Już pierwsze piłki spotkania derbowego pokazały, że to Grzegorz Szumielewicz jest odpowiedzialny za siłę ognia radomskiego teamu. Wiadomo było wówczas, że dopóki armata Czarnych będzie w pełni sił, rywale będą w sporych opałach. Gdy do akcji włączyli się również Damian Słomka oraz Bartłomiej Koryciński, przewaga radomskiego teamu rosła błyskawicznie. Nie pomogły próby obijania bloku Czarnych przez Karola Grygorczyka, czy czasy proszone przez szkoleniowca teamu z Kozienic Pawła Otwinowskiego. Radomianie pewnie dążyli do zwycięstwa, a partię zakończył nie kto inny, jak Szumielewicz.
W drugiej odsłonie radomianie przespali kilka minut, co zakończyło się dla nich fatalnie. Gdy przy stanie 5:5 najdłuższą akcję pojedynku na stronę Czarnych przechylił Szumielewicz, wydawało się, że radomianie uzyskali ogromną przewagę psychiczną i pojedynek znajdzie swój błyskawiczny finał. Tym czasem powyższa sytuacja podziałała jak płachta na byka na team Armatu. Michał Koryciński częstował Czarnych atakami ze skrzydła, a libero Mariusz Lechnio stawał na rzęsach, żeby tylko podbić ataki radomian. Zawodnicy z Kozienic czynili to na tyle skutecznie, że doprowadzili do wyrównanej końcówki, w której przechylili losy partii na swoją stronę.
Kolejne partie nie przyniosły już tak wielu emocji. Szumielewicz wespół z Krzysztofem Stańcem dokonali dzieła zniszczenia lokalnych rywali, chociaż ci jeszcze raz napędzili im stracha w końcówce trzeciego seta. - Po prostu rywale potrafią opanować emocje i wyeliminować błędy. W końcu to właśnie na tym buduje się zwycięstwa. My na pierwszą wygraną wciąż musimy czekać. Mamy jednak nadzieję, że ten czas nie będzie już długi - podkreślił po spotkaniu Mariusz Lechnio.
Czarni Radom - Armat Kozienice 3:1 (25:19, 23:25, 25:23, 25:17)
Czarni: Kalita, B. Koryciński, Kleczaj, Szumielewicz, Słomka, Staniec, Biliński (libero) oraz Obremski, Rychtelski, Sąpór, Fryszkowski.
Armat: S. Wanat, Grzelczak, Otwinowski, Grygorczyk, M. Koryciński, Jeziorowski, Lechnio (libero) oraz Guz, Rodyłtowski.