleniem o nim każdego dnia, z trwającym dwa lata sprawdzaniem po meczach ile punktów zyskaliśmy, ile straciliśmy, ile punktów ma Dominikana, a ile Holandia. To chyba najprzyjemniejsze uczucie, jakie wiąże się dla mnie z tym awansem - że nie muszę się już przejmować rankingiem.

Czy fakt, że ten ostatni krok wykonaliście pokonując reprezentację Włoch, miał dla pana szczególne znaczenie?

Nie, ani trochę. Jedną rzeczą, która to znaczenie miała, był fakt, że przed meczem najpierw mogłem cieszyć się włoskim hymnem. A potem polskim.

Widzieliśmy, że śpiewał pan nie tylko hymn Włoch, ale i "Mazurka Dąbrowskiego".

Śpiewałem wasz hymn, swoim bardzo złym polskim. Nie tylko refren, również pierwszą zwrotkę, którą znam. W czasie drugiej wymieniałem nazwiska moich zawodniczek. Pierwszej zwrotki "Mazurka Dąbrowskiego" nauczyłem się przed mistrzostwami Europy. Tu w Łodzi, tuż przed odegraniem hymnów, Nicola przypominał mi jej słowa. I to była forma przygotowania do meczu, bo później w czasie spotkania to on podsuwa mi różne uwagi.

Martwił się pan po tym, jak pański zespół przegrał pierwszą partię aż 15:25?

Nie, nie byłem zmartwiony. Widziałem, że w tym secie mierzyliśmy się z zespołem, który grał od nas dużo lepiej. Pomyślałem jednak, że mimo to wciąż możemy znaleźć sposób na zwycięstwo. Zapytałem Nicolę: Pamiętasz jakiś mecz, w którym zaczęliśmy tak źle, ale później przezwyciężyliśmy trudności? Odpowiedział: Tysiąc razy.

Co zmieniło się w grze polskiej drużyny wraz z wejściem na boisko Joanny Wołosz?

Jak wiecie nie lubię mówić zbyt dużo o postawie poszczególnych zawodniczek, ale myślę, że w tym wypadku mogę zrobić wyjątek. Zacznę jednak od tego, że za ten sezon muszę pogratulować Kasi Wenerskiej, która wykonała niesamowitą pracę. Od poprzedniego sezonu uważam, że jest idealna na tę pozycję. W tym roku zyskała wielką pewność siebie i ma duży wpływ na grę zespołu, dlatego w meczach ze Stanami Zjednoczonymi i z Włochami decydowałem, że to ona zacznie od początku.

Wracając do Asi Wołosz, nie posłałem na boisko przeciętnej rozgrywającej, tylko najlepszą na świecie. Jeśli mecz nie układa się po twojej myśli, a masz do dyspozycji kogoś takiego, najlepszą z najlepszych, decyzja jest prosta. Nawet jeśli w ostatnim czasie Asia nie błyszczała, wciąż jest najlepsza, wciąż jest naszą liderką. W tym konkretnym momencie potrzebowaliśmy jej jakości, jej charyzmy, doświadczenia.

Chcę zaznaczyć, że moim zdaniem udział Asi w naszym osiągnięciu jest bardzo duży. Jeśli masz w zespole taką osobę, jak ona, kogoś kto tak bardzo kocha swój kraj, kto tak bardzo marzy o występie na igrzyskach, kto w każdej chwili jest gotowy, żeby pomóc drużynie i robi to w najważniejszym momencie, to mogę powiedzieć tylko tyle, że praca razem z Asią jest dla mnie wielkim zaszczytem.

Wygląda pan, jakby mówiąc te słowa o Wołosz wzruszył się pan.

Niektórym może się wydawać, że jesteśmy maszynami, że w naszym przypadku nie ma czegoś takiego, jak uczucia, relacje. Czasami osobom spoza zespołu trudno jest zrozumieć, dlaczego sprawy toczą się tak, a nie inaczej, ale mimo to zabierają głos. Mimo że nie mają dostatecznej wiedzy. To jest ok, mają do tego prawo. Ja jestem zaangażowany w tę pracę przez 24 godziny na dobę od ponad 20 lat i każdego dnia mam przyjemność spotykać tak wspaniałe osoby jak Asia. Jak mam się nie wzruszać, kiedy opisuję jedną z nich?

ZOBACZ WIDEO: Pod Siatką. Szaleństwo na lotnisku, spotkanie z premierem. Zobacz kulisy powrotu siatkarzy

Jak z pańskiej perspektywy wyglądało to, co wydarzyło się przy ostatniej piłce drugiego seta. Kto wziął challenge, który dał wam punkt na 26:24?

Krystian Pachliński (asystent Lavariniego - przyp. WP SportoweFakty). To było duże ryzyko, ponieważ w momencie, w którym zgłosiliśmy challenge, wciąż mieliśmy szansę wygrać wymianę. Gdyby nie było tego dotknięcia siatki przez włoską zawodniczkę, które zauważył Krystian, stracilibyśmy punkt. I pewnie już nie bylibyśmy przyjaciółmi (śmiech). Ale dotknięcie siatki było, więc jest ok.

Jakie to uczucie, gdy po długim, wyczerpującym sezonie, na jego końcu ma pan ten komfort, że pańska drużyna jest już pewna występu na igrzyskach?

Takie, jakbym zdjął but i wyrzucił z niego kamyk, który mnie uwierał. Teraz nic już nie będzie mnie uwierać przy chodzeniu. Czuję wielką ulgę. Niesamowitą.

Jak spędzi pan pierwsze dni po awansie na igrzyska?

Cieszę się, że przyjechała do mnie moja rodzina. Najpewniej poświęcę trochę czasu mojej mamie.

Miało to dla pana znaczenie, że tak duży sukces odniósł pan na oczach swoich najbliższych?

Tak. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, jednak w ostatnich latach nie mieliśmy zbyt wielu okazji, żeby się spotkać. Muszę też przyznać, że mieć ich tutaj w czasie kwalifikacji było pewnym kłopotem, bo bardzo się przejmowałem organizacją ich pobytu. Wykonałem mnóstwo telefonów, żeby wszystkiego dopilnować. Dla mnie to było jak organizowanie przyjazdu Baracka Obamy na szczyt ONZ w Jerozolimie.

Co bardziej szkodzi pana zdrowiu - palenie papierosów czy prowadzenie tak ważnych meczów pańskiej drużyny?

Zdecydowanie papierosy! To bardzo szkodliwy nałóg, który na wiele lat rzuciłem i bardzo chciałbym raz jeszcze z nim zerwać. Oglądanie gry mojego zespołu mi nie szkodzi, to przyjemna część mojej pracy. Jako trener żyję dla tych emocji, które przeżywam w czasie meczów.

W Łodzi rozmawiał i notował - Grzegorz Wojnarowski
Czytaj także:
Ale klasa! Trener Włoch komentuje grę Polek
Siedem drużyn z awansem na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Wśród nich Polki!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty